środa, 20 maja 2015

38. Samotny wilk, część 1

4-8.05.15
    


    Te posty o Rosji będą zupełnie inne od poprzednich. Będą w nich przekleństwa, będzie strach o życie i wolność a w kulminacyjnym momencie narzygam celowo na twarz rosyjskiego ubeka, czy gnoja z innych służb specjalnych Rosji. Będę zastanawiał się nad faktem, czy moje życie zakończy się na ołowicę serca, czy dziurawicę czaszki. Będzie w tych sytuacjach tyle absurdu, że do dziś nie wiem właściwie o co chodzi w tym co mnie spotkało. Ta historia nie trzyma się ni kupy, ni dupy. Moja podróż lądem z Warszawy nad Morze Południowochińskie mogła zakończyć się na Syberii, tak mi się przynajmniej wydawało w pewnym momencie. Wielu marzy o podróży Koleją Transsyberyjską. Ja też o tym marzyłem. Mało tego, nadal wszystkim ją polecam. Ale może komuś się przyda opis przygód gościa, który miał po prostu pecha i mówiąc delikatnie, nie wszystko poszło OK.

    Ta historia zaczyna się tu, na Dworcu Jarosławskim w Moskwie o godzinie 23.30, 4 - ego maja, skąd o 0.40, czyli już 5 - ego maja wyruszy mój pociąg i zabierze mnie nad Bajkał do małego miasteczka, Słudianka. Jazda nim zajmie mi ponad pół tygodnia. Teraz tak myślę. Jeszcze nie jestem świadom, że nim, niestety tam nie dojadę. Tkwię w przyjemnym podnieceniu na peronie i cieszę się chwilą. Za mną okropna podróż z Warszawy do Moskwy, która kosztowała mnie sporo nerwów. Otóż, zamówiłem bilet z miesięcznym wyprzedzeniem na oba pociągi (Warszawa - Moskwa, Moskwa - Słudianka) na rosyjskojęzycznych stronach: rzd.ru. Wydrukowałem kwity i w okienku na dworcu w Warszawie Wschodniej kasjerka powiedziała mi, że druku tego nie wymienia się na żaden inny blankiet i że mój kwit jest właściwym biletem. W pociągu okazało się, że biletu tego mi nie uznają. 2 godziny rozmawiałem, w sumie w dość przyjaznej atmosferze z konduktorem wagonu sypialnego w którym miałem miejscówkę i z kierownikiem pociągu. Stanęło na tym, że zapłacę 60 złotych za przejazd przez Polskę, a potem w Brześciu na Białorusi wymienię bilet na bilet i będzie ok. Tam w kasie okazało się, że nic z tego. Nawet nie mogę kupić nowego biletu, bo system nie pokazuje wolnych miejsc. Wracam więc do pociągu, który ma półtorej godzinny postój na tej stacji (rozstaw szyn) i negocjuje z obsługą. Powiadają, że mnie nie wpuszczą. Mam kupić nowy bilet i koniec. Jeden z polskich konduktorów daje mi numer wagonu i przedziału w którym jest wolne łoże. Wracam do kasy. To samo. System pokazuje, że nie ma tam wolnego miejsca. Jutro będzie. Podnoszę lekko głos (łamanym rosyjskim), podchodzi dyżurny peronowy i wysłuchuje mojej historii. Idzie ze mną do białoruskiej, tym razem, kierowniczki pociągu. Gadają 10 minut i dostaję informacje, że nie wejdę. Jestem zdeterminowany i wiem, że w najgorszym wypadku, będę się do któregoś wagonu jakoś musiał wcisnąć. Nie mogę tu zostać ani dnia, bo mam już bilet z Moskwy nad Bajkał. W końcu Białorusini znajdują rozwiązanie. Ktoś mi kupi bilet w Mińsku i przyniesie mi do pociągu. Jeśli nie przyniosą, zostanę z pociągu usunięty. Ok, mamy deal. Siadam na stare miejsce, po czym po kilku godzinach jazdy, w Mińsku dostaję nowy bilet. Płacę 90 dolarów i jadę już do Moskwy w wagonach białoruskich. Na Dworcu Białoruskim w Moskwie, oczywiście odmawiają wypłaty pieniędzy za stary bilet. Ogólnie mówiąc, jechałem raz, zapłaciłem za 2. Nie nastroiło mnie to zbyt optymistycznie na resztę dnia w Moskwie, gdzie spędziłem kilkanaście godzin.



   Pojeździłem trochę metrem po Moskwie, widziałem to i owo. Teraz jednak mam to za sobą i stoję na peronie na Jarosławskim. Stoję i palę papieroska wśród kilku miejscowych żulików przy koszu do połowy wypełnionym petami. Wyjąłem aparat i chcę zrobić kilka fotek, gdy podchodzi do mnie dwóch policjantów, których z resztą tu całe rzesze, bo wkrótce jubileuszowy Dzień Pabiedy. Wzajemne ukłony, uśmiechy, „dzieńdoberki”… ale ,,dlaczego ja tu palę?”. ,,Noooo, myślałem, że tu można, sądząc po koszu i innych palących”. Zapraszają mnie na komisariat, wcześniej pokazując tabliczkę z zakazem palenia. Schodzimy po schodkach do podziemi. Mały kolejowy komisariat, w środku pięciu gliniarzy i klatka druciana o wymiarach 2 na 2 i wysokości 1,2 metra. Klatka jak dla psów, tyle że w niej kobieta wstydliwie zakrywająca swą pijaną i wykrzywioną cierpieniem twarz. Żal mi się jej zrobiło, ale podchodzę do stolika, gdzie siedzi główny zarządzający tym bajzlem. Przy mnie tłoczy się czterech innych kapiszonów. Sprawdzają paszport, zadają pytania, kontrolują portfel, choć tym ostatnim zajmuje się ich szef. Z troską w głosie mówi, żebym uważał na dolary (miałem ich tam 100), bo w pociągach różnie bywa. ,, A na ruble (mam kilka tysięcy) nie uważać?”, pytam zaczepnie. Głupie dyskusje trwają, więc je przerywam stwierdzeniem, żeby sobie wzięli ile chcą i dali mi spokój. Nieeee – oni tak nie mogą sami, sam mam im dać, po czym komendant wręcza mi portfel. Wyłuskuję z niego 1000 rubli (ok. 65 zł) i z pewnej wysokości upuszczam banknot na biurko. Nooo, to jestem wolny. Wychodzę z posterunku nieco rozbawiony sytuacją. Pech to pech, kiedy on się skończy? Po chwili tych dwóch gliniarzy co mnie złapali wychodzi z posterunku. Walą prosto do pobliskiego punktu gastronomicznego. Pewnikiem po kebaby jakieś. Mam nadzieję, że kupią coś tej biednej kobiecie w klatce. Nie pomyślałem, mogłem dać chujom 1300 rubli, ale zastrzec, żeby jej coś też kupili. Idę na koniec peronu, gdzie w kompletnych ciemnościach oddaje mocz i wypalam spokojnie papieroska. Dlaczego Putin nie chce zlikwidować tego powszechnego łapówkarstwa wśród tej policyjnej gówniarzerii? Po chwili idę w kierunku środka peronu, do światła. Za mną słyszę wolno wjeżdżającą lokomotywę ciągnącą kilkanaście wagonów. Pośród tych wagonów jest i mój. Nagrywam aparatem filmik.
    Pociąg zatrzymuję się, odnajduję swój wagon, po czym jestem sprawdzany przez konduktorkę wagonu, tak zwaną prowadnicę. To znaczy, sprawdzany jest mój bilet i paszport. Wszystko w porządku, więc wchodzę do pociągu i bez trudu odnajduję swoje miejsce. Mam bilet w plackarcie, czyli w takim wagonie bez przedziałów. Chciałem w takim wagonie, a nie w  4-osobowym cupe, bo cała filozofia tej przejażdżki Transsibem, to obserwowanie zachowania Rosjan. Życie pociągowe kieruje się tu swoistymi regułami, ma swoje rytuały, jest dość ciekawe i chciałem tego doświadczyć. Wagon składa się z kilku jakby 6 osobowych miejscówek, nie jest przedzielony żadnymi drzwiami, więc cała szóstka pasażerów widzi się nawzajem. Obok mnie zajmuje miejsce Irina, kobieta starsza ode mnie o parę lat, wykształcona i bardzo sympatyczna. Nade mną ośmioletni Wowka z zespołu tanecznego. Nad Iriną puste miejsce, a dwa łóżka wzdłuż przejścia zajmują kilkunastoletnie dziewuszki z tegoż zespołu co Wowka. Jest w sumie w moim wagonie kilkanaścioro dzieci-tancerzy. Są z różnych wiosek i małych miast na Uralu i teraz wracają z Moskwy z jakichś występów. Ścielimy wszyscy swoje łóżka a ja robię sobie jeszcze małą kawkę zalewając kubek wrzątkiem  z samowaru, który znajduje się w każdym wagonie. Dzieci szybko zasypiają wymęczone wielkim miastem, potem zasypia moja sąsiadka a koło 2 w nocy zasypiam i ja. Pierwsza noc w legendarnym Transsibie.
   Rano budzę się w świetnym nastroju. Patrzę przez okno na w sumie monotonny krajobraz. Ot lasy, lasy i lasy. Przeważają brzozy, sosny i świerki. Czasem jakaś zabłąkana wieś, czy pole. Pogoda piękna, świeci słońce. Jem zupkę chińską, dojadam resztę kanapek z Polski, kawkuję. Czytam książkę o historii Lady Pank, którą to dostałem od mojego przyjaciela, Andrzeja, którego odwiedziłem przed wyruszeniem w mą długą, lądową podróż. Ma to o tyle znaczenie w tej historii, że niedługo wykonam numer niczym Borysewicz na pewnym koncercie we Wrocławiu. Tego raczej tu nie opiszę, ale kilka osób z bliskiego otoczenia uraczę kiedyś tą opowieścią. Czasem słucham z mp3 po kilka rozdziałów z książki Grzesiuka: ,,Boso, ale w ostrogach”. To również będzie miało wpływ na moje późniejsze zachowanie. Szczególnie słowo, tak lubiane przez Grzesiuka, mianowicie - odegrać się. I tak upływa mi dzień w Transsibie. Rozmawiam z Iriną, z radością konstatując, że mój rosyjski poprawia się z każdą godziną. Irina jest proputinowska i antyukraińska. Nie wdaję się jednak w polityczne dyskusje, choć jednym z moich celów przejazdu przez ten wielki kraj, jest wsłuchanie się w nastroje polityczne pojedynczych Rosjan. Wygłupiam się trochę z Wowką i dzieciakami z grupy tanecznej. Prezentują mi swoje umiejętności  związane z robieniem szpagatu, a ja Im, czym doprowadzam Je do gromkiego śmiechu. Dzień mija przyjemnie, leniwie i wesoło. Nastrój mam świetny. Jutro zacznie się mój rosyjski koszmar. 

http://bananyicytrusy.blogspot.no/2015/05/samotny-wilk-czesc-2.html

4 komentarze:

  1. Czy mógłbyś objaśnić dlaczego był taki problem z biletem i w pociągu nie chcieli uznać kwitu? Bardzo mnie to ciekawi. I tak z ciekawości: jak oceniłbyś komfort podróży Koleją Transsyberyjską dla osób nie znających rosyjskiego? Obyłoby się bez problemów czy jednak język jest niezbędny?
    A poza tym to bardzi ciekawie się Ciebie czyta! :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem był na trasie Warszawa - Moskwa. Miałem tylko potwierdzenie kupna biletu ze strony rzd.ru. Kasjerka u której chciałem wymienić ten papier, błędnie mnie poinformowała, że to wystarczy, że to jest bilet prawidłowy. Potem w Moskwie potwierdzenie na dalszą część trasy zamieniłem w automacie na bilet na trasę Moskwa- Słudianka i nie było problemu.
    Nieznajomość rosyjskiego jest pewnym problemem gdy się chcę nawiązać rozmowy ze współpasażerami w pociągu. Rosjanie są bardziej otwarci na rozmowy niż my, Polacy. Czasem może wystąpić jakiś mały problem przy zakupie biletu na jakąś część trasy, czy autobus lub nocleg. Ale po to się ma ręce:) Niektórzy młodzi znają angielski. Obsługa pociągu, raczej nie. Poza tym polski i rosyjski są językami dość podobnymi i można się porozumieć. Jadąc warto się jednak paru słów się nauczyć.
    Jeśli czyta Ci się dobrze, to dziękuję i zachęcam do kupna książki. Spotkasz tam przyjemniejsze i weselsze tematy od tych zawartych w tej części mojej podróży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie bardziej chodziło mi o takie sprawy organizacyjne, czy nie będzie problemu z kupnem biletu bez znajomości języka.
      Bardzo chętnie zajrzę do książki :)
      Czy planujesz (albo już to zrobiłeś tylko ja nie zauważyłam) napisać o kosztach takiej podróży? Ile mniej więcej wyniosły cię bilety na całej trasie itd? Nie żebym planowała w najbliższym czasie wycieczkę kleją Transsyberysjką, ale jestem ciekawa jak to wygląda od strony finansowej :)

      Usuń
  3. Zapraszam do książki. Po jej przeczytaniu może więcej się wyjaśni, a przede wszystkim powieje większym optymizmem, którego w tej historii brakuje:)
    Bilet na pociąg z Moskwy do Słudianki (nad Bajkał) kosztował mnie 450 zł.
    W przypadku problemu z kupnem biletu, można skorzystać z jednego z pośredników, którzy się tym zajmują, np: http://www.transsyberyjska.pl/kupbilet

    OdpowiedzUsuń