19.05.2015
Uwaga. Pod postem są drastyczne zdjęcia. Przedstawiają psy w formie spożywczej.
Dzisiaj dzień zwiedzania, właściwie włóczenia się po Nanning. Jem
śniadanie w małej knajpce dla lokalsów naprzeciwko mojego hostelu. Wystarczyło
przejść przez ulicę, żeby do niej dotrzeć. Motorków na niej bez liku. No cóż,
trzeba się przyzwyczajać. W Wietnamie będzie ich jeszcze więcej. Z obrazkowego
menu na drzwiach wybrałem swoje danie za 7 juanów, zapłaciłem kasjerce
siedzącej na zbyt wysokim stołku, odebrałem swoją porcję w okienku i zajadam
jakąś warzywną zupkę z makaronem i dodatkami. Nie robi szału, bo makaron to nie
wynalazek dla mnie, ale da się zjeść.
Zjadam nie wszystko i idę na elegancki deptak, których pewnie sporo w tym
mieście. Ciekawe, spodziewałem się tłumów, a tu ludzi nie za wiele. Gorąco. Ulica
gładko wyasfaltowana, a na niej widzę moich 4 znajomych z hostelu, których
poznałem wczorajszego wieczoru. Młode chłopaki z Kanady przyjechali do Chin…
pojeździć na deskorolkach i teraz szaleją po tym deptaku w Nanning. Oj, piękna
jest młodość i wolność. Dobrze, że w tym jeszcze uczestniczę.
Nanning to kilkumilionowe, klimatyczne miasto na południu Chin. Posiada
wiele pięknych wysokich budynków, ale przede wszystkim jest to miasto parków i
zieleni. Roślinność tu występująca to przede wszystkim roślinność tropikalna.
Jest na co popatrzeć.
w kasku też można chodzić |
I tak włóczę się po mieście bez
celu, zagubiony pośród wąskich uliczek i
szerokich arterii. Gdzieś zasiadam na kawę, gdzieś kupuję sobie loda.
Często wchodzę do sklepów z odzieżą. Nie, nie dlatego, że je lubię, wprost
przeciwnie. Tam jest chłód, którego w mieście nie ma. No, i są sprzedawczynie, na
które można pozerkać ukradkiem. Robi to większość facetów, ale nie wszyscy się
przyznają. Ja jestem takim zerkaczem, żeby nie powiedzieć gapicielem. Nie raz
mało nie wywinę orła, na chodniku, czy ulicy, jak się tak zazerkam. Śmieszy mnie
tu szczególnie jedna sieć sklepów odzieżowych. Na świetlnej tablicy widnieje napis
Playboy i głowa króliczka. Skojarzenie jest jednoznaczne i oto pewnie chodzi.
Ale w środku próżno szukać golizny czy czegoś w tym rodzaju. To pewno tęsknota
Chin za zachodem albo… chłit marketingowy.
zamiataczka ulic |
Po południu idę do swojego hostelu, kupić bilet na jutro do Hanoi.
Zamawiam go u recepcjonistki, która świetnie mówi po angielsku. Odjazd mam
jutro o 9.30 a za bilet mam zapłacić 168 juanów. Mam odebrać go w kasie dworca.
Proste? Proste. Przy recepcji poznaję Szweda. Młodzian jedzie z Wietnamu i
będzie się ,,pchał” do Pekinu. Potem chce ruszyć do Mongolii. Zapalają mi się oczy na sam dźwięk
nazwy tego kraju. Mówię mu, że tam byłem…, więc nie ma rady. U recepcjonistki
zamawiamy po piwku i opowiadamy sobie, ja mu o Mongolii, on mi o Wietnamie.
Włącza się do naszej rozmowy dziewczyna zza recepcyjnego kontuaru, który jest
jednocześnie barem i oznajmia nam, że chce nam opowiedzieć kawał o Szwecji i pyta, czy jesteśmy zainteresowani, żeby go usłyszeć. Jasne, że chcemy. A ona opowiada
jak to w Sztokholmie na przystanku autobusowym stoi dwóch osobników czekających
na autobus. I stoją, jeden na jednym końcu przystanku, a drugi na drugim. I
zanosi się śmiechem. WTF?! A gdzie
jakaś puenta? I o co w ogóle chodzi? No to ona nam wyjaśnia, że to bardzo
śmieszne i dla niej egzotyczne. Jak to tak stać, tak daleko od siebie? To
według niej trochę głupie. W Chinach jak stoi 6 osób na przystanku, to wszyscy
stoją blisko siebie. No tak, zauważyłem w Pekinie. Mrugamy do siebie
porozumiewawczo ze Szwedem. Takie to są różnice na tym globie.
Mój nowy kolega opowiada mi, że był na ulicznym obiedzie tam, gdzie jest
targ nocny. Opowiada, że w poprzecznej do tego targu uliczce sprzedają psy do
jedzenia. ,,Jak to psy?”, pytam. Dopijam resztę piwa, żegnam się z kolegą i idę
tam zobaczyć. I tak miałem iść coś zjeść. A gdyby tak skonsumować psa? No, nie całego, kawałek tylko. Myśl
trochę mnie paraliżuje. Dam radę? Sam nie wiem. Postanawiam nie myśleć na ten
temat, aż dojdę na miejsce i zobaczę, jak to wygląda. ,,Ło Matko Bosko… nigdy w
życiu”. Niemal słyszę swój krzyk w myślach. Szczerze mówiąc, wolałbym zjeść
szczura. Tego, co tu widzę, nie wziąłbym nawet do ręki. Jak to wygląda? Kto
wrażliwy, niech opuści ten fragment. W niewielkiej budce, wiszą grillowane i
pieczone psy. Przed obróbką termiczną zostały oskórowane i wypatroszone. Jeden
z nieboraków ma niewielki otwór w brzuchu, także być może, został wypatroszony
tylko częściowo. Pod szyją nie ma nacięcia, więc tchawica na pewno jest w
środku. Są to sporej wielkości psy, a ja raczej spodziewałem się małych
kundelków. Są przygotowane z głowami, z których wystają kikuty uszu. Z pysków
wystają obnażone zęby. Łapy przednie i tylne też są, naturalnie, w całości.
Nawet opuszki widzę. Pazurów wzrokiem nie szukam. Patrzę na to z wielkim
wstrętem i obrzydzeniem. Obok na aluminiowej tacy, poćwiartowane zwłoki innego
nieszczęśnika. To gotowana psina. Z dużej tacy sterczy wystający długi ogon. No
cóż, to wygląda trochę bardziej ,,apetycznie” niż pieczony. NIE MA MOWY. Nie
zjem tego…, za Chiny. Wiele widziałem już w Azji, ale to mnie szokuje na tyle,
że nawet nie podchodzę zbyt blisko do tego stoiska. Zdjęcia robię z pewnej
odległości. Nie jadam psiny… i już.
Wielu krytykuje Wietnamczyków i Chińczyków za ten proceder, ale
pomyślmy. Gdzieś na świecie nie jada się świń, gdzieś koni, gdzieś krów, gdzieś
psów, gdzieś świnek morskich. A w innych miejscach są przysmakami albo
,,chlebem” codziennym. W Polsce jadamy świnie, specjalnie na ten cel trzymane w
małych buchtach lub wielkich oborach, karmiąc je niemal zatrutym żarciem, żeby
szybko urosły. Podajemy naszym dzieciom kanapkę z szyneczką i
sałatą, zachęcając, żeby jadły. Martwimy się, że nie chcą. Od hormonów wzrostu i
innych substancji serwowanych świniom i kurczakom nasze pociechy bardzo wcześnie
mają biusty. Kiedyś tak nie było. Jak tak dalej pójdzie, siedmiolatki będą
przed pójściem do szkoły przymierzać biustonosze. A my się martwimy, że dziecko
woli masło orzechowe, bo tam jest dużo cukru, a w telewizji mówili… . Tłuczemy
w niedzielę schabowe, aż po klatkach schodowych w blokach roznosi się echo.
