Krwawy Tybet Afryki – Rwanda. Na dźwięk
tego słowa skóra cierpnie wielu ludziom na świecie. Szacowne instytucje, takie
jak ONZ czy Kościół katolicki okryły się tu wielką hańbą. 6 kwietnia 1994
rozpoczęła się trwająca około 100 dni rzeź setek tysięcy Tutsi i
,,umiarkowanych” Hutu. Zestrzelenie samolotu z prezydentami Rwandy i Burundi na
pokładzie przez do dziś nieustalonych sprawców zapoczątkowały być może
najbardziej krwawą formę ludobójstwa we współczesnym świecie. Tu nie było
wyspecjalizowanych formacji typu SS, Gestapo czy NKWD, tu sąsiad zabijał
sąsiada, mąż żonę, znajomy znajomego. Śmierć od kuli czy granatu była luksusem.
Najczęściej zadawano ją maczetami, młotami i maczugami. Obcinano stopy, dłonie,
palono ludzi żywcem w kościołach, dzieci chwytano za nogi i rozbijano im głowy o ściany domów
lub drzewa. Śmierć, czym bardziej okrutna, poprzedzona długim konaniem, w
oczach oprawców była ,,lepsza”. Często poprzedzały ją gwałty.
Minęło kilkadziesiąt lat i warto o tym co się
stało w Rwandzie przypominać, chociażby po to, żeby uzmysłowić sobie do czego
może prowadzić mowa nienawiści, przekłamywanie historii, manipulacje mediów. We
współczesnym świecie widzę wiele analogii do wydarzeń, które miały miejsce w
tym pięknym, górzystym kraju, a które zapoczątkowały tę rzeź. Wiele
wstrząsających obrazów widziałem w Kigali, stolicy Rwandy, w jednym z najważniejszych
(spośród licznych w tym kraju) muzeów ludobójstwa. Do czego zdolny jest
zmanipulowany przez media i polityków człowiek, do jakich okropności może się
posunąć i jak kruchy jest pokój. Ile wysiłku każdy pojedynczy człowiek powinien
włożyć w to aby cedzić informacje wkładane mu do głowy. Dla większości ludzi na
świecie pokój, obok zdrowia, jest rzeczą najważniejszą. Ale zawsze znajdzie się
grupa polityków, biznesmenów, fundamentalistów czy szaleńców, która będzie
chciała ten pokój zburzyć. Wiedzą oni, że: wojny
nigdy nie umierają, one tylko zapadają w sen.
Kiedyś, przed wiekami Rwandę zamieszkiwali
Pigmeje Twa. Trudnili się oni myślistwem i zbieractwem. Stopniowo dołączali do
nich inne ludy, mianowicie Tutsi i Hutu. Niewiadomo skąd dokładnie przybyli,
ani kiedy. Wiadomo jedno, Tutsi byli hodowcami krów, natomiast Hutu zajmowali
się uprawą ziemi. Z czasem stworzyli jeden naród Banyaruanda. Ryszard
Kapuściński w książce Heban, nazywa to
społeczeństwo kastowym a nie plemiennym. Wystarczyło, że Hutu kupił od Tutsi
kilka krów lub się wżenił w rodzinę i automatycznie stawał się członkiem Tutsi.
System ten funkcjonował przez wieki i dotrwał do XX wieku. Tutsi, stanowiący
około 15 procent społeczeństwa, byli kastą ważniejszą, piastowali wysokie
stanowiska, Hutu byli ich wasalami.
Z początkiem dwudziestego wieku przybył do
Rwandy pierwszy misjonarz chrześcijański Leon Classe, późniejszy biskup tego
kraju. Uznał on Tutsi za superb humans (wspaniałe
istoty). Był rok 1902. Kilkanaście lat później, ojciec Francois Menard uznał
Tutsi za Europejczyków z czarną skórą. Jednak
to urzędnicy z Brukseli, po przejęciu kolonii od Niemców prawdziwie skrzywdzili
Rwandyjczyków. W swoim zamiłowaniu do ,,porządku”, polityki rasowej, unifikacji
i papierologii utwierdzili podziały wprowadzając w 1933 roku stemple do dowodów
osobistych z zaznaczoną przynależnością rasową. Stemple te przetrwały do roku
1994 będąc dodatkowym wskaźnikiem dla zabójców. Wpis w dowodzie ze słowem Tutsi
(pochodzenie dziedziczyło się po ojcu) był wyrokiem śmierci dla wielu ludzi. Belgowie
faworyzowali Tutsi aż do połowy XX wieku. Oni piastowali wysokie stanowiska,
mieli łatwiejszy dostęp do uczelni i cieszyli się większymi przywilejami. Potem kolonizatorzy zmienili front. Zaczęli podburzać Hutu przeciwko swoim niedawnym panom. W roku
1959 doszło do krwawego buntu Hutu. Polała się krew Tutsi. Belgowie i Kościół
katolicki zachowali neutralność, cicho przyzwalając na rzezie. Wielu Tutsi
uciekło z kraju, uchodząc do sąsiedniej Tanzanii, Konga, Burundi, a przede
wszystkim Ugandy. Władzę objęli Hutu na której czele stanął prezydent Juvenal Habyarimana.
Następne 30 lat to stopniowa i postępująca dyskryminacja Tutsi, okresowe
masakry i powstanie Hutu Power. Stworzyli oni i opublikowali w gazecie Kangura, oraz stale powtarzali w Radio Mille Collines (RTLM) niesławne 10
przykazań Hutu. Podobne 10 przykazań mieli ukraińscy nacjonaliści na Wołyniu w
latach poprzedzających ludobójstwo. To na falach radia RTLM padło dobrze znane hasło:
Ściąć wysokie drzewa, które dało
początek apokalipsy w 1994r. Spośród ludności miast, miasteczek, bezrobotnych,
studentów i urzędników utworzyli prorządową organizację paramilitarną Interahamwe (uderzmy razem). Ochotnicy
odbywali tu szkolenie wojskowe i ideologiczne. Celem Interahamwe byli Tutsi, zwani przez Hutu – karaluchami. Zakupiono
maczety z Chin za 750 tys. dolarów. To one głównie posłużyły do morderstw. ONZ
powołał UNAMIR, misję pokojową pod dowództwem generała Romeo Dallaire, która miała
pomóc w realizacji porozumień pokojowych w Aruszy i zapobiec ludobójstwu. Zaraz
po rozpoczęciu masakr, UNAMIR został jednak odwołany. Rwanda została sama.
Kościół się odwrócił, ONZ czmychnął, Belgowie i Francuzi (niedawni sojusznicy
Hutu) milczeli. USA nie robiło nic, wszakże w Rwandzie nie było diamentów ani
ropy. Poza tym, rok wcześniej zaangażowali się w wojnę w Somalii, gdzie
ponieśli spore straty (tam była ropa i uran).
Tu działy się historie przedstawione w filmie: Hotel Rwanda |
Apokalipsa
trwała 3 miesiące. Zginęło od 800 tys. do miliona Rwandyjczyków. Zakończył ją Paul
Kagame, który jako dowódca Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego wkroczył z
sąsiedniej Ugandy po latach spędzonych na uchodźstwie, gdzie sformował swoją
armię złożoną z Tutsi. Do dziś jest prezydentem Rwandy.
Trudno ogarnąć umysłem tragedię
Rwandyjczyków. Żal mi ludzi, którzy chroniąc się przed posiekaniem maczetami
szukali schronienia w kościołach. Wielu z nich znalazło tam śmierć. Praktycznie
nie ma w Rwandzie kościołów nie splamionych krwią. Do nich należy również
polska misja pallotynów w parafii Gikondo w Kigali. Kościół katolicki po latach
zaprzeczania przyznał się w końcu do winy i przeprosił. Oczywiście byli księża
i misjonarze którzy bohatersko, aczkolwiek na ogół bezskutecznie, bronili swe
owieczki. Wielu jednak partycypowało w mordach w sposób pośredni lub
bezpośredni. Byli tacy, którzy wraz z bojówkami Interahamwe przed zamordowaniem, gwałcili swoje ofiary.
Wielu
zagranicznych księży i misjonarzy, uciekło przed rozpoczęciem masakr lub zaraz
po ich rozpoczęciu. Trudno się temu dziwić, nikomu wszak do nieba nie śpieszno,
nawet kapłanom. Poza tym łatwo ocenić i krytykować z pozycji wygodnego,
ciepłego fotela. Nikt nie wie jak sam by się zachował będąc na ich miejscu.
Nawiasem mówić, dzisiejszy arcybiskup Henryk Hoser, który był w Rwandzie przed
1994 rokiem, wrócił tam zaraz po aktach ludobójstwa. Ziemia była jeszcze ciepła
od krwi. Może tam doszedł do swoich wniosków, które do dziś głosi, że w czasie
gwałtu, z powodu stresu zajście w ciążę jest prawie niemożliwe. W Rwandzie,
przed masakrami zajmował się między innymi upowszechnianiem naturalnych metod
planowania rodziny. Dziś angażuje się w ochronę życia. Nie chcę być złośliwy,
ale szkoda, że w tę ochronę nie angażował się w Rwandzie przed kwietniem 1994.
w szkole |
O
ludobójstwie w Rwandzie dużo się dowiedziałem będąc w Kigali. Czytałem książki
Ryszarda Kapuścińskiego, Dariusza Rosiaka, czy Wojciecha Tochmana (Dzisiaj narysujemy śmierć). Powstało też
kilka mocnych, dobrych filmów na ten temat, które oglądałem i polecam, m.in.
bardzo znany, hollywoodzki Hotel Rwanda.
Nie mniej ciekawe, a według mnie jeszcze lepsze są: Czasami
w kwietniu, Strzelając do psów, Podać rękę diabłu, czy Kinyarwanda. Ten ostatni dostępny jest chyba tylko w wersji
anglojęzycznej.
Historia
(nie tylko Rwandy) uczy, że wojna czyni z ludzi bestie. Wojna totalna, czyni z
ludzi totalne bestie.
Na przedmieściach Kigali domy otoczone są wysokimi płotami. Może to strach? |
Gdy katoliccy "misjonarze" zawitali do Meksyku, żyło tam około 11 milionów Indian, a po stu latach już tylko półtora miliona.
OdpowiedzUsuń