sobota, 30 maja 2015

40. Samotny wilk, część 3

 4-8.05.05
  


   Eksplozja, tak bym określił pawia, który trafia mojego prześladowcę prosto w ucho. Rzygając, wydaję z siebie głośny ryk dla zwiększenia efektu. Ryczę jak bawół. Niestety, mój ogon nie odwraca się w moim kierunku, tylko pochyla się do przodu. Pas bezpieczeństwa robi jednak swoje. Część piwa i solianki zbełtana razem trafia za kołnierz. Z radością obserwuję większe kawałki z zupki na szyi delikwenta. Samochód hamuje gwałtownie, a ja resztki pawia wypluwam przez drzwi, gdy samochód w końcu staje. Ubek, czy jak mu tam, wyskakuje z auta klnąc jak szewc. A ja robię głupią minę i mówię, że chciałem powiedzieć, że źle się czuję, ale nie zdążyłem. A on mnie uspakaja, że nic się nie stało i żebym się nie przejmował. Kurde, czy on jest aż tak głupi? Wyciera się jak szalony, pół mordy zarzygane, klnie zamaszyście przy tym a ja chichocę w myślach. A masz za swoje, gnido. ,,Jedziemy na stacje, muszę się przebrać”, wydaje dyspozycję do kierowcy. Ruszamy, koleś patrzy na mnie ze współczuciem. Nie jest na mnie zły, staje się dla mnie milszy! Takiego absurdu nigdy w życiu nie zaznałem. Stajemy w końcu na stacji. Gość idzie się przebrać, ja myję zęby i się trochę ogarniam. Sprawdzam w końcu zawartość swojego portfela. ,,A to skurwiele, oskubali mnie... PRZEEEEECHUJE", zauważam z wściekłością. Ukradli 100 dolarów i ok. 2000 rubli. Po prostu, połowę tego co miałem w portfelu. Miałem szczęście, że nie zajrzeli na dno mojej kosmetyczki, gdzie trzymałem kilkaset zielonych na zaś. ,,Kurwa, jak ten popieprzony kraj funkcjonuje? To są gliniarze?”. Gdzie honor munduru, w klapie którego przypięta jest gieorgijewska wstążka, symbol Dnia Zwycięstwa? Gdzie? Teraz jeszcze o tym nie wiem, ale nad Bajkałem, stwierdzę, że ukradli mi jeszcze scyzoryk i … nie do wiary … wszystkie majtki. O, jakież to kur(w)iozum. Dowcipnisie za dychę. Popierdoleńcy. 
agent niewyraźny jakiś
     Jedziemy dalej. Leżę na tylnych siedzeniach samochodu zobojętniały i apatyczny. Gapię się w sufit pustym wzrokiem. Już dawno przestały mnie interesować widoki za oknem. Z głośników sączy się piosenka Maryli Rodowicz. ,,Kolorowe jarmarki” nie przynoszą ulgi. Żadnej. Stajemy na parkingu jakiejś stacji w jakimś mieście. Wychodzę rozprostować nogi. Robię kilka fotek moim współtowarzyszom podróży. Co ciekawe, chętnie głupole pozują. Tu okazuję się, że następuje zmiana samochodu. Podjeżdża inne auto, inny kierowca, ale z tą samą debilną muzyką w środku. Dudniące, głupawe, ruskie disco. Mój ,,opiekun” płaci gościowi jakieś pieniądze. Tamten kierowca odjeżdża. A my jedziemy dalej na wschód w odświeżonej kompanii. Nie gadam z nimi, nie chcę mi się. Ubek cały czas chleje piwo. Wypija butelkę lub dwie i śpi. I tak w kółko. Mnie się pyta czy nie chce mi się jeść lub pić. On stawia, mam się nie krępować. ,,Wóda, piwo, wsjo”. Na jakimś postoju zauważa, że mam bose stopy. Kupuje mi w sklepie skarpetki. Tak mija dzień w samochodzie. Wieczorem kolacja w przydrożnym, syberyjskim barze. Nie chce mi się jeść. Wypijam tylko kawę. Płacę swoimi. W kiblach dziury w podłodze zamiast klozetów. Azja w całej krasie. 
pierwsze auto
   Jedziemy dalej w syberyjską noc. To już druga noc w aucie. Głównie śpię, choć wyspany jestem za wszystkie czasy. A jednocześnie wykończony. W nocy łapiemy gumę. Nie pomagam kierowcy, nie chce mi się. Ubek śpi naprany, nawet nie ma świadomości, że jakaś guma. Czy o czymś śni? O wielkości Rosji? O dupach? A może jak w dowcipie, marzy o ogórku kiszonym? Nie mam pojęcia. O 04.00 nad ranem z letargu wybudza mnie trzask. Przednia szyba od strony pasażera mocno popękana. Musi, kamienie na drodze. Niestety, pełno ich tu. Około 6.00 widzę wielkie miasto. Jest widno. Jak się okazje, to Krasnojarsk. Do Irkucka jeszcze z 1000 km. Analizuję sytuację i każę się zawieść na dworzec kolejowy. Nie chcę dalej z nimi jechać. Ten kierowca nie wytrwa, jedzie już szmat drogi, jest wyraźnie zmęczony. Jedziemy pod dworzec. Moja nagła decyzja wszystkim sprawia ulgę. Ubek na chwiejnych nogach pomaga mi wyciągnąć plecak z bagażnika. Sprawdzam dokładnie, czy wszystko mam. Portfel, paszport. Jest. Stoimy chwilę milcząco. Czy odejść bez słowa? Czy strzelić ,,niedźwiadka” na pożegnanie? Czy strzelić w pysk? Czy podać rękę? Decyduję się podać głupolowi rękę. Wybaczam mu. Jest głupi i ma głupią pracę. Ot co. Wybaczanie pomaga najbardziej wybaczającemu. ,,Zmień robotę”, to ostatnie słowa, które mój ogon słyszy ode mnie. Idę w kierunku dworca. Samochód z wolna opuszcza parking. Słońce ciągnie swój różowy welon poranka po szybach budynków Krasnojarska.

   Dworzec w tym mieście robi wrażenie. To niemal pałac. Czysto, schludnie i elegancko. Skanowanie bagażu, przejście przez bramkę i już stoję w holu dworca, szukając na tablicy pociągu na wschód. Jest, do Chabarowska. Mam 6 godzin czasu do mojego ,,pajezda”. Kupuję bilet. Niestety, wolne są tylko górne łóżka. Moje dolne kojo pojechało puste pół doby temu. Pewno siedzi na nim Jewgienij Jeżow i się zastanawia co się ze mną stało. Biorę to górne, nie ma wyjścia. 1086 rubli, tyle muszę wyłuskać z portfela. Nie jest drogo, całe szczęście. Siedzę w poczekalni. Zdjęć nie robię, ogarnia mnie podróżnicza apatia. Nic mi się nie chce. Nigdy w samotnej podróży nie odczułem jeszcze samotności, tu odczuwam ją po tysiąckroć. W poczekalni ok. 50 osób. Stoi 5 gliniarzy, dwóch sokistów, jakiś dwóch z ochrany i jeszcze jacyś mundurowi pilnujący porządku. To się nie mieści w mojej głowie. Skąd i po co tylu funkcjonariuszy? A pewnikiem, jest tu jeszcze jakiś tajniak. Wchodzi jeszcze jeden policjant. Z pięknym owczarkiem niemieckim. Idą wzdłuż siedzących podróżnych. Psina obwąchuje wszystkich. Potem kosze na śmieci. Wychodzą na inną salę. Wszystkich funkcjonariuszy klapy przystrojone są gieorgijewskimi  lentoczkami, jutro Dzień Zwycięstwa. Niektórzy cywile też są przystrojeni w takowe. Przy ścianie w poczekalni stoi regał, na regale ciasno poukładane książki. Rosjanie podchodzą, wybierają i sobie czytają. Sporo ludzi czyta tu książki, to trzeba przyznać. Rosja dla mnie była wielką tajemnica. Teraz jest jeszcze większą. Ale ja już, raczej, nie będę próbował jej rozwikływać. Niepokoi tylko fakt, że jesteśmy sąsiadami tej wielkiej tajemnicy.  To niepokoi mnie bardzo, tu na dworcu w stolicy Krasnojarskiego Kraju, w środku przepastnej Syberii. 
z tego się pije herbatkę w Transsibie
    W pociągu zajmuje miejsce na górze, kawy nie robię, bo już nie mam. Za to mam herbatę od prowadnicy (konduktorki wagonu) w słynnej pociągowej, rosyjskiej szklance z uchwytem. Na dolnym łóżku starsza kobieta. Jedzie do Ułan Ude w Buriacji. Też tam chcę jechać po wizycie nad Bajkałem. Na sąsiednich łóżkach 2 piękne studentki. Prawdziwe krasawice. Jadą do Irkucka. Rosjanie częściej i więcej ze sobą rozmawiają niż Polacy. Przychodzi im to bez nijakiego trudu. Zagadują moje współtowarzyszki do mnie, ale mi się nie chce gadać. Z resztą, następuje dziwna rzecz, zapominam najprostszych słów rosyjskich. Jakby podświadomość chciała usunąć ten język z głowy. Kilkadziesiąt godzin powtórki z rosyjskiego przed wyjazdem, jak krew w piach. Wieczorem idę do pociągowej restauracji. Czysto, schludnie, tylko wkurzają Ruscy co siedzą przy stoliku bez koszulek. Wypijam 3 piwka, wrzucam coś na ząb wśród kilku podpitych jegomości. Nie nawiązuje rozmów, nie jest mi to dziś potrzebne.
Nazajutrz, 9 maja z okien pociągu rozpościera się widok Bajkału, syberyjskiego morza. Marzenie się spełniło. Kropelka optymizmu zaczyna krążyć w żyłach wraz z krwią. Łączy się z drugą kroplą i już dwie płyną. Potem te dwie łączą się z trzecią. Po chwili optymizm zaczyna krążyć w żyłach na całego. Nareszcie koniec rosyjskiego, gównianego koszmaru. Taką mam przynajmniej nadzieję. 
Bajkał

P.S. Historia, którą tu opisuje wydarzyła się naprawdę, choć wydawać się może, że jest wyssana z palca. Pominąłem w niej kilka najostrzejszych momentów, które jednak nie mają wpływu na odbiór absurdu, którego stałem się mimowolnym uczestnikiem a który chciałem nieudolnie przekazać w mojej opowieści. Przepraszam za przekleństwa, których użyłem, czasem nie da się inaczej. A siniaki już w większości zniknęły:).


sobota, 23 maja 2015

39. Samotny wilk, część 2

4-8.05.05
    

   
 
 Jestem za Uralem. Jestem znowu w Azji. Kolejny dzień w pociągu zaczynam kawą, poranną toaletą i oddaję się czytaniu książki. W południe jem obiad, czyli to co większość pasażerów Transsibu, zupkę chińską. Potem uskuteczniam drzemkę. Budzą mnie rozmowy. Słyszę dźwięki, które mówią mi, że trwa impreza. Otwieram oczy i widzę co następuje. Dwóch gości siedzi obok mnie i pije wódkę. Tuż obok siedzi całkiem ładna Rosjanka. Nie uczestniczy jednak w rozmowie i w spożywaniu. Wzdłuż korytarza milcząco siedzi dwóch gości. Na stoliku obok mojej głowy stoi słoik ogórków konserwowych i jakieś zakąski. Gdy tylko otwieram oczy zostaje zaproszony do wspólnej biesiady. Jewgienij Jeżow, bo tak się nazywa mój nowy rosyjski kolega, leje do szklanki odrobinę wódki i podaje mi do picia. Oto Transsib, oto doświadczenie, którego chciałem zaznać w tym pociągu. Bez namysłu opróżniam szklanicę. Porcja mała, wódka ciepła, szału nie ma. Ogórek wyjęty ręką Gienka (jak go nazywam) smakuje też średnio. Gadamy. Jewgienij na wieść, że jestem Polakiem aż klasnął w dłonie z radości. 10 lat jeździł tirami po Europie, w tym po Polsce. Dużo ciepłych rzeczy mówi o moim kraju do swojego młodszego towarzysza. Inni, w tym mój ogon, jak się później okaże, również to słyszą. Gienek jest już dobrze podpity. Następna kolejka pita z jednej szklanki po kolei, powoduje, że flaszka Jewgienija pustoszeje. Wyciągam swoją, polską wódę. Wyciągam również nasze kabanosy. Gienek chwali polską kiełbasę. Mówi, że w rosyjskiej to tylko papier toaletowy i zużyte prezerwatywy. Ja mu na to, że w naszej papier też jest, a na prezerwatywy zgody nie wyraża kler. Ani do kiełbasy, ani na kiełbaskę. Śmiech. Atmosfera jest miła. Zapraszamy do biesiady gościa, który siedzi wzdłuż przejścia. Pije z nami, zapija wódkę piwem puszkowym. Drugi, smutno wyglądający jegomość (mój ogon) odmawia. Rozmowy trwają. Gienio opowiada o sobie, że jest kierowcą samochodów ciężarowych w Irkucku, że do pracy ma 4000 km, że jeździ na 2 miesiące, potem wraca na swoją wieś . Potem,  zaczyna o polityce. ,,Putin to gieroj (bohater)”, mówi. Chcę prawie do rymu, po rosyjsku powiedzieć co myślę o tym, ale gryzę się w język. Nie chcę nikogo tu urażać. W zamian za to mówię zdanie takie, że powinniśmy uważać, co oglądamy w telewizji, ponieważ karmią nas propagandą i głupotami, a my powinniśmy używać własnej inteligencji, żeby odróżnić jedno od drugiego, czyli manipulację od prawdy. Taki jest sens mojej wypowiedzi. Nic więcej na ten temat nie mówię. Nie chcę. Jednak już jest za późno. Machina ruszyła, zaraz mnie z tego pociągu wyprowadzą. Gienek wali się na górne łóżko spać. ,,Mamy 3 dni wspólnego  podróżowania, będzie wesoło”, mówi. Ja się trochę pokładam, zastanawiając się czy czytać książkę, czy posłuchać muzyki. Ale oto Gienio znowu wstaje i nalewa ,,stakana”. Pociąg zwalnia, po czym zatrzymuje się na jakiejś  stacji. Teraz rzeczy dzieją się w okamgnieniu. 3 policjantów staje przed moimi oczyma. Dwóch z nich, bez pardonu bierze mnie za ramiona, mówiąc, że tu wysiadam. Trzeci zabiera moje bagaże. Ciągną mnie do wyjścia, ludzie patrzą zdumieni, Jewgienij wsuwa mi do kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Jest przerażony. Ja też. Na nic moje ostre i stanowcze odmowy. Wywlekają mnie jak psa na peron. Szarpię się. Kopniak pod kolano powoduje, że szczeniaki przewracają mnie, po czym kilka metrów jadę na kolanie. Za dwa, trzy dni wezmę kąpiel, wtedy się okaże, że mam całkiem zdarte kolano i kilka siniaków na nogach, teraz jednak nie czuję bólu. Co czuję? Wściekłość i strach. Nie wiem o co chodzi. Pytam się ich, ale oto już ląduję w suce. Słońce jeszcze wysoko na niebie. Kilku gapiów z zaciekawieniem odprowadza nas wzrokiem. Na szczęście, wszystkie moje rzeczy zabrali z pociągu, oprócz kawy w słoiczku i łyżeczki, ale o tym dowiem się za kilkadziesiąt godzin. Teraz jest ostra akcja. Wiozą mnie na posterunek, a ja panicznie boję się dwóch rzeczy. Że zaraz któremuś jebnę i mnie zastrzelą, albo, że mi wsuną do bagażu jakieś gówno, typu dragi, bombę, czy dziecięcą pornografię i spędzę na Syberii więcej czasu niż się spodziewałem. Czort ich jeden wie. Nie wiem o co chodzi. Trafiam na gliniarnię, żądam kontaktu z ambasadą, ale w odpowiedzi słyszę śmiech. Nie chce opisywać szczegółów przesłuchania, które trwa kilka godzin. Nie należy ta wizyta tutaj do miłych, mówiąc delikatnie. Spowiadam się z każdej wizy i pieczątki w paszporcie. Po co byłem w Laosie, a po co w Birmie? Dlaczego jestem w Rosji, dlaczego zamierzam jechać do Chin i Wietnamu? Oficjalny zarzut to picie alkoholu w pociągu!!! Wiem, że to nie prawda i prawdziwy powód aresztowania. Najgorsze jest, że zaraz nie