15.05.2015
Postanowiłem na razie nie jechać nigdzie
metrem a pozwiedzać najbliższą okolicę. Mieszkam około kilometra od stadionu
narodowego, zwanego Ptasim Gniazdem i te
okolice odwiedzam najpierw. W 2008 odbyły się na nim konkurencje
lekkoatletyczne w czasie Igrzysk Olimpijskich. Trzeba tu powiedzieć, że
pierwszym odegranym hymnem narodowym w czasie tych igrzysk był Mazurek
Dąbrowskiego. Tomasz Majewski zdobył pierwsze miejsce w pchnięciu kulą. Przyznam,
że stadion prezentuje się pięknie. Chodzę tak ze 2 godziny pośród ulic,
osiedli, blokowisk. Jest tu czyściej niż myślałem przed przyjazdem do Chin i
ludzie są pogodniejsi niż sądziłem przedtem. Rozbawia mnie pewien dwu - trzyletni chłopiec, który ma w spodenkach specjalną dziurę na tyłku.
Okazuje się, że to
popularny krój spodenek tutaj. Chodzi o to, żeby dziecko mogło się załatwić,
gdziekolwiek jest. Trzeba uważać więc na ,,miny” na chodnikach. W pewnym momencie widzę niewielki placyk bogato
ozdabiany kolorowymi balonami. Chyba będzie coś się działo, tym bardziej, że
dwie Azjatki zaczynają grać skoczną muzykę na gitarze i klawiszach a przed
knajpką ustawiają podłużny stół z białym obrusem. Postanawiam zobaczyć co za
impreza się rozkręca i przysiadam na ławeczce, ciesząc się piękną pogodą,
muzyką i pogodnymi ludźmi wokół. Poczułem pragnienie, więc idę do
pobliskiego osiedlowego sklepu gdzie kupuję litrową butelkę wody mineralnej. Wracam na
swoją ławkę. Tuż obok mnie chińska staruszka uprawia Tai Chi nie przejmując się
niczym. Zupełnie inny sposób bycia i życia od naszego europejskiego
sztywniactwa. Nagle słyszę potężny ryk silników. Przyjechała około 30 - osobowa
grupa harleyowców na swych błyszczących maszynach. Myślę, że odbędzie się tu
jakiś ślub. Po kilku minutach okazuje się, że jestem w błędzie. Restauracja
zorganizowała zawody w jedzeniu hamburgerów i innych niezdrowych dań. Przed
każdym z zawodników postawiono duże tace z jedzeniem i pośród sporej
publiczności chiński gang motocyklowy pochłania kalorie. Gawiedź krzyczy,
dopinguje, przepycha się. Emocje są jak w finale piłki kopanej. Umieją się tu
bawić i cieszyć życiem, zauważam. Ciężko dopchać się i zrobić jakieś sensowne
zdjęcie - taki tłum przed stołem. Nie chcę mi się przepychać, więc w końcu idę
na krótki spacer po ogrodzie różanym, który mieści się nieopodal. Po
kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach wracam zobaczyć co się dzieję u
ucztujących. Okazuje się, że konkurencja się zakończyła, a trwają przygotowania
do następnej. Tłum jeszcze zgęstniał. Na stole ustawiono 3 ni to wieże, ni to
wielkie menzurki do piwa. Domyślam się, że teraz odbędą się zawody w piciu
mojego ulubionego trunku. Nie wiem jaka jest pojemność tych naczyń, 4 może 5 litrów. Spiker szaleje zagrzewając publiczność. Niestety zagrzewa po chińsku,
więc nic nie rozumiem. Dziewczyny na instrumentach szaleją. Gawiedź szaleje, bo
oto staje w szranki pierwszy zawodnik. Harleyowiec w dżinsach i skórze gotuje
się do zawodów. Jego kamraci dodają mu otuchy poklepując go po plecach. Za
chwilę poznajemy drugiego zawodnika. To gruby, młody Chińczyk ubrany w dresy.
Skąd tu taki grubas, pośród tych szczupłych ludzi? Nie mam czasu na zbyt długie
zastanawianie się, bo oto konferansjer wypatrzył białasa w tłumie. Białasa,
czyli mnie. Nie ma tu nikogo oprócz Azjatów, więc rzucam się pewnie w oczy.
Odmawiam gestem stanowczo raz i drugi, ale osoby stojące obok zachęcają mnie
brawami i delikatnie wypychają do przodu. Nie wiem jakim cudem pokonuje
wrodzoną nieśmiałość, ale oto stoję przed prezydialnym stołem między dwoma
,,gangsterami”. Kurka, co robić. Spięty jestem niemiłosiernie. Dodaję sobie
animuszu w myślach. Ściągam kurtkę, podaję ją wraz z aparatem pięknej,
miejscowej dziennikarce i ruszam do boju. Postanawiam zrobić mały show.
Podchodzę do motocyklisty i po polsku rzeczę do niego: ,,wciągnę cię nochalem”
i pokazuję to gestem. Potem to samo robię z dresiarzem. Publiczność szaleje.
Robię minę faworyta i tak się zachowuje, ale czuje jak mi latają łydki ze
strachu i tremy. Do tych wielkich ,,pokali”
powkładano plastikowe wężyki,
którymi mamy pić to piwo. W końcu po przydługim wstępie wodzireja zaczynamy.
Zaczynam powolutku pić. Ze zmrużonymi oczyma napełniam w myślach moje stopy
piwem. Taktykę obieram taką, że będę pił bardzo powoli. W wyobraźni napełniam
teraz drżące jeszcze łydki. Nie wiem czy można oderwać rurkę od ust. Reguły
pewno były podawane, ale po chińsku. Napełniam kolana. Kto by je zrozumiał.
Napełniam uda. Rozglądam się na boki na swoich przeciwników. Oni mają inną
strategię. Zaczynają z grubej rury. Piją szybko i łapczywie. Sytuacja wygląda
nieciekawie, ponieważ odstaję wyraźnie od pozostałej dwójki. Zaczynam wypełniać
miednicę, gdy orientuję się, że można odrywać wężyk od ust. To wiele ułatwia.
Nigdy nie zdarzyło mi się w życiu wypić półlitrowego piwa na raz, a tu jest 4
albo 5 litrów. Ale oto sensacja. Członek motocyklowego
gangu poddaje się. Dobra
nasza, teraz obserwuję tylko dresa. Niestety, napełniam już brzuch. Kurza
stopa, po co piłem tę litrową wodę? Ale kto wiedział co mnie spotka? Przed
oczami mam twarze publiczności. Stoją blisko i fotografują moją gębę. W pewnym
momencie jakaś atrakcyjna młoda dziewczyna pochyla się, ponieważ robi zdjęcia
od spodu. Zaglądam jej w dekolt. Mam coś takiego, że jak widzę cycuszki, to mam
większą ochotę na piwo. Włączam trzeci bieg. Odstawałem prawie litr od dresa,
ale teraz poziomy w menzurkach wyrównują się. Publika szaleje. Chyba coraz
więcej ludzi kibicuje mi. Często jest tak, że kibicuje się słabszym. Ale oto
chyba zdobywam przewagę. Myślę o tym, że jestem tak blisko stadionu
olimpijskiego. Tu trzeba wygrać. Żal mi tylko, że nie będę miał żadnego
zdjęcia. Kto mi uwierzy w tę historię? Dziewczyna od dekoltu prostuje się, a ja
już mam pełny brzuch. Napełniam teraz ramiona, ale tam niewiele się mieści. I
nagle słyszę pośród krzyków i aplauzu miły
dla ucha dźwięk. Dresowi się ulało.
Opuścił w pośpiechu plac boju. Wygrałem. Wznoszę do góry ręce w geście
zwycięstwa. Podchodzę do menzurki harleyowca i upijam łyk. Potem robię to samo
z naczyniem dresiarza. Publika szaleje. Konferansjer szaleje. Ja też szaleję. Kłaniam
się publiczności delikatnie, żeby i mi się nie ulało. Wręczają mi nagrodę... butelkę wina. Piękna dziennikarka przeprowadza ze mną krótki wywiad i oddaje mi
kurtkę i aparat. Okazuje się, że zrobiła nim kilka fotografii. Zuch -
dziewczę. Teraz następuje dość dziwny dla mnie moment, bo stoję z boku stołu a
ludzie przychodzą do mnie i robią sobie ze mną zdjęcia. Trwa to kilkanaście
minut. Przyjmuję gratulacje, jestem poklepywany po plecach, a jeszcze częściej
po brzuchu. Kilka dziewcząt się do niego tuli. A urósł ci on jak bania. Jestem
chyba w setce iPhone’ów,
smartphonów, iPodów i cholerka wie jeszcze jakiego sprzętu. Szopka się powoli
kończy. Ludzie się rozchodzą. Teraz idę na lekkich nogach podziękować mojej pięknej
dziennikarce. Ale to już inna historia.