18.05.2015
Dziś pobudka o 5.30. Gospodarze odwożą mnie o 6.00 windą kilkanaście
pięter w dół. Żegnamy się, a ja zajmuję miejsce w taksówce, która stała akurat
przed blokiem. Nie trzeba było nawet machać na liczne, przejeżdżające obok samochody. Jadę
w kierunku Dworca Xi Zhan, skąd wyruszę pociągiem do miasta
Nanning na południu Chin. Pogoda słoneczna, choć w Pekinie widać już wyraźny
smog, który jest w tej metropolii wielkim problemem. Smog, czyli mgła
wzmocniona przez dym, to skutek działalności człowieka, ale tu w Pekinie, to
również efekt pyłów i piasków docierających z Mongolii Wewnętrznej i pustyni
Gobi. Podczas mojego pobytu nie czułem go i nie widziałem, ale Dorota
opowiadała mi jak bardzo potrafi dać mieszkańcom w kość, czy raczej w płuca.
Ruch na wielopasmowej drodze jest wielki, a
ja z okien taksówki odruchowo liczę wyprzedzane rowery. Podobno jest ich tu dziewięć
milionów, tak przynajmniej twierdzi Katie Melua. Po kilkunastu rowerzystach
tracę rachubę i zainteresowanie, a po kilkunastu minutach dojeżdżamy na
dworzec. Płacę taksówkarzowi, któremu na samym początku kursu pokazałem swój
bilet na pociąg, żeby nie było nieporozumienia na który dworzec ma mnie
zawieść. Mam nadzieję, że doczytał te ich krzaczki prawidłowo i jesteśmy pod
właściwym.
moja poczekalnia |
Wchodzę do budynku
dworca, gdzie zostają zeskanowane moje bagaże i przechodzę przez bramkę z
wykrywaczem metali. Jest właściwie niemal jak na lotniskach. Na głównej
zatłoczonej sali, z tablicy orientuje się do której poczekalni mam iść. 2 perony
mają swoją jedną poczekalnię i tam trzeba się udać w oczekiwaniu na swój
pociąg. Dopytuję jeszcze dla pewności policjanta, któremu podtykam pod nos swój
bilet w formie małego, niebieskiego kartonika, czy to na pewno ta właściwa.
Potakuje głową, więc wchodzę dziarsko na salę i rozsiadam się na jednej z
długich ławek. Mam godzinę do odjazdu. Wszystko odbyło się bardzo szybko i sprawnie,
więc godzinę trzeba poczekać. Chodzę trochę po stoiskach spożywczych, odwiedzam
jeszcze pekiński, dworcowy sraczyk i znowu siedzę na ławce. Dwadzieścia minut
przed odjazdem pociągu tablice świetlne wzywają pasażerów do bramek.
Pasażerowie ustawiają się w kilka kolejek i pojedynczo wchodzą wkładając swój imienny
bilet do czytnika. Wchodzimy na peron i od razu do pociągu, który już stoi
podstawiony. Na peronach tu się nie czeka, takie są zasady. Nasza ,,Luxtorpeda”,
oznaczona jest symbolem G, czyli pojadę najszybszym i najwygodniejszym
pociągiem w Chinach. Numer miejsca mam napisany na bilecie, ale nie trzeba być
biegłym ani w chińskim, ani w angielskim - konduktorka wskaże. Cieszę się, bo
moje miejsce jest przy oknie, więc obejrzę sobie kawał Chin przez szybę
pociągu. Bilet kosztował 914 juanów, co jest dość wysoką ceną, ale wydaje mi
się, że warto choć raz w życiu przejechać się takim cackiem. Lśni tu
czystością, pachnie komfortem. Obok mnie usadawia się młody chłopak a na
kolejnym fotelu, równie młoda Chinka. Natychmiast łapią za swoją elektronikę, a
ja łapię… dobry nastrój. Wszystko to wydaje się skomplikowane na początku, a w
rzeczywistości jest bardzo proste. Pociąg zapełnia się w około 80 procentach
pasażerami i punktualnie o 7.30 rusza. Chciałoby się powiedzieć ospale i
ociężale, jak w bajce Tuwima, ale nic z tych rzeczy. Po kilku sekundach jedzie
stówą, po kilku następnych 200, a zgadnij drogi czytelniku, ile jedzie po kilku
następnych sekundach? Prawidłową odpowiedź podam za kilka zdań.
Odległość z Pekinu
do Nanning to ponad 2000 kilometrów w linii prostej, odległość kolejowa, nie
jest mi znana. Wiem, że zobaczę dziś Chiny na wielkim obszarze, różne strefy
klimatyczne, tereny nizinne jak i górskie, całą różnorodność krajobrazów. Z
metą w tropikach. Cieszę się na ten dzień. Wielce.
Podaję odpowiedź na
postawione wyżej pytanie. Jedziemy 200 km na godzinę. Jesteśmy wszak ciągle w
Pekinie, więc obowiązuje ograniczenie prędkości J Turlamy się tak jakiś czas. Ogrom Pekinu
zdumiewa mnie. Podoba mi się, ale nie chciałbym w nim mieszkać, jak zresztą w
żadnym z wielkich miast. Duszę mam wieśniaka, ot co. Wielkie miasta - nie dla
mnie.
Sąsiad mój ogląda
jakieś chińskie sitcomy na swoim elektroniczny gadżecie, który nie wiem nawet jak
się nazywa. Połączenie laptopa i komórki, w każdym razie. Co chwilę zanosi się
śmiechem. W pociągu jest mnóstwo monitorów, na których lecą bezgłośne (na
szczęście) reklamy, których nikt tu nie ogląda. Ludzie drzemią, jedzą chińskie
zupy z makaronem z wielkich plastikowych pojemników, albo robią to co mój
sąsiad. Nie ma w Chinach, jak pisałem wcześniej, dostępu do google, youtube,
facebooka. Myślę sobie, że nie jest to tylko problem chińczyków, którzy pewno
mają jakieś swoje zmienniki, ale jest to, być może, sól w oku dla tych firm.
Mieliby olbrzymi rynek zbytu, tu w tym grubo ponadmiliardowym, jeśli chodzi o
populację, kraju.
Jesteśmy za
miastem. Pociąg jedzie 300 km na godzinę. Nad drzwiami do wagonu jest duży
wyświetlacz, który o tym informuje. Prędkości w ogóle się nie odczuwa. Pociąg
jedzie cicho, widoki za oknem zmieniają się. Mijamy kilkusettysięczne miasta w
których pociąg nie zatrzymuje. Śmieszne uczucie. Ponad miastami widać olbrzymie
dźwigi rozorywające chmury. Rozwój miast zdumiewa. W mordę jeża, czy ja nie
nadużywam słowa ,,zdumiewa” w kontekście Chin? Ale ja naprawdę jestem wciąż w tym niezwykłym kraju zdziwiony. Jak dz…
jakaś.
Pogoda jest
kiepska, mglisto i jakoś tak szaro. Potrafi się jednak zmienić co kilkanaście
minut. Nic nadzwyczajnego, przez kilkanaście minut pociąg przejeżdża spory
dystans, przyroda i ukształtowanie terenu zmieniają się. Z terenu płaskiego
wjeżdżamy w pagórkowaty i już jest inna pogoda, czy ściślej mówiąc inny odcień
szarości. Potem znowu niziny – jeszcze inna szarość.
fotel przede mną |
Mija ćwierć
wieczności gdy zbliżamy się do Nanning. Za oknem bananowce, tropikalna
roślinność i zupełnie inne Chiny. Czas na hasłowe i krótkie podsumowanie
podróży. Pociąg jechał prędkością około 300 km na godzinę. Najczęściej 300 –
320. Co godzinę przez korytarz wagonu przechadzała się sprzątaczka zamiatająca
na szufelkę niewidoczne paproszki. Nie było chrząkania, pierdzenia, bekania, z
którego słyną chińczycy w miejscach publicznych. Poziom ,,elektronizacji” w
społeczeństwie zadziwia. (O, znowu!) Zaskoczyła mnie za oknem mnogość drobnych,
kilkuarowych pól, właściwie poletek. Spodziewałem się wielkich obszarów
rolniczych z nowoczesnymi traktorami, a zobaczyłem niemal działeczki z
pochylonymi nad motykami ludźmi. Pola ryżowe, no cóż – to trzeba samemu
zobaczyć! Żadne zdjęcie zrobione z pędzącego pociągu nie odda tego klimatu.
Zdumiewa ilość spożywanych zupek chińskich przez chińczyków.
Zatrzymywaliśmy się czasem w jakichś dużych, kilkumilionowych miastach, których
nazw nigdy nie słyszałem i można było na szybko wypalić pół papieroska. Wielu
było korzystających z tego ,,przywileju”. Okolice miasta Guilin z krasowymi
wzgórzami to bajka. Piękna bajka. Generalnie mówiąc, podróż tym chińskim
pociągiem to wspaniała przygoda. To ciekawe, że po tylu tysiącach kilometrów
przemierzonych pociągami nie mam ich jeszcze dość. Czy jeszcze pojadę pociągiem
podczas tej podróży? Nie wiem. Jeszcze nie zdecydowałem do końca jak przemierzę
Wietnam z Hanoi do Sajgonu. Pociąg czy samolot? Się zobaczy.
...tu w budowie |
pola ryżowe |
w takich miasteczkach pociąg nie staje... |
...są za małe |
pola ryżowe, cd |
zachwycają mnie |
magic fields |
Taksówka wiezie
mnie po ulicach rozświetlonego neonami ,,miasteczka” Nanning. Szofer siedzi za
kierownicą jakby w klatce z prętów, oddzielony od potencjalnych złoczyńców. Czegoś
takiego jeszcze nie widziałem. Kratkę jakaś, oddzielająca taksówkarza od
pasażerów z tyłu, to tak. Ale tu jest również oddzielony od strony pasażera z
przodu. Dziw jakiś, przecież Chiny są takie bezpieczne.
Dojeżdżamy na miejsce. Hostel w którym będę
nocować znajduje się na trzecim piętrze w kamienicy. Pokój dzielę z jakimś
młodym Chińczykiem. Kosztuje tyle, że nawet nie wymieniam ceny. Nie warto, jest
śmiesznie niska. Pierwszy raz będę dzielił z kimś pokój w hostelu podczas moich
wypraw. Nie jestem jednak skrępowany, a Chińczyk jest naprawdę spoko. Nie mam
czasu jednak zbyt długo z nim rozmawiać. Jestem głodny jak wilk, a tu nieopodal
jest nocny targ. Niemal biegnę przez ulicę. Gorąco jak w ukropie. Witamy znowu
w tropikach. Jaaak cuudnie! Kuurrrwa!
Tęsknię za kolejnym dniem. A młodość przychodzi chyba z wiekiem:)!
Tęsknię za kolejnym dniem. A młodość przychodzi chyba z wiekiem:)!
Pociąg - marzenie...takim do Gdańska bym śmignęła w nanosekundę:) Jechałam nim (w sensie takim) z Szanghaju do Pekinu, przepłynął skubany tę trasę😊
OdpowiedzUsuń