wytrzymam i komuś tu wykurwię w ryja. A wtedy, marny mój los. Policyjna gówniarzeria wygląda jak zbiry i zachowuję się jak zbiry. Główny zbir zadając mi pytania zabawia się bronią przekładając ją z ręki do ręki. ,,Pojebat chacziu”, odpowiadam na pytanie po co mi Wietnam. Chcę rozładować ciężką atmosferę. Staram się działać racjonalnie, myśleć takoż, ale nie wiem kiedy nie wytrzymam. Myśli się czarne kłębią pod sufitem czaszki, jestem tu już chyba z 5 godzin. W myślach robię rozrachunek sumienia. Co w życiu osiągnąłem? Czy wszystko zrobiłem jak należy? Rachunek sumienia który robię, powoduje to, że kompletnie przestaje się bać. Przygotowany jestem na najgorsze. Wyzywam tych niedoruchańców od najgorszych, grożąc im skargą w ambasadzie i tego typu rzeczami. Oczywiście blefuje, z przykrością w myślach stwierdzam, że naszych włodarzy raczej nie zainteresuje jakiś rodak w Rosji. Staje się powoli jasne, że nic na mnie nie mają. Wytłumaczyłem się już z mojego zdania o telewizji i manipulacji. Skąd o tym wiedzieli!? ,,A o Nocnych Wilkach, co ich nie wpuściliście do Polski, słyszałeś?”, pytają. ,,A ty, Samotny Wilku bezkarnie sobie jeździsz po Rosji, haa?”. Od tej pory nazywają mnie Samotny Wilk.
mój ogon
    W końcu mówią mi, że to koniec i że zaraz przejmie mnie dwóch cywilów i pojadę z nimi. ,,Kurwa, po mnie”, ponura myśl znowu oplata moją głowę, ale po chwili aż wyskakuję z krzesła. Mój ogon z pociągu jest jednym z cywili, którzy mnie teraz przejmą. Patrzę mu w oczy, zaciskając pięści. Dwóch gliniarzy mnie trzyma. ,,Czekaj gnoju, ja cię załatwię”, mówię bez przekonania. W końcu ląduję w jakimś cywilnym samochodzie z moim ubekiem i młodym bezmózgiem, jako kierowcą. ,,Musimy wrócić na posterunek, zapomnieliście szpadla”, dworuję sobie z nich bezczelnie, gdy jedziemy tak przez miasto w nieznanym mi kierunku. ,,Nie będzie nam potrzebny”, odpowiadają z powagą. ,,Kurwa, wapno gaszone”, przechodzi mi przez myśl następna ponura myśl. Z głośników napierdala głośne, ruskie disco polo. Gdzie te chuje mnie wiozą? Wyskakiwać z auta w biegu? Jestem nie skuty. Jadę jednak i czekam co się stanie. Stajemy po kilku minutach jazdy przed jakimś hotelem. Tu robię numer, którego nie opiszę z powodu krępacji, ale który powoduje, że mój agent wykonuje telefon. Po chwili jedziemy dalej. ,,Dokąd?”, pytam. ,,Na wschód”, otrzymuje w odpowiedzi.
   Chyba się przestraszyli, że zrobię jakąś aferę i na moje żądanie wiozą mnie w kierunku Irkucka. A to jest ze 3 dni drogi. ,,Wyłącz tę gównianą muzykę, lepiej włącz Wysockiego, choć pewnie nie wiesz kto to taki”, mówię do kierowcy w pewnym momencie. Obrażam ich ile wlezie, ale po nich spływa to jak woda po kaczce. W końcu zasypiam kładąc się na tylnych siedzeniach wykończony emocjami. Mam przechlapane jak w ruskim czołgu, taka jest moja pierwsza myśl, gdy budzę się nad ranem. Popadam w apatię i w zobojętnienie. Nie mogę pojąć tego absurdu, w którym mimowolnie uczestniczę. W podróży jest jak w życiu, czasem ma się dołek, a czasem jest się na górce. Teraz jestem w podłym nastroju, jednak za kilkaset godzin, będę na drugim biegunie.
piękna dziennikarka
 Otóż w Pekinie przytrafi mi się zgoła inna przygoda. Kilkaset metrów od znicza olimpijskiego, przy Ptasim Gnieździe tłum wiwatował będzie na moją cześć. Pięknej dziennikarce udzielę wywiadu, po czym przez pół godziny będę rozdawał współczesne autografy, czyli będę pozował do selfie, które to setki pekińczyków zapragną ze mną mieć. Nobliwi staruszkowie będą mnie poklepywać po plecach, a ja będę tutejszą gwiazdą wieczoru. Długo będę stał uradowany z rękoma uniesionymi w górę w geście zwycięstwa. Teraz jednak o tym nie mam pojęcia. Teraz jest źle i czuję się jak zaszczuty pies. Stajemy przy jakiejś przydrożnej knajpce. W karcie dań widzę zupę soliankę, którą zamawiam.
solianka
 Smakuje dobrze, choć gdybym miał inny nastrój smakowałaby lepiej. Mój agent płaci. Zachęca mnie, żebym zamawiał co chcę, jedzenie, piwo, wódkę. On będzie płacił. Cóż za zmiana frontu, o co tu, kurwa, chodzi? Jedziemy dalej, a ja rozmyślam jak się ciulom odegrać. Wpadam na szatański pomysł. Prymitywny, co prawda, ale z takimi ludźmi mam tu do czynienia. Uderzyć nikogo nie mogę… ale. Proszę SB – eka, czy jak mu tam, o łyka piwa, które właśnie sobie pije a które bezskutecznie proponował mi wcześniej. Jest w litrowej, plastikowej butelce. Płyn jest ciepły i paskudny, jednak piję. Zapełniam żołądek. Zaraz mu je oddam w nieco zmienionej formie. Odczekuję chwilę aż się piwko zagrzeje i zmiesza w trzewiach z solianką. Przystawiam swą śmierdzionśną lufę, czyli swą jamę ustną w pobliże jego ucha. Odbezpieczam, czyli wycieram palce w spodnie. Zaraz padnie strzał, czytaj, moje palce wylądują  głęboko w gardle. Zaraz będzie draka.


środa, 20 maja 2015

38. Samotny wilk, część 1

4-8.05.15
    


    Te posty o Rosji będą zupełnie inne od poprzednich. Będą w nich przekleństwa, będzie strach o życie i wolność a w kulminacyjnym momencie narzygam celowo na twarz rosyjskiego ubeka, czy gnoja z innych służb specjalnych Rosji. Będę zastanawiał się nad faktem, czy moje życie zakończy się na ołowicę serca, czy dziurawicę czaszki. Będzie w tych sytuacjach tyle absurdu, że do dziś nie wiem właściwie o co chodzi w tym co mnie spotkało. Ta historia nie trzyma się ni kupy, ni dupy. Moja podróż lądem z Warszawy nad Morze Południowochińskie mogła zakończyć się na Syberii, tak mi się przynajmniej wydawało w pewnym momencie. Wielu marzy o podróży Koleją Transsyberyjską. Ja też o tym marzyłem. Mało tego, nadal wszystkim ją polecam. Ale może komuś się przyda opis przygód gościa, który miał po prostu pecha i mówiąc delikatnie, nie wszystko poszło OK.

    Ta historia zaczyna się tu, na Dworcu Jarosławskim w Moskwie o godzinie 23.30, 4 - ego maja, skąd o 0.40, czyli już 5 - ego maja wyruszy mój pociąg i zabierze mnie nad Bajkał do małego miasteczka, Słudianka. Jazda nim zajmie mi ponad pół tygodnia. Teraz tak myślę. Jeszcze nie jestem świadom, że nim, niestety tam nie dojadę. Tkwię w przyjemnym podnieceniu na peronie i cieszę się chwilą. Za mną okropna podróż z Warszawy do Moskwy, która kosztowała mnie sporo nerwów. Otóż, zamówiłem bilet z miesięcznym wyprzedzeniem na oba pociągi (Warszawa - Moskwa, Moskwa - Słudianka) na rosyjskojęzycznych stronach: rzd.ru. Wydrukowałem kwity i w okienku na dworcu w Warszawie Wschodniej kasjerka powiedziała mi, że druku tego nie wymienia się na żaden inny blankiet i że mój kwit jest właściwym biletem. W pociągu okazało się, że biletu tego mi nie uznają. 2 godziny rozmawiałem, w sumie w dość przyjaznej atmosferze z konduktorem wagonu sypialnego w którym miałem miejscówkę i z kierownikiem pociągu. Stanęło na tym, że zapłacę 60 złotych za przejazd przez Polskę, a potem w Brześciu na Białorusi wymienię bilet na bilet i będzie ok. Tam w kasie okazało się, że nic z tego. Nawet nie mogę kupić nowego biletu, bo system nie pokazuje wolnych miejsc. Wracam więc do pociągu, który ma półtorej godzinny postój na tej stacji (rozstaw szyn) i negocjuje z obsługą. Powiadają, że mnie nie wpuszczą. Mam kupić nowy bilet i koniec. Jeden z polskich konduktorów daje mi numer wagonu i przedziału w którym jest wolne łoże. Wracam do kasy. To samo. System pokazuje, że nie ma tam wolnego miejsca. Jutro będzie. Podnoszę lekko głos (łamanym rosyjskim), podchodzi dyżurny peronowy i wysłuchuje mojej historii. Idzie ze mną do białoruskiej, tym razem, kierowniczki pociągu. Gadają 10 minut i dostaję informacje, że nie wejdę. Jestem zdeterminowany i wiem, że w najgorszym wypadku, będę się do któregoś wagonu jakoś musiał wcisnąć. Nie mogę tu zostać ani dnia, bo mam już bilet z Moskwy nad Bajkał. W końcu Białorusini znajdują rozwiązanie. Ktoś mi kupi bilet w Mińsku i przyniesie mi do pociągu. Jeśli nie przyniosą, zostanę z pociągu usunięty. Ok, mamy deal. Siadam na stare miejsce, po czym po kilku godzinach jazdy, w Mińsku dostaję nowy bilet. Płacę 90 dolarów i jadę już do Moskwy w wagonach białoruskich. Na Dworcu Białoruskim w Moskwie, oczywiście odmawiają wypłaty pieniędzy za stary bilet. Ogólnie mówiąc, jechałem raz, zapłaciłem za 2. Nie nastroiło mnie to zbyt optymistycznie na resztę dnia w Moskwie, gdzie spędziłem kilkanaście godzin.



   Pojeździłem trochę metrem po Moskwie, widziałem to i owo. Teraz jednak mam to za sobą i stoję na peronie na Jarosławskim. Stoję i palę papieroska wśród kilku miejscowych żulików przy koszu do połowy wypełnionym petami. Wyjąłem aparat i chcę zrobić kilka fotek, gdy podchodzi do mnie dwóch policjantów, których z resztą tu całe rzesze, bo wkrótce jubileuszowy Dzień Pabiedy. Wzajemne ukłony, uśmiechy, „dzieńdoberki”… ale ,,dlaczego ja tu palę?”. ,,Noooo, myślałem, że tu można, sądząc po koszu i innych palących”. Zapraszają mnie na komisariat, wcześniej pokazując tabliczkę z zakazem palenia. Schodzimy po schodkach do podziemi. Mały kolejowy komisariat, w środku pięciu gliniarzy i klatka druciana o wymiarach 2 na 2 i wysokości 1,2 metra. Klatka jak dla psów, tyle że w niej kobieta wstydliwie zakrywająca swą pijaną i wykrzywioną cierpieniem twarz. Żal mi się jej zrobiło, ale podchodzę do stolika, gdzie siedzi główny zarządzający tym bajzlem. Przy mnie tłoczy się czterech innych kapiszonów. Sprawdzają paszport, zadają pytania, kontrolują portfel, choć tym ostatnim zajmuje się ich szef. Z troską w głosie mówi, żebym uważał na dolary (miałem ich tam 100), bo w pociągach różnie bywa. ,, A na ruble (mam kilka tysięcy) nie uważać?”, pytam zaczepnie. Głupie dyskusje trwają, więc je przerywam stwierdzeniem, żeby sobie wzięli ile chcą i dali mi spokój. Nieeee – oni tak nie mogą sami, sam mam im dać, po czym komendant wręcza mi portfel. Wyłuskuję z niego 1000 rubli (ok. 65 zł) i z pewnej wysokości upuszczam banknot na biurko. Nooo, to jestem wolny. Wychodzę z posterunku nieco rozbawiony sytuacją. Pech to pech, kiedy on się skończy? Po chwili tych dwóch gliniarzy co mnie złapali wychodzi z posterunku. Walą prosto do pobliskiego punktu gastronomicznego. Pewnikiem po kebaby jakieś. Mam nadzieję, że kupią coś tej biednej kobiecie w klatce. Nie pomyślałem, mogłem dać chujom 1300 rubli, ale zastrzec, żeby jej coś też kupili. Idę na koniec peronu, gdzie w kompletnych ciemnościach oddaje mocz i wypalam spokojnie papieroska. Dlaczego Putin nie chce zlikwidować tego powszechnego łapówkarstwa wśród tej policyjnej gówniarzerii? Po chwili idę w kierunku środka peronu, do światła. Za mną słyszę wolno wjeżdżającą lokomotywę ciągnącą kilkanaście wagonów. Pośród tych wagonów jest i mój. Nagrywam aparatem filmik.
    Pociąg zatrzymuję się, odnajduję swój wagon, po czym jestem sprawdzany przez konduktorkę wagonu, tak zwaną prowadnicę. To znaczy, sprawdzany jest mój bilet i paszport. Wszystko w porządku, więc wchodzę do pociągu i bez trudu odnajduję swoje miejsce. Mam bilet w plackarcie, czyli w takim wagonie bez przedziałów. Chciałem w takim wagonie, a nie w  4-osobowym cupe, bo cała filozofia tej przejażdżki Transsibem, to obserwowanie zachowania Rosjan. Życie pociągowe kieruje się tu swoistymi regułami, ma swoje rytuały, jest dość ciekawe i chciałem tego doświadczyć. Wagon składa się z kilku jakby 6 osobowych miejscówek, nie jest przedzielony żadnymi drzwiami, więc cała szóstka pasażerów widzi się nawzajem. Obok mnie zajmuje miejsce Irina, kobieta starsza ode mnie o parę lat, wykształcona i bardzo sympatyczna. Nade mną ośmioletni Wowka z zespołu tanecznego. Nad Iriną puste miejsce, a dwa łóżka wzdłuż przejścia zajmują kilkunastoletnie dziewuszki z tegoż zespołu co Wowka. Jest w sumie w moim wagonie kilkanaścioro dzieci-tancerzy. Są z różnych wiosek i małych miast na Uralu i teraz wracają z Moskwy z jakichś występów. Ścielimy wszyscy swoje łóżka a ja robię sobie jeszcze małą kawkę zalewając kubek wrzątkiem  z samowaru, który znajduje się w każdym wagonie. Dzieci szybko zasypiają wymęczone wielkim miastem, potem zasypia moja sąsiadka a koło 2 w nocy zasypiam i ja. Pierwsza noc w legendarnym Transsibie.
   Rano budzę się w świetnym nastroju. Patrzę przez okno na w sumie monotonny krajobraz. Ot lasy, lasy i lasy. Przeważają brzozy, sosny i świerki. Czasem jakaś zabłąkana wieś, czy pole. Pogoda piękna, świeci słońce. Jem zupkę chińską, dojadam resztę kanapek z Polski, kawkuję. Czytam książkę o historii Lady Pank, którą to dostałem od mojego przyjaciela, Andrzeja, którego odwiedziłem przed wyruszeniem w mą długą, lądową podróż. Ma to o tyle znaczenie w tej historii, że niedługo wykonam numer niczym Borysewicz na pewnym koncercie we Wrocławiu. Tego raczej tu nie opiszę, ale kilka osób z bliskiego otoczenia uraczę kiedyś tą opowieścią. Czasem słucham z mp3 po kilka rozdziałów z książki Grzesiuka: ,,Boso, ale w ostrogach”. To również będzie miało wpływ na moje późniejsze zachowanie. Szczególnie słowo, tak lubiane przez Grzesiuka, mianowicie - odegrać się. I tak upływa mi dzień w Transsibie. Rozmawiam z Iriną, z radością konstatując, że mój rosyjski poprawia się z każdą godziną. Irina jest proputinowska i antyukraińska. Nie wdaję się jednak w polityczne dyskusje, choć jednym z moich celów przejazdu przez ten wielki kraj, jest wsłuchanie się w nastroje polityczne pojedynczych Rosjan. Wygłupiam się trochę z Wowką i dzieciakami z grupy tanecznej. Prezentują mi swoje umiejętności  związane z robieniem szpagatu, a ja Im, czym doprowadzam Je do gromkiego śmiechu. Dzień mija przyjemnie, leniwie i wesoło. Nastrój mam świetny. Jutro zacznie się mój rosyjski koszmar. 

http://bananyicytrusy.blogspot.no/2015/05/samotny-wilk-czesc-2.html

piątek, 1 maja 2015

37. Seks w Tajlandii

 11-14.12.2014
    

   
    Chiang Rai to miasto na północy Tajlandii. W okolicy jest sporo pięknych świątyń, słoniowych przejażdżek, trekkingów, plemion długich szyj i tego typu tajskich atrakcji.  Ja jednak postanawiam trochę odetchnąć w mojej azjatyckiej gonitwie, porozkoszować się jedzeniem i masażami.
ulica Jedyot
charakterystyczny punkt ulicy

Zatrzymuję się przy ulicy Jedyot, okolice której, jak wyczytałem, są dzielnicą backpackerską. Jest tu sporo hotelików, pubów, restauracji i gabinetów masaży. Gdy docieram do niej z dworca autobusowego doznaje szokingu. Toż to wygląda jak jeden wielki BURDEL.  Postanawiam więc z myślą o moich czytelnikach (mam ich kilku) stworzyć posta o seks-turystyce w Tajlandii. Jest tajemnicą poliszynela, że wielu Europejczyków przyjeżdża tu głównie w tym celu... Posłuchajcie więc… Ci pełnoletni.
tu mieszkam 3 dni

   Najpierw zaczynam poszukiwania noclegu. Znajduję piękny, komfortowy hotel z pokojami za 600 bahtów ze śniadaniem (60 zł). Trzeba przyznać, że dużo tu taniej niż w Bangkoku czy na rajskich plażach. Nie zatrzymuje się w nim jednak, a wybieram hipisowską miejscówkę za 150 bahtów za jedynkę z drewnianą pryczą, moskitierą i wspólną łazienką na korytarzu. Ujmuje mnie tutejszy klimat. Właściciele z dredami, luz, swoboda, gitary na stolikach, dobrze zaopatrzony barek, kawa za darmo.
na zewnątrz
Wieczorami grają tu na żywo, dziewczęta czytają książki na pryczach, pufach i poduszkach, po prostu super. Rozglądam się po okolicy, jem tajskie żarcie w jakiejś jadłodajni dla miejscowych, po czym idę na swój pierwszy tajski masaż. Nie liczę masażów stóp w Bangkoku. Tu muszę podnieść kwestię formalną. Nie jestem sex - turystą! Nigdy nie byłem w Pattayi, która jest seksualną mekką dla spragnionych rozrywki, ani nawet nie byłem nocą w dzielnicach rozpusty w Bangkoku (Patpong, Soi Cowboy, Nana Plaza) choć kilka dób już bawiłem w Bangkoku.
ceny do negocjacji
Oczywiście nie zgrywam świętoszka, ale nie ciągnie mnie w takie miejsca. Raz mało nie padłem ofiarą ladyboya, o czym pisałem w poście: ,,Nurkowanie na rajskiej wyspie”. Generalnie, ciągnie mnie bardziej w Azji w klimaty wioskowe, wodne i dżunglowe niż burdelowe. A poza tym, jeszcze w kwestii formalnej, mam kłopoty z kręgosłupem, więc tajskie masaże są mi zalecane. Idę więc po prostopadłej do Jedyot uliczce i szukam salonu, gdzie poddam się zabiegowi. Jest ich kilka na przestrzeni 100 metrów, a przed każdym salonem kilka dziewczyn. Ubrane skąpo, młode i w średnim wieku. Wołają za mną: maaasaaaż, maaasaaaż, mister maaaasaaaaż. Kurczą się w ukłonach. Cena godzinnego, tajskiego masażu to 200 bahtów (20 zł). Nie mogę się zdecydować do którego salonu wejść. Ceny wszędzie takie same a dziewczyny piękne, uśmiechnięte i chętne zadowolić klienta. W końcu wchodzę stremowany do jednego z przybytków, wybieram dziewczynę, po czy udajemy się na górę. Masaż jest pierwsza klasa, nie chcę opisywać jak wygląda. Można to zobaczyć na you tube lub, co polecam bardziej, przyjechać do Tajlandii i spróbować samemu, bądź samej. Najciekawsza rzecz dzieję się na końcu. Dziewczę pyta mnie, czy chcę happy end. Rżnę głupka, że nie wiem o co chodzi. Więc mi tłumaczy i objaśnia wraz z cennikiem. Handjob – 300, blowjob – 500, całość – 1000 bahtów. Dziękuję pięknie, idę na piwko… po czym idę na kolejny masaż do innego lokalu. Tu młoda, 19- letnia Laotanka, piękna jak motyl na ukwieconej łące przebiera mnie w takie wielkie, ni to pidżamę, ni to kaftan i masuje tak, że czuję się jak w niebie. Jest mała i lekka, więc kiedy chodzi mi po nogach, plecach i szyi, jest naprawdę bosko. Ucinam z nią pogawędkę, a na koniec mi proponuje to co wszystkie tu panie. Za 300, 500, czy za 1000? Potem mówi, że jeśli chcę, może przyjść do mnie do hotelu na całą noc. Usługa kosztuje 1000 bahtów! Kurde, przecież ja mieszkam niemal w slumsie. Rezygnuję więc i z bijącym sercem wychodzę na ulicę. Ależ to była dziewczyna. MARZENIE.
to akurat pielęgniarki
 Wychodzę a tu… już ciemno i swoje podwoje otworzyły beer bary. Wchodzę na piwo i można powiedzieć, że wyszedłem z burdelu, żeby wejść do innego burdelu. Jak wyglądają beer bary w Chiang Rai?  Ano, mały lokalik, ładny wystrój, kolorowe światełka, często stół bilardowy… i kilka młodych, skąpo odzianych dziewczyn. Siadam przy barze i natychmiast jestem otoczony trzema paniami. Jejku, ja chcę tylko napić się czegoś mokrego i zimnego! Spławiam dziewczęta, co nie jest łatwe, ale przedtem dowiaduję się jak funkcjonuje przybytek i ile to kosztuje. Otóż pijesz sobie piwko czy soczek, podchodzi dziewczyna i jeśli ci się podoba kupujesz jej lady drinka (150 bahtów). Ona sobie pije, ty sobie pijesz i jeśli zauroczy cię dziewczę (trzeba uważać na ilość wypitych piw) możesz zabrać ją do hotelu lub iść do jej pokoju, który zwykle znajduje się gdzieś w pobliżu. Ale tu jedna uwaga. Przedtem musisz za nią zapłacić w barze opłatę (,,bar fine”) w wysokości 500 bahtów (50 zł). Potem ustalasz cenę z dziewuszką. Możesz wybrać opcję short time lub long time. Myślę, że cena zależy od zdolności negocjacyjnych i od pory nocy. Czym później tym taniej. Chyba. Myślę, że trzeba z 1000 bahtów wyłożyć. Rachunek jest prosty. Lepiej zgarnąć na chatę (hotel) masażystkę niż ,,barmankę”. Przynajmniej tu, w Chiang Rai.
    I tak spędzam tu 3 dni. W dzień spacery i masaże. Pyszne jedzenie. Wieczorem, piwko i restauracje. A po 21.00 w moim guesthousie gitarowe szaleństwa i zabawa z młodymi ludźmi z całego świata. Balanga na całego, ale kulturalnie i z umiarem.  I tego życzę moim czytelnikom i czytelniczkom.





P.S. Tu uwaga. Prostytucja w Tajlandii jest zakazana. I narkotyki. Za nie można dostać KS – a. Również surowo jest karane obrażanie lub negatywne wypowiedzi pod adresem Jego Królewskiej Mości Ramy IX, który rządzi niepodzielnie od 1946r! Za to można dostać nawet 15 lat. Tutaj, na końcu ulicy Jedyot w Chiang Rai,  jest wielki wizerunek króla, który patrzy beznamiętnym wzrokiem jak szerzy się zakazana prostytucja w tej dzielnicy w jego wielkim, syjamskim królestwie-kurewstwie.







P.S.2. Lecę do Bangkoku gdzie spędzę jeszcze 2 dni. Będę pląsał na największej dyskotece w tym mieście i wiele innych atrakcji przeżyję. Kończy się moja druga azjatycka podróż. Mam nadzieję, że ktoś spędził miłe chwile czytając moje wypociny. Mam nadzieję, że komuś pomogłem w podjęciu jakiejś decyzji. Ja już myślę o kolejnej wyprawie, bo wiem, że warto poznawać świat ,,organoleptycznie”, a nie z TV. Niech żyją ci, którym droższy jest globus niż ekran telewizora i kapcie.



   Jeśli jest ktoś chętny na książkę mojego autorstwa: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki, proszę o kontakt (ar.mal@interia.pl). W księgarniach już ciężko dostać. Nakład się wyczerpał a dodruku nie będzie:)