Grillujemy świnie, krowy, kury bez opamiętania w majowe (i nie tylko) weekendy.
Jestem pewien, że gdyby klimat pozwolił, grillowalibyśmy przez cały rok. A co
tam tak zawzięcie pieczemy? Marchewki? Nie bądźmy hipokrytami. Badania dowodzą,
że świnie są inteligentniejsze od psów. Gdybyśmy psy zamknęli na kilka stuleci
w ciasnych buchtach, a świnie wpuścilibyśmy, również na kilka stuleci do swych
pieleszy, zobaczylibyśmy efekty. Jeśli nie jesteś weganem od wielu lat, to nie
krytykuj innych kultur i ludzi. Swoją drogą, wiem, że większość Chińczyków i
Wietnamczyków nie jada psiego mięsa. W Pekinie niektórzy ludzie mają na ich punkcie
większego hopla niż my w Europie. Ubierają je zimą w sweterki, kamizelki, i tak
jak my czeszą, pielęgnują, chodzą na spacery. U nas zimą marzną psy
przywiązane łańcuchami przy budach na zapadłych wsiach. Mieszczuchy przed
wyjazdem na wakacje wywożą swoje pupilki do lasu, tam je zostawiając. Potem
bawią się w kurortach Turcji, Egiptu, Grecji albo na plaży w Mielnie. Piją
drinki słomkami. Czują się panami tego świata. Słomka, gdy im się przypadkiem
złamie…, nie szkodzi. Wyjmują sobie nową… z butów, a raczej z klapków. Tam mają
całe snopki. Czy pomyślą pomiędzy jednym drinkiem a drugim, pomiędzy jedną słit
focią a drugą o swoim zostawionym na pastwę losu psie? Myślicie, że to bardzo
rzadkie wyjątki? Idźcie do schroniska, sami zobaczcie. Widziałem kiedyś psa
przywiązanego do drzewa, żeby nie pobiegł za samochodem za swym ,,panem”. Przykry
to widok. Przekleństwa cisną mi się na usta, a nawet zaciskają się pięści. Nie
chcę więcej kląć, bo i tak za dużo mięcha na tym blogu.
Świat jest trochę bardziej złożony. Jak mawiał mędrzec: ,,Tylko głupiec
ma odpowiedź na wszystko”. Nie…, to zdanie nie jest o naszym najsłynniejszym
podróżniku, wszech - katoliku. On jest
bardzo inteligentny i po prostu zna się najlepiej na ekonomii, polityce,
religii, prawie. A fakt bycia wielkim katolikiem, podróżnikiem i rasistą w
jednym, widocznie mu nie przeszkadza.
Z tego wszystkiego na obiad jem rybę. Nie ruszę dziś chyba mięsa. Za
dużo ponurych myśli na ten temat przewinęło mi się przez pustostan mojej głowy.
Dobrze, że wczoraj na kolację zjadłem kaczkę po pekińsku. Dziś bym chyba nie
ruszył.
Wieczorem mała impreza w świetlicy hotelu, która w zasadzie bardziej
przypomina pub. Są pufy, jest barek, jest bilard, są hamburgery (nie jem). Z
głośników płynie cicho muzyczka. Siedzę z ,,moim” Szwedem i chłopakiem z
Singapuru strzaskanym na machoń. Piwkujemy, gadamy, wymieniamy się poglądami.
Singapurczyk też podpalił się na Mongolię. Pokazuję mu zdjęcia w moim laptopie.
Miły wieczór po słodkim dniu bez żadnego środka lokomocji. Umawiamy się ze
Szwedem na rano przed recepcją, że się spotkamy i wspólnie pojedziemy na
dworzec autobusowy taksówką. Tak będzie taniej.
Jutro wjadę do Wietnamu. Ale jaja.
Fragment o psach przezornie ominęłam...
OdpowiedzUsuńDosyć przejrzyście i konkretnie. Dbałość o szczegóły czyni ten blog wartościowym i godnym polecenia. Miło się tu było :)
OdpowiedzUsuń