4-8.05.05
Jestem za Uralem.
Jestem znowu w Azji. Kolejny dzień w pociągu zaczynam kawą, poranną toaletą i
oddaję się czytaniu książki. W południe jem obiad, czyli to co większość
pasażerów Transsibu, zupkę chińską. Potem uskuteczniam drzemkę. Budzą mnie
rozmowy. Słyszę dźwięki, które mówią mi, że trwa impreza. Otwieram oczy i widzę
co następuje. Dwóch gości siedzi obok mnie i pije wódkę. Tuż obok siedzi
całkiem ładna Rosjanka. Nie uczestniczy jednak w rozmowie i w spożywaniu.
Wzdłuż korytarza milcząco siedzi dwóch gości. Na stoliku obok mojej głowy stoi
słoik ogórków konserwowych i jakieś zakąski. Gdy tylko otwieram oczy zostaje
zaproszony do wspólnej biesiady. Jewgienij Jeżow, bo tak się nazywa mój nowy
rosyjski kolega, leje do szklanki odrobinę wódki i podaje mi do picia. Oto
Transsib, oto doświadczenie, którego chciałem zaznać w tym pociągu. Bez namysłu
opróżniam szklanicę. Porcja mała, wódka ciepła, szału nie ma. Ogórek wyjęty
ręką Gienka (jak go nazywam) smakuje też średnio. Gadamy. Jewgienij na wieść,
że jestem Polakiem aż klasnął w dłonie z radości. 10 lat jeździł tirami po
Europie, w tym po Polsce. Dużo ciepłych rzeczy mówi o moim kraju do swojego
młodszego towarzysza. Inni, w tym mój ogon, jak się później okaże, również to
słyszą. Gienek jest już dobrze podpity. Następna kolejka pita z jednej
szklanki po kolei, powoduje, że flaszka Jewgienija pustoszeje. Wyciągam swoją,
polską wódę. Wyciągam również nasze kabanosy. Gienek chwali polską kiełbasę.
Mówi, że w rosyjskiej to tylko papier toaletowy i zużyte prezerwatywy. Ja mu na
to, że w naszej papier też jest, a na prezerwatywy zgody nie wyraża kler. Ani do
kiełbasy, ani na kiełbaskę. Śmiech. Atmosfera jest miła. Zapraszamy do biesiady
gościa, który siedzi wzdłuż przejścia. Pije z nami, zapija wódkę piwem
puszkowym. Drugi, smutno wyglądający jegomość (mój ogon) odmawia. Rozmowy trwają.
Gienio opowiada o sobie, że jest kierowcą samochodów ciężarowych w Irkucku, że
do pracy ma 4000 km, że jeździ na 2 miesiące, potem wraca na swoją wieś . Potem, zaczyna o polityce. ,,Putin to
gieroj (bohater)”, mówi. Chcę prawie do rymu, po rosyjsku powiedzieć co myślę o
tym, ale gryzę się w język. Nie chcę nikogo tu urażać. W zamian za to mówię
zdanie takie, że powinniśmy uważać, co oglądamy w telewizji, ponieważ karmią
nas propagandą i głupotami, a my powinniśmy używać własnej inteligencji, żeby
odróżnić jedno od drugiego, czyli manipulację od prawdy. Taki jest sens mojej
wypowiedzi. Nic więcej na ten temat nie mówię. Nie chcę. Jednak już jest za
późno. Machina ruszyła, zaraz mnie z tego pociągu wyprowadzą. Gienek wali się
na górne łóżko spać. ,,Mamy 3 dni wspólnego podróżowania, będzie wesoło”, mówi. Ja się
trochę pokładam, zastanawiając się czy czytać książkę, czy posłuchać muzyki.
Ale oto Gienio znowu wstaje i nalewa ,,stakana”. Pociąg zwalnia, po czym
zatrzymuje się na jakiejś stacji. Teraz
rzeczy dzieją się w okamgnieniu. 3 policjantów staje przed moimi oczyma. Dwóch
z nich, bez pardonu bierze mnie za ramiona, mówiąc, że tu wysiadam. Trzeci
zabiera moje bagaże. Ciągną mnie do wyjścia, ludzie patrzą zdumieni, Jewgienij
wsuwa mi do kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Jest przerażony. Ja też.
Na nic moje ostre i stanowcze odmowy. Wywlekają mnie jak psa na peron. Szarpię
się. Kopniak pod kolano powoduje, że szczeniaki przewracają mnie, po czym kilka
metrów jadę na kolanie. Za dwa, trzy dni wezmę kąpiel, wtedy się okaże, że mam
całkiem zdarte kolano i kilka siniaków na nogach, teraz jednak nie czuję bólu.
Co czuję? Wściekłość i strach. Nie wiem o co chodzi. Pytam się ich, ale oto już
ląduję w suce. Słońce jeszcze wysoko na niebie. Kilku gapiów z zaciekawieniem
odprowadza nas wzrokiem. Na szczęście, wszystkie moje rzeczy zabrali z pociągu,
oprócz kawy w słoiczku i łyżeczki, ale o tym dowiem się za kilkadziesiąt
godzin. Teraz jest ostra akcja. Wiozą mnie na posterunek, a ja panicznie boję
się dwóch rzeczy. Że zaraz któremuś jebnę i mnie zastrzelą, albo, że mi wsuną do
bagażu jakieś gówno, typu dragi, bombę, czy dziecięcą pornografię i spędzę na
Syberii więcej czasu niż się spodziewałem. Czort ich jeden wie. Nie wiem o co
chodzi. Trafiam na gliniarnię, żądam kontaktu z ambasadą, ale w odpowiedzi
słyszę śmiech. Nie chce opisywać szczegółów przesłuchania, które trwa kilka
godzin. Nie należy ta wizyta tutaj do miłych, mówiąc delikatnie. Spowiadam się
z każdej wizy i pieczątki w paszporcie. Po co byłem w Laosie, a po co w Birmie?
Dlaczego jestem w Rosji, dlaczego zamierzam jechać do Chin i Wietnamu?
Oficjalny zarzut to picie alkoholu w pociągu!!! Wiem, że to nie prawda i
prawdziwy powód aresztowania. Najgorsze jest, że zaraz nie wytrzymam i komuś tu
wykurwię w ryja. A wtedy, marny mój los. Policyjna gówniarzeria wygląda jak
zbiry i zachowuję się jak zbiry. Główny zbir zadając mi pytania zabawia się
bronią przekładając ją z ręki do ręki. ,,Pojebat chacziu”, odpowiadam na
pytanie po co mi Wietnam. Chcę rozładować ciężką atmosferę. Staram się działać
racjonalnie, myśleć takoż, ale nie wiem kiedy nie wytrzymam. Myśli się czarne
kłębią pod sufitem czaszki, jestem tu już chyba z 5 godzin. W myślach robię
rozrachunek sumienia. Co w życiu osiągnąłem? Czy wszystko zrobiłem jak należy? Rachunek
sumienia który robię, powoduje to, że kompletnie przestaje się bać. Przygotowany
jestem na najgorsze. Wyzywam tych niedoruchańców od najgorszych, grożąc im
skargą w ambasadzie i tego typu rzeczami. Oczywiście blefuje, z przykrością w
myślach stwierdzam, że naszych włodarzy raczej nie zainteresuje jakiś rodak w
Rosji. Staje się powoli jasne, że nic na mnie nie mają. Wytłumaczyłem się już z
mojego zdania o telewizji i manipulacji. Skąd o tym wiedzieli!? ,,A o Nocnych
Wilkach, co ich nie wpuściliście do Polski, słyszałeś?”, pytają. ,,A ty,
Samotny Wilku bezkarnie sobie jeździsz po Rosji, haa?”. Od tej pory nazywają
mnie Samotny Wilk.
|
mój ogon |
W końcu mówią mi, że to koniec i że zaraz
przejmie mnie dwóch cywilów i pojadę z nimi. ,,Kurwa, po mnie”, ponura myśl
znowu oplata moją głowę, ale po chwili aż wyskakuję z krzesła. Mój ogon z
pociągu jest jednym z cywili, którzy mnie teraz przejmą. Patrzę mu w oczy,
zaciskając pięści. Dwóch gliniarzy mnie trzyma. ,,Czekaj gnoju, ja cię
załatwię”, mówię bez przekonania. W końcu ląduję w jakimś cywilnym samochodzie
z moim ubekiem i młodym bezmózgiem, jako kierowcą. ,,Musimy wrócić na
posterunek, zapomnieliście szpadla”, dworuję sobie z nich bezczelnie, gdy
jedziemy tak przez miasto w nieznanym mi kierunku. ,,Nie będzie nam potrzebny”,
odpowiadają z powagą. ,,Kurwa, wapno gaszone”, przechodzi mi przez myśl następna
ponura myśl. Z głośników napierdala głośne, ruskie disco polo. Gdzie te chuje
mnie wiozą? Wyskakiwać z auta w biegu? Jestem nie skuty. Jadę jednak i czekam
co się stanie. Stajemy po kilku minutach jazdy przed jakimś hotelem. Tu robię
numer, którego nie opiszę z powodu krępacji, ale który powoduje, że mój agent
wykonuje telefon. Po chwili jedziemy dalej. ,,Dokąd?”, pytam. ,,Na wschód”,
otrzymuje w odpowiedzi.
Chyba się przestraszyli, że zrobię jakąś
aferę i na moje żądanie wiozą mnie w kierunku Irkucka. A to jest ze 3 dni
drogi. ,,Wyłącz tę gównianą muzykę, lepiej włącz Wysockiego, choć pewnie nie
wiesz kto to taki”, mówię do kierowcy w pewnym momencie. Obrażam ich ile
wlezie, ale po nich spływa to jak woda po kaczce. W końcu zasypiam kładąc się
na tylnych siedzeniach wykończony emocjami. Mam przechlapane jak w ruskim
czołgu, taka jest moja pierwsza myśl, gdy budzę się nad ranem. Popadam w apatię
i w zobojętnienie. Nie mogę pojąć tego absurdu, w którym mimowolnie uczestniczę.
W podróży jest jak w życiu, czasem ma się dołek, a czasem jest się na górce.
Teraz jestem w podłym nastroju, jednak za kilkaset godzin, będę na drugim
biegunie.
|
piękna dziennikarka |
Otóż w Pekinie przytrafi mi się zgoła inna przygoda. Kilkaset metrów
od znicza olimpijskiego, przy Ptasim Gnieździe tłum wiwatował będzie na moją
cześć. Pięknej dziennikarce udzielę wywiadu, po czym przez pół godziny będę
rozdawał współczesne autografy, czyli będę pozował do selfie, które to setki
pekińczyków zapragną ze mną mieć. Nobliwi staruszkowie będą mnie poklepywać po
plecach, a ja będę tutejszą gwiazdą wieczoru. Długo będę stał uradowany z
rękoma uniesionymi w górę w geście zwycięstwa. Teraz jednak o tym nie mam
pojęcia. Teraz jest źle i czuję się jak zaszczuty pies. Stajemy przy jakiejś
przydrożnej knajpce. W karcie dań widzę zupę soliankę, którą zamawiam.
|
solianka |
Smakuje dobrze, choć gdybym miał inny nastrój smakowałaby lepiej. Mój agent
płaci. Zachęca mnie, żebym zamawiał co chcę, jedzenie, piwo, wódkę. On będzie
płacił. Cóż za zmiana frontu, o co tu, kurwa, chodzi? Jedziemy dalej, a ja
rozmyślam jak się ciulom odegrać. Wpadam na szatański pomysł. Prymitywny, co
prawda, ale z takimi ludźmi mam tu do czynienia. Uderzyć nikogo nie mogę… ale. Proszę SB – eka, czy jak mu tam, o łyka piwa, które właśnie sobie
pije a które bezskutecznie proponował mi wcześniej. Jest w litrowej, plastikowej butelce. Płyn jest ciepły i paskudny, jednak
piję. Zapełniam żołądek. Zaraz mu je oddam w nieco zmienionej formie. Odczekuję
chwilę aż się piwko zagrzeje i zmiesza w trzewiach z solianką. Przystawiam
swą śmierdzionśną lufę, czyli swą jamę ustną w pobliże jego ucha. Odbezpieczam,
czyli wycieram palce w spodnie. Zaraz padnie strzał, czytaj, moje palce
wylądują głęboko w gardle. Zaraz będzie draka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz