Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

czwartek, 5 lutego 2015

24. Dorożką w okolicach Bagan


25.11.2014

     Dziś postanowiłem wynająć bryczkę i pozwiedzać okolice. Chcę zobaczyć wioski, polne drogi, ścieżynki. Nie chcę zwiedzać za dużo świątyń, może 2 lub 3 wystarczą. Interesuje mnie bardziej życie zwykłych ludzi niż cegły. Te będę zwiedzał jutro, taki jest plan. Moi znajomi, których wczoraj poznałem, wynajęli skutery i pojechali w swoją stronę. Spotkamy się około 18-ej na kolacji. Wcześnie rano wynająłem bryczkę na pół dnia za 15 dolarów. Ciężko było przewodnikowi wytłumaczyć, że nie chcę zwiedzać pagód, a chcę popatrzeć na wioski i naturę, no ale jedziemy. Na pierwszy ogień idzie lokal market w Nyaung U.
Lubię wizyty w takich miejscach, bo tu kręci się życie okolicy. Zawsze zobaczy się coś fajnego, nowego, ciekawego. Albo wymieni uśmiech z jakąś miejscową pięknością. A uśmiech, jak to mówią, to połowa pocałunku;). Chwilę później pijemy z przewodnikiem kawkę wśród miejscowych. Stoliki i krzesełka jakby przeniesione z polskiego przedszkola dla starszaków. Takie malutkie i niskie. Na stolikach, jak zwykle, darmowa herbata. Kawa birmańska, no cóż, szkoda gadać. Mix kawowy o wątpliwych walorach smakowych. Sprzedają tu, jak prawie wszędzie w Birmie, papierosy na sztuki różnych marek. Popijamy kawkę i obserwujemy tubylców.
Liście betelu i skutki jego żucia.
Uśmiech, to połowa pocałunku.....



 Kilkanaście minut później wyjeżdżamy z miasteczka. Przy drodze widzę płachty położone na ziemi z suszącymi się papryczkami. Jedziemy szosą, potem skręcamy w boczne, polne drogi. O to chodziło. Super jest, świetnie, klimatycznie, ciekawie. Wspaniała roślinność wokół. Wielkie kaktusy, jak w Meksyku, akacje, cuda na kiju. Większości roślin nie jestem w stanie rozpoznać, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Zwiedzamy jakąś pagodę, ale przyznam, że podoba mi się . Nie ma kompletnie nikogo. Jestem sam. Przewodnik został w bryczce. Samotna włóczęga po pagodzie jest ciekawym zwiedzaniem. Poza tym panuje tu wspaniały chłód. Na zewnątrz upał.


Moja bryka :)

Zielono mi.....

    Teraz jedziemy długie kilometry po bezdrożach. Cudnie. Napotykamy pojedynczych pastuchów ze swoim zwierzęcym dobytkiem. I kolejna mała pagoda na wzgórzu. I wioska nad rzeką. Tu kobiety piorą w rzece przyodziewki i inne tkaniny. Grupa facetów siedzi na skarpie i podziwia pracowitość swych żon. Przynajmniej tak to widzę. Siedzą leniwie i dyskutują: ,, Patrz jaka moja baba robotna”. ,,Noo - odpowiada drugi wieśniak - ale i moja się roboty nie boi”. ,,Nooo, my to jesteśmy szczęściarze”. I takie to mogą być dyskusje. Ale ja patrząc na te obrazki, mam takie przemyślenia, że życzyłbym kobietom na całym świecie, tym które piorą w rzekach i codziennie noszą wodę do swych domostw, aby budowali mniej świątyń a więcej wodociągów. Szczególnie teraz te przemyślenia są ważne, gdy tylu ludzi na świecie  ginie w imię jakichś religii. To co powinno nieść miłość, dobroć, wybaczanie, zgodę, niesie śmierć, często zadawaną w bestialski sposób. Iluż to ludzi zginęło przez wiarę? Ileż było wojen religijnych? Najgorsze jest jednak to, że końca tego szaleństwa nie widać. Świat niczego się nie uczy.



Nad rzeką. Kupowanie drewna thanaki.....

   Trochę wyżej nad rzeką znajduje się coś, jakby szkółka roślin. Pracuje tu kilka młodych, pięknych dziewczątek. Z chęcią przystaję na popas. Pytam czy nie mogę się zatrudnić na 2, 3 dni. Śmieją się. Ja też. Niestety, nie chcą mnie tutaj. Idę zwiedzić kolejną pagodę. W środku wąski, niski korytarzyk. Na kolanach trzeba. Ma metr wysokości. Przy okazji dowiaduję się o sobie, że jestem barczysty. Jak się zaklinuję, to umarł w butach, …..a raczej na boso. Do takich miejsc trzeba wchodzić boso-stopy. Potem jedziemy do kolejnej wioski. Większej trochę. Chadzam ścieżynkami pomiędzy chatkami, ku uciesze maluchów. Aczkolwiek, ludzie tu do białasów przyzwyczajeni.





   Z resztą, co ja będę pisał? Jest w tym poście więcej zdjęć niż zazwyczaj. Fotki mówią więcej niż słowa.
Chatka


Umywalka na porę deszczową.


Czasem chciałoby się tu żyć....... 

Chłopiec z zabawką......
......i jego mama.



Birmańska motoryzacja.




    Po południu wypożyczam rower i jeżdżę po okolicy. Nie było sensu brać wczoraj taksówki. Dziś mam to samo, czyli zachód słońca, praktycznie za darmo. No cóż, azjatyckie frycowe trzeba zapłacić. Choć to było raczej płacenie leniuchowego. Niezwykły wieczór -  junior, przyznam. Wieczór - senior, równie uroczy. Knajpka, piwko, rozmowy z moimi nowymi kumplami: K, M, D, T. Opowiadają mi o swoich podróżniczych doświadczeniach. Słucham o Australii, Wietnamie, Japonii, Manhattanie, Indiach. Mają wiedzę, skubańcy. Mi jakoś zawiewa dziś wiatr od Syberii, czyżby to była moja następna destynacja? Smakujemy różnych dań. Wszystko pyszne, pikantne, tanie. Jem zupę rybną. Wspaniała. Śmiejemy się, gadamy, smakujemy, wznosimy toasty. Piątka ludzi, z krainy schaboszczaków z kiszoną kapustą, w tropikalnej Birmie. W powietrzu unosi się woń ostrych papryczek i curry. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz