Eksplozja, tak bym
określił pawia, który trafia mojego prześladowcę prosto w ucho. Rzygając,
wydaję z siebie głośny ryk dla zwiększenia efektu. Ryczę jak bawół. Niestety,
mój ogon nie odwraca się w moim kierunku, tylko pochyla się do przodu. Pas
bezpieczeństwa robi jednak swoje. Część piwa i solianki zbełtana razem trafia
za kołnierz. Z radością obserwuję większe kawałki z zupki na szyi delikwenta.
Samochód hamuje gwałtownie, a ja resztki pawia wypluwam przez drzwi, gdy
samochód w końcu staje. Ubek, czy jak mu tam, wyskakuje z auta klnąc jak szewc.
A ja robię głupią minę i mówię, że chciałem powiedzieć, że źle się czuję, ale
nie zdążyłem. A on mnie uspakaja, że nic się nie stało i żebym się nie
przejmował. Kurde, czy on jest aż tak głupi? Wyciera się jak szalony, pół mordy
zarzygane, klnie zamaszyście przy tym a ja chichocę w myślach. A masz za swoje,
gnido. ,,Jedziemy na stacje, muszę się przebrać”, wydaje dyspozycję do
kierowcy. Ruszamy, koleś patrzy na mnie ze współczuciem. Nie jest na mnie zły,
staje się dla mnie milszy! Takiego absurdu nigdy w życiu nie zaznałem. Stajemy
w końcu na stacji. Gość idzie się przebrać, ja myję zęby i się trochę ogarniam.
Sprawdzam w końcu zawartość swojego portfela. ,,A to skurwiele, oskubali mnie... PRZEEEEECHUJE", zauważam z wściekłością. Ukradli 100 dolarów i ok. 2000
rubli. Po prostu, połowę tego co miałem w portfelu. Miałem szczęście, że nie
zajrzeli na dno mojej kosmetyczki, gdzie trzymałem kilkaset zielonych na zaś.
,,Kurwa, jak ten popieprzony kraj funkcjonuje? To są gliniarze?”. Gdzie honor
munduru, w klapie którego przypięta jest gieorgijewska wstążka, symbol Dnia
Zwycięstwa? Gdzie? Teraz jeszcze o tym nie wiem, ale nad Bajkałem, stwierdzę,
że ukradli mi jeszcze scyzoryk i … nie do wiary … wszystkie majtki. O,
jakież to kur(w)iozum. Dowcipnisie za dychę. Popierdoleńcy.
agent niewyraźny jakiś |
Jedziemy dalej. Leżę na tylnych siedzeniach
samochodu zobojętniały i apatyczny. Gapię się w sufit pustym wzrokiem. Już
dawno przestały mnie interesować widoki za oknem. Z głośników sączy się
piosenka Maryli Rodowicz. ,,Kolorowe jarmarki” nie przynoszą ulgi. Żadnej. Stajemy
na parkingu jakiejś stacji w jakimś mieście. Wychodzę rozprostować nogi. Robię
kilka fotek moim współtowarzyszom podróży. Co ciekawe, chętnie głupole pozują.
Tu okazuję się, że następuje zmiana samochodu. Podjeżdża inne auto, inny
kierowca, ale z tą samą debilną muzyką w środku. Dudniące, głupawe, ruskie
disco. Mój ,,opiekun” płaci gościowi jakieś pieniądze. Tamten kierowca
odjeżdża. A my jedziemy dalej na wschód w odświeżonej kompanii. Nie gadam z
nimi, nie chcę mi się. Ubek cały czas chleje piwo. Wypija butelkę lub dwie i
śpi. I tak w kółko. Mnie się pyta czy nie chce mi się jeść lub pić. On stawia,
mam się nie krępować. ,,Wóda, piwo, wsjo”. Na jakimś postoju zauważa, że mam
bose stopy. Kupuje mi w sklepie skarpetki. Tak mija dzień w samochodzie.
Wieczorem kolacja w przydrożnym, syberyjskim barze. Nie chce mi się jeść.
Wypijam tylko kawę. Płacę swoimi. W kiblach dziury w podłodze zamiast klozetów.
Azja w całej krasie.
pierwsze auto |
Jedziemy dalej w
syberyjską noc. To już druga noc w aucie. Głównie śpię, choć wyspany jestem za
wszystkie czasy. A jednocześnie wykończony. W nocy łapiemy gumę. Nie pomagam
kierowcy, nie chce mi się. Ubek śpi naprany, nawet nie ma świadomości, że jakaś
guma. Czy o czymś śni? O wielkości Rosji? O dupach? A może jak w dowcipie,
marzy o ogórku kiszonym? Nie mam pojęcia. O 04.00 nad ranem z letargu wybudza
mnie trzask. Przednia szyba od strony pasażera mocno popękana. Musi, kamienie
na drodze. Niestety, pełno ich tu. Około 6.00 widzę wielkie miasto. Jest widno.
Jak się okazje, to Krasnojarsk. Do Irkucka jeszcze z 1000 km. Analizuję sytuację
i każę się zawieść na dworzec kolejowy. Nie chcę dalej z nimi jechać. Ten
kierowca nie wytrwa, jedzie już szmat drogi, jest wyraźnie zmęczony. Jedziemy
pod dworzec. Moja nagła decyzja wszystkim sprawia ulgę. Ubek na chwiejnych
nogach pomaga mi wyciągnąć plecak z bagażnika. Sprawdzam dokładnie, czy
wszystko mam. Portfel, paszport. Jest. Stoimy chwilę milcząco. Czy odejść bez
słowa? Czy strzelić ,,niedźwiadka” na pożegnanie? Czy strzelić w pysk? Czy
podać rękę? Decyduję się podać głupolowi rękę. Wybaczam mu. Jest głupi i ma głupią
pracę. Ot co. Wybaczanie pomaga najbardziej wybaczającemu. ,,Zmień robotę”, to
ostatnie słowa, które mój ogon słyszy ode mnie. Idę w kierunku dworca. Samochód
z wolna opuszcza parking. Słońce ciągnie swój różowy welon poranka po szybach
budynków Krasnojarska.
Dworzec w tym
mieście robi wrażenie. To niemal pałac. Czysto, schludnie i elegancko.
Skanowanie bagażu, przejście przez bramkę i już stoję w holu dworca, szukając
na tablicy pociągu na wschód. Jest, do Chabarowska. Mam 6 godzin czasu do mojego
,,pajezda”. Kupuję bilet. Niestety, wolne są tylko górne łóżka. Moje dolne kojo
pojechało puste pół doby temu. Pewno siedzi na nim Jewgienij Jeżow i się
zastanawia co się ze mną stało. Biorę to górne, nie ma wyjścia. 1086 rubli, tyle muszę wyłuskać z portfela. Nie jest drogo, całe szczęście.
Siedzę w poczekalni. Zdjęć nie robię, ogarnia mnie podróżnicza apatia. Nic mi
się nie chce. Nigdy w samotnej podróży nie odczułem jeszcze samotności, tu odczuwam ją
po tysiąckroć. W poczekalni ok. 50 osób. Stoi 5 gliniarzy, dwóch sokistów,
jakiś dwóch z ochrany i jeszcze jacyś mundurowi pilnujący porządku. To się nie
mieści w mojej głowie. Skąd i po co tylu funkcjonariuszy? A pewnikiem, jest tu
jeszcze jakiś tajniak. Wchodzi jeszcze jeden policjant. Z pięknym owczarkiem
niemieckim. Idą wzdłuż siedzących podróżnych. Psina obwąchuje wszystkich. Potem
kosze na śmieci. Wychodzą na inną salę. Wszystkich funkcjonariuszy klapy
przystrojone są gieorgijewskimi
lentoczkami, jutro Dzień Zwycięstwa. Niektórzy cywile też są przystrojeni
w takowe. Przy ścianie w poczekalni stoi regał, na regale ciasno poukładane
książki. Rosjanie podchodzą, wybierają i sobie czytają. Sporo ludzi czyta tu
książki, to trzeba przyznać. Rosja dla mnie była wielką tajemnica. Teraz jest
jeszcze większą. Ale ja już, raczej, nie będę próbował jej rozwikływać.
Niepokoi tylko fakt, że jesteśmy sąsiadami tej wielkiej tajemnicy. To niepokoi mnie bardzo, tu na dworcu w stolicy
Krasnojarskiego Kraju, w środku przepastnej Syberii.
z tego się pije herbatkę w Transsibie |
W pociągu zajmuje
miejsce na górze, kawy nie robię, bo już nie mam. Za to mam herbatę od
prowadnicy (konduktorki wagonu) w słynnej pociągowej, rosyjskiej szklance z uchwytem.
Na dolnym łóżku starsza kobieta. Jedzie do Ułan Ude w Buriacji. Też tam chcę
jechać po wizycie nad Bajkałem. Na sąsiednich łóżkach 2 piękne studentki.
Prawdziwe krasawice. Jadą do Irkucka. Rosjanie częściej i więcej ze sobą
rozmawiają niż Polacy. Przychodzi im to bez nijakiego trudu. Zagadują moje
współtowarzyszki do mnie, ale mi się nie chce gadać. Z resztą, następuje dziwna
rzecz, zapominam najprostszych słów rosyjskich. Jakby podświadomość chciała
usunąć ten język z głowy. Kilkadziesiąt godzin powtórki z rosyjskiego przed
wyjazdem, jak krew w piach. Wieczorem idę do pociągowej restauracji. Czysto,
schludnie, tylko wkurzają Ruscy co siedzą przy stoliku bez koszulek. Wypijam 3
piwka, wrzucam coś na ząb wśród kilku podpitych jegomości. Nie nawiązuje
rozmów, nie jest mi to dziś potrzebne.
Nazajutrz, 9 maja z okien pociągu rozpościera się widok
Bajkału, syberyjskiego morza. Marzenie się spełniło. Kropelka optymizmu zaczyna
krążyć w żyłach wraz z krwią. Łączy się z drugą kroplą i już dwie płyną. Potem te dwie łączą
się z trzecią. Po chwili optymizm zaczyna krążyć w żyłach na całego. Nareszcie
koniec rosyjskiego, gównianego koszmaru. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Bajkał |
P.S. Historia, którą tu opisuje wydarzyła się naprawdę, choć
wydawać się może, że jest wyssana z palca. Pominąłem w niej kilka
najostrzejszych momentów, które jednak nie mają wpływu na odbiór absurdu, którego
stałem się mimowolnym uczestnikiem a który chciałem nieudolnie przekazać w
mojej opowieści. Przepraszam za przekleństwa, których użyłem, czasem nie da się
inaczej. A siniaki już w większości zniknęły:).