28.11.2013
No z tą datą to nie tak hop hop. Jestem w
Bangkokou, a tu jest rok 2557. Obowiązuje kalendarz buddyjski, podobnie jak w
wielu krajach Azji Płd-Wsch. Datę liczy się od momentu osiągnięcia nirwany
przez Buddę.
Samolot ląduje a ja tymczasem kilka słów o
tej olbrzymiej metropolii. Bangkok jest podobno najgorętszym (według Światowej Organizacji
Meteorologicznej) miastem świata. Przylatuje z początkiem pory suchej,
jest 31 stopni, w powietrzu nie ma aż tyle wilgoci co w porze deszczowej. Nazwa
miasta jest skrótem. Cała nazwa jest w Księdze Rekordów Guinnessa i w
przekładzie brzmi mniej więcej tak: ‘’Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot,
niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata, wspomagana przez
dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny pałac
królewski, który przypomina niebiańskie miejsce, gdzie rządzi zreinkarnowany
bóg, miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu.’’ Nie chcę się rozpisywać, jeśli chodzi o informacje na
temat danego miejsca. Można to wszystko sobie pięknie wygooglować i znaleźć
mnóstwo info.
Lotnisko Bangkok –
Suvarnabhumi robi na mnie wielkie wrażnie. Byłem pół roku temu pierwszy raz na
Heathrow w Londynie i nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. To jest wielkie,
nowoczesne, piękne. 4 olbrzymie piętra, ruchome chodniki. Z samolotu idę, a
właściwie stoję ok. pół kilometra. Po drodze kantor, wymieniam dolce na tajskie
bahty i dalej na ‘’taśmociąg’’. Ido-stoję
do kolejki do urzędasów granicznych zarejestrować swój pobyt w Tajlandii. Wizy turystycznej
Polacy nie potrzebują. Ale prawie godzinę trzeba mi odstać. Pieczątka w
paszport, focia i wpuszczają do krainy tysiąca uśmiechów. Odbieram bez problemu
bagaż. Wszystko dobrze oznakowane, więc się nie motam. Wychodzę na postój Taxi.
Chcę wsiąść do jakiejś taksówki, ale nie. Trzeba iść do stoliczka, tam mnie
kierują do odpowiedniej taksówki. Kojarzą mnie z szoferem. Wiem, że będzie
używał taksometru. System jest dobry, bo eliminuje naciągaczy. Koszt nie
powinien przekroczyć 700 bahtów (ok. 70 zł). Łatwo policzyć, zatem, 10 THB to
ok. 1 PLN. Do Khao San Road jest podobno ok. 35 km. Tam będę ‘’rezydował’’ w
Bkk.
W taksówce przed
przednią szybą widzę coś jakby buddyjski ołtarzyk. Pytam go o to. I tu doznaje
szoku. Oni chyba wierzą naprawdę inaczej. Mówi mi, że w słoiczkach jest coś,
jakby eliksir. Mówi mniej więcej tak:
‘’Codziennie rano piję po kropelce ze
słoiczka i dzięki temu jedziesz w bezpiecznej taksówce. Nie zdarzy się nic
złego, wypadek, nic. Nie może się nic złego zdarzyć, bo wypiłem po kropelce tego
eliksiru. I nawet gdyby napadła nas jakaś banda z giwerami to i tak jesteśmy
bezpieczni. Okazałoby się, że mają ślepaki, albo wystrzelone kulę lecą w
zupełnie innym kierunku.’’ Tak mi gość nawija. Kiwam ze zrozumieniem głową. Nie
muszę chyba dodawać, że jedzie jak szalony. Wszak mają tu jak w grach - wiele
żyć. Przejeżdżamy obok jakiejś buddyjskiej świątyni, gość poważnieje, robi waia
(tajski ukłon), trąbi i jedzie dalej. Po chwili, przy następnej świątyni sytuacja
się powtarza. Co u licha? Jeśli w tej sytuacji można tak się wyrazić. Pytam
dlaczego trąbi. ‘’A żeby wiedział, że to ja jadę”. Tak go zrozumiałem.
Kur…lturowy szok. Zjeżdżamy z autostrady
w ulice starego Bkk. Chłonę widoki za oknem. Jest egzotycznie, ciekawie. Miejskie
autobusy z otwartymi oknami jako klima. Widzę przejeżdżającą karetkę pogotowia. Na czyimś blogu wyczytałem,
że w Bkk nie ma karetek. Są, widzę. Dojeżdżamy w okolice Khao San Road.
Ulica – legenda. Jest koło 10 rano. Życie jest piękne. I ciekawe.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz