05,06.12. 2013
Po wizycie na rynku
w Battambang czas na wyjazd na obrzeża
miasta. Udajemy się na jedyną na świecie przejażdżkę bambusowym pociągiem.
Reżim Pol Pota zniszczył wiele w tym pięknym kraju, między innymi kolej. W
Battambang wpadnięto na pomysł aby wykorzystać pozostałą część leżących torów i
stworzono bamboo train, czyli bambusowy pociąg. Jest to po prostu bambusowa
platforma o wymiarach ok. 2 na 3 metry. Kładzie się to na żelazne osie z
kołami. Na koniec przymocowuje się do platformy silnik spalinowy i w drogę:
https://www.youtube.com/watch?v=Ru5T3biXxb4 Filmik trzeba obejrzeć,
obowiązkowo. Doświadczenie jest świetne, przyjemności i doznania wspaniałe.
Polecam wszystkim.
Potem jedziemy
tuk-tukiem zwiedzać okoliczne wsie. Mkniemy pośród pól ryżowych. Są soczyście
zielone. Na polskim polu latem w razie draki można przykucnąć w żytku, tu jest
mokro a ryż za niski, taka refleksja przechodzi mi przez głowę. W Kambodży
uprawiają kilkaset odmian i gatunków ryżu. To główne zajęcie miejscowych
rolników. W wioskach, widzę jak suszą ryż na płachtach.W jednej z wiosek gram
z dziećmi w ich ulubioną zabawę - rzucanie lotką. Mieszkańcy są niezwykle
przyjaźni a dzieci zachwycone moją wizytą w ich małym świecie. Gdy mijamy
kogoś idącego lub jadącego drogą zazwyczaj jest uśmiech i machanie.
Taka właściwie willa |
Przydomowe stągwie na wodę |
Trafiamy na
pagodę, rzuconą gdzieś w polach. To miejsce duchowego rozwoju ale pełni również
ważne funkcje społeczne. Ludzi nie ma, ale zaraz zaczną się schodzić na wspólną
modlitwę i posiłek. Rozmawiam z miejscowym mnichem. Jest inteligentny, młody i
…chyba przystojny. Trwają przygotowania do jakichś medytacji i modlitw. W
wielkim kotle gotuję się jakaś potrawa. Zwiedzam trochę budowle, po poczym
jedziemy dalej w kambodżański świat.
Po jakiejś godzinie, na pustkowiu jest
szkoła. Thean pyta, czy chcę ją zobaczyć. Jasne. Wchodzimy na teren szkoły.
Trwa przerwa i dzieciarnia dokazuje przed nieokazałym budynkiem. Gdy
podchodzimy dzieciaki w krzyk i salwują się ucieczką. BIAŁAS.
Wyglądają za
winkla, a co się zbliżę to krzyki i piski się zwielokrotniają. Thean je
uspokaja. Po chwili podchodzą do mnie na kilkanaście kroków. Zachęcam do
przybicia piątki, ale odważnych nie ma. Kilkoro z nich tarza się ze śmiechu po
ziemi. Śmieją się z mojego wyglądu. No cóż. W końcu po jakichś 10 minutach,
jeden z chłopców się odważył i przywitał się ze mną. Był najwyższy z nich i
ubrany był w dres. Potem jeszcze kilku chłopców się odważyło przybić białasowi
piąteczkę. Wchodzę do klasy, dzieci za mną. Siadam w ławce, wygłupiam się.
Jedno z dzieci podaję mi coś do spróbowania ze swojego śniadania, potem
kolejne. Lubię jeść za friko, ale tu zachowuję przyzwoitość. Wychodzę z klasy,
dzieci już się nie boją. Nawet dziewczynki podają rękę. Gadam do nich po
polsku, one do mnie mówią po khmersku. Pamiątkowe fotki i wychodzimy z terenu
szkoły. Nauczycielki zaganiają dzieci do klasy, a te nie chcą iść. Machają mi
jeszcze długo. Byliśmy tam ok. 40 minut. Thean trochę kręcił filmiki moim
aparatem. Posklejałem je w taki oto skrót: https://www.youtube.com/watch?v=UZU9P5khWn4
siadam do
tuk-tuka i zaczynam płakać się ze wzruszenia. Pierwszy raz w
życiu coś mnie tak poruszyło. Oczy - szczanie. To między innymi po to się podróżuje. Żeby lepiej poznać samego siebie.
Wzruszenie powoli ustępuję a ja widzę dziewczynkę, która pokazuje mi swoją
torebkę, jakby chciała powiedzieć: ,,Hej białasie, nie mamy tu tak źle jak
myślisz". Odjeżdżamy, ale część mojego serca zostaje tu na zawsze.
Potem wracamy w pobliże Battambang i jedziemy pod wzgórze Phnom Sampov. Są tu między innymi słynne Killing Caves. Tu zamordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zamęczono torturami i zrzucano do głębokich jaskiń. Kłania się wstrząsająca historia Czerwonych Khmerów i ich ,,dokonań”. Najpierw u podnóża góry posiłek z ryżem w roli głównej i chwila na za małym hamaku. Obok mnie grupka ludzi gra w ichnią odmianę Zośki. Podbijają piłeczkę nogami. Przechodzi dwóch policjantów. Dołączają się do gry nie pytając o zgodę. Taki zwyczaj. Grają kilka minut i idą w swoją stronę. 2 metry obok mnie dwóch biznesmenów gra w jakąś grą planszową. W pewnym momencie zaczynają sobie śpiewać.
Po chwili pnę się
na górę. Thean zostaje. Podziwiam posągi Buddy, różne figurki a w koło pełno małp.
Z góry roztacza się piękny widok. Jestem 50 metrów od jaskini śmierci. Są tam
zgromadzone czaszki i kości pomordowanych. Zawracam jednak. Przed oczyma mam
obraz roześmianych dzieci ze szkoły. Nie chcę go zmącać widokiem czaszek. Nie
chcę już dziś więcej łez i silnych emocji. Schodzę z góry. Patrzę jak dwóch
mnichów daje małpie loda. Wymieniamy uśmiechy. Poszli ale po chwili grupa japońskich
nastolatek podbiega i z hałasem robi
małpie zdjęcia smartfonami i innym sprzętem. Małpa przeraziła się i szykuje się
do skoku na jedną z dziewczyn. Podbiegam. Nakazuję stulić im buzie i pochować
elektronikę. Przykucam obok nóg dziewczynki i mierzę się z małpą wzrokiem.
Obnaża zębiska, dyszy… i szykuje się do skoku na dziewczynkę. Ja się szykuję
do skoku na małpę. Rozwalę jej głowę o kostkę brukową, układam w myślach plan
samoobrony. Sytuacja jest patowa, ale podchodzą lodowi darczyńcy, przemawiają
do małpy łagodnymi głosami. Ta uspokaja się i odchodzi ze swoim lodem. Konflikt
zażegnany. Schodzę z mnichami z góry. Rozmawiamy, pytają mnie o wiele rzeczy. Nie
odróżniają Polski od Norwegii, dla nich to jest to samo. Wypytuję mnie czy
naprawdę śnieg jest zimny i co jadam w Europie. Gdy mówię o ziemniakach, kręcą
z niedowierzaniem głowami. ,,Musisz być bogaty’’, konstatują. Miła konwersacja
trwa całą drogę. Ich angielski jest szczątkowy.
Zbliża się
zmierzch. Stoimy u stóp góry z grupą mnichów z głowami zadartymi do góry. Ok.
17.40 rozpoczyna się niezwykłe widowisko. Miliony nietoperzy wylatuje co
wieczór o tej samej porze z jaskini i udaje się na nocne łowy na jezioro Tonle
Sap. Wylot trwa ok. 40 minut. Robię filmik, w dupę gryzie mnie komar. Szybki
plaskacz kończy tą nierówną walkę. Może nie poczęstował mnie malarią?https://www.youtube.com/watch?v=ovC8OJopbn4
Wracamy do Battambang, jest już ciemno. Na nocnym targu,
przy świecach kupuję pół kilo jakichś rybek. Wyglądają jak wędzone szprotki. W
pokoju hotelowym okazuje się, że są ususzone na kamień. Należy je chyba ugotować.
Lądują w koszu. Jem paryską bułkę.
Handel przy świecach, mogłem te kupić. |
O 6.30 rano następnego dnia wędruję na dworzec autobusowy. Setki uczniów jedzie do swych szkół w nienagannie czystych koszulach. Autobus czeka. Przelotowy z Sajgonu w Wietnamie do Bangkoku, czyli granicy Kambodży i Tajlandii. Dalej będzie bus. Odbywa się to na jednym bilecie. Wsiadam, kierowca nakazuje zdjąć klapki i położyć na półce. Wchodzę … i …WTF?! Nie ma siedzeń w autobusie. Są łóżka piętrowe. To sleeping bus. Szukam wolnego łoża, najchętniej koło szczupłej Azjatki, ale znajduję miejsce obok otyłego Francuza. No cóż. Live is live. Kocyk, podusia i lulu.
Tak, Kambodża to najpiękniejszy rozdział mojego dotychczasowego życia. Szkoda, że najkrótszy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz