4,5.12.2014
Podczas planowania
mojej podróży i kupowania biletów lotniczych chciałem z Birmy dostać się do Laosu. Najtaniej było
przez Malezję. Kupiłem więc bilet w AirAsia, w cenie ok. 200 zł, choć
geograficznie wygląda to na nonsens. Ale chociaż zobaczę kolejny kraj,
pomyślałem i będę pierwszy raz w życiu w kraju muzułmańskim. Postanowiłem, że
zostanę tu 2 dni. Trochę cywilizacji po dzikiej Birmie się przyda.
|
betonowo-szklana dżungla |
Lecę nad Malezją,
widoczność dobra, samolot obniża powoli lot nad Kuala Lumpur. Widzę wielkie
połacie palmowych plantacji. Olbrzymie powierzchnie robią wrażenie, przyznaje. To
chyba palmy olejowe, czyli olejowce gwinejskie. Ląduję na jednym z trzech
lotnisk w Kuala Lumpur, na KLIA 2. To olbrzymi, nowoczesny port lotniczy. W
kantorze wymieniam 200 dolarów na 626 ringgitów (MYR). Najładniejsze
pieniądze jakie widziałem. Ich wartość jest podobna do polskich złotówek. 1
MYR=1 PLN. Łatwiej będzie się orientować w cenach. Odbieram bagaż i udaje się na tą
część lotniska, z której odjeżdżają autobusy do centrum. Nie będę, oczywiście,
szastał niepotrzebnie kasą na taksówki. Wszystko jest bardzo dobrze oznaczone,
więc bez trudu odnajduję automat i kupuje bilet za 10 ringgitów do City Center
Park. Jedzie się ok. godziny. W pewnym momencie widzę z daleka najsłynniejszy
budynek tego miasta, Petronas Twin Towers. Super uczucie. Piękna autostrada, czysto,
niemal sterylnie za oknami autobusu, który pachnie świeżością. Jakże tu inaczej niż w
Birmie. Jakie kontrasty dane jest mi widzieć. Niby wszystko człowiek może
zobaczyć w telewizji, ale dopiero doświadczając tych różnic osobiście, widząc
je, robią wrażenie, przynajmniej na
mnie, podróżniczym osesku. Dojeżdżam na miejsce. Obładowany dwoma plecakami,
jeden z przodu, drugi z tyłu, idę ku Chinatown.
|
Chinatown |
Ależ różnorodność, ileż
bodźców, zapachów, ozdób, pierdółek, handlarzy badziewiem, tu, w chińskiej
dzielnicy w KL. Odnajduję swój hotel zabukowany 2 miesiące temu przez Agodę, za
około 120 zł za dwie doby. China Town 2, wydaje się dobrym wyborem. Pokój mam
na trzecim piętrze. Gorąca woda, internet sprawnie hula,…… ach luksusy. Rozpakowuję
się, biorę prysznic i idę zwiedzać i coś zjeść. Malezja słynie z dobrego
jedzenia. Pokosztujemy. Całe popołudnie i wieczór szlajam się po chińskiej
dzielnicy, jedząc, pijąc kawę i piwka pośród tabunu ludzi i pierdyliona
straganików. Jedzenie tanie i smaczne, piwo, natomiast średnie i drogie, ale bez przesady.
Dużo turystów, trochę muzułmanów, ale głównie są tu... Chinole. Na jednym ze
straganów widzę najsmrodliwsze owoce na świecie.
|
duriany |
Nawet na drzwiach mojego
hotelu jest naklejka zakazująca wchodzenia z durianami, bo o nich tu mowa.
Śmierdzą intensywnie gnijącą padliną, choć Azjaci je uwielbiają. Ja je lubię
średnio, mówiąc delikatnie.
Na drugi dzień do
południa wybieram się w miasto. Piękne parki, olbrzymie wieżowce, palmy przy
ulicach. Miasto jest piękne, ale jakby bez duszy. Taka jest moja, bardzo subiektywna ocena. To trochę nie moja bajka. 88-
piętrowe wieże Petonas Towers robią na mnie jednak wielkie wrażenie, jako i wieża
telekomunikacyjna Menara KL, która też
zachwyca i powala swoją wysokością. Od patrzenia w górę boli szyja, więc po południu wracam w pobliże Chinatown. Do siebie, jak to nazywam w myślach.
Idę do restauracji, gdzie
za 20 riggitów można najeść się do woli. Mam problem z konsumpcją ślimaków,
ponieważ są w skorupkach, więc pomaga mi urocza kelnerka z chustką na
głowie. Pokazuje mi jak fachowo wyssać
ślimaczka ze skorupki i wysysa kilka z mojego talerza.
Jedzenie jest
wyśmienite, ale wolę kozinę w Birmie. Na targowiskach
kupuję kilka pamiątek, krótkie spodnie i okulary słoneczne, które wytargowałem
z 80 ringgitów na 20, a które okazały się nie warte nawet 1-ego. Chcę kupić
sobie czereśnie, bo pięknie uśmiechają się do mnie z kilku stoisk, ale decyduję
się w końcu na kokosa, którego wypijam w hotelowym pokoju, chroniąc się przed
chwilowym, ciepłym deszczem. Jest smaczny i przyjemnie chłodzi. Dzień mija
intensywnie, ale idę zwiedzić jeszcze zwiedzić jedną z pobliskich chińskich
świątyń, kręcę się trochę w tę i z powrotem, po czym siadam przy stoliku i
spełniam 3 piwka, jem kolację i idę lulu. Piękne jest KL, ale chyba w dżungli
Laosu będę się czuł lepiej. Jutro o 5 pobudka i taksówka za 95 riggitów (taką
cenę ustaliłem) zawiezie mnie na lotnisko.
|
w oparach trociczek |
|
takie budynki też są w KL |
|
koszulki |
|
kokosowa ochłoda |
|
moje ulubione rambutany |
P.S. Jeśli ktoś ma pytanie lub pytania dotyczące podróży w regiony o których piszę, proszę śmiało. ar.mal@interia.pl. Może będę mógł pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz