27,28.11.2014
Rankiem, po
śniadaniu, pakujemy się w piątkę do przedłużonego tuk – tuka pod naszym
hotelikiem. Mamy dojechać do dworca autobusowego i tam wsiąść do autobusu do
Kalaw. Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Na dworzec autobusowy jest
kawał drogi. W każdym razie jeździmy pod różnego typu hotele i hoteliki i zbieramy pasażerów
na dworzec. W naszym pojeździe już jest tak ciasno, że nie można ruszyć ani ręką, ani nogą. Chcę
wyjąć aparat z małego plecaka (duży przywiązany na dachu), ale nie ma mowy.
Wydaję się, że już nikogo się nie da zabrać, że jest full, ale jeszcze jakąś
parę zabieramy. Oni już nie siadają. Nie ma gdzie. Wiszą trzymając się rurek
pod dachem. Wiszą w kucki, bo wyprostować się nie da. W Old Bagan dowieszają
nam jeszcze dwie Angielki. To już jest mniej zabawne. Laska wisi i trzyma się
rurki nad sobą jedną ręką, bo na dwie dłonie nie ma już miejsca na rurze. Witamy
w Azji.
Chciałoby się porobić zdjęcia, bo widok jest
niesamowity. Nad Bagan unoszą się balony z turystami. Kilkadziesiąt pięknych
balonów na różnych wysokościach majestatycznie wisi pod dachem nieba. Widok to,
zaiste, niezwykły. No, ale cena ponad 300 dolarów za lot odstrasza większość
plecakowiczów. Wygląda jak na jakimś balonowym zlocie, ale to bagańska
codzienność. Widoki w tej krainie są tak niezwykłe, że ballooning jest tu
bardzo popularny. Królują 2 lub 3 firmy, które obsługują loty. Trzeba przyznać,
wygląda to imponująco. No, ale zejdźmy na ziemię. A na ziemi - w końcu dworzec.
Wysiadamy. W takiej ciasnocie w życiu nie jechałem. No, ale za to kocha się
podróże, wciąż i wciąż robisz coś pierwszy raz w życiu. Można powiedzieć,
każdego ranka się budzisz i zadajesz sobie pytanie, co dziś będę robił lub widział
pierwszy raz w swym życiu? Dla mnie to jest fantastyczne. Codzienne życie jest
dość monotonne i przewidywalne.
Czekamy na odjazd
autobusu. Pakują nasze bagaże do schowków i zajmujemy miejsca z tyłu autobusu.
Bilet kosztował 11 000 kyatów (11 dolarów). Cena zawiera, oczywiście,
transfer z hoteliku na dworzec. Planowy odjazd autobusu, 7.30. Przybycie do
Kalaw, ok. 15. Jedziemy. I już po chwili krąży lista pasażerów. Dane osobowe,
nr wizy, paszportu, wszystko reżim (chylący się ku upadkowi) chce wiedzieć. Widoki
piękne, ale nie silę się na opisywanie ich, bo któż czyta opisy przyrody. Z resztą, któż czyta
tego bloga?
W wioskach
podobają mi się dzieci szkolne w zielonych longhi i białych koszulach.
Dziewczynki od chłopców, na pierwszy rzut oka, nie do odróżnienia. Gdy
wjeżdżamy w góry robi się naprawdę niesamowicie. Dziwi mnie ilość bananowców
….. i zakrętów na drogach. W końcu dojeżdżamy do Kalaw. To niewielkie
miasteczko otoczone górami. Znane jako doskonałe miejsce do jedno - lub
kilkudniowych trekkingów w górach regionu Shan. Leży na wysokości ponad 1300 m
n.p.m., jest więc tu przyjemnie chłodno. W nocy, wręcz, zimno. Ale my tu nie na
trekking. Mamy inny plan. Jutro chcemy pojechać nad jezioro Inle pociągiem. Ten
autobus, zresztą, jedzie tam, ale my chcemy przeżyć przygodę w birmańskim
pociągu. Wysiadamy, ignorujemy naganiacza i szybko znajdujemy Golden Lily Guest
House w którym się instalujemy. Pokój ze śniadaniem kosztuje mnie 17 000 kyatów.
To moje najtańsze miejsce w Birmie . Pokoje drewniane; tzn. ściany drewniane,
podłoga drewniana, łóżko drewniane. Ale miło i czysto, no i rarytas, niczym
wisienka na torcie - gorąca woda w
kranie. Idziemy na dworzec rozeznać się w sprawie pociągu. Biletów kupić nie
można, jutro przed wyjazdem trzeba. Kręcimy się po miasteczku do wieczora. Zachwycają
mnie kwitnące drzewka gwiazdy betlejemskiej.
Uwagę zwraca ciekawy lokal market. Ach ten
klimat, ach te azjatyckie piękności, ach to jedzonko. Pod wieczór nad miastem
unosi się dym. Ludzie palą w jakiś domowych piecykach, gdyż wieczorem na miasto
z gór opada chłód. Palą, jak można poczuć, często śmieciami. Niektórzy chodzą w
szalach i czapkach. Jest 12 stopni C. Ale może się jeszcze ochłodzić.
Wieczorem juniorem, tradycyjnie knajpka z wypasionym
jedzeniem i pieniące się Myanmary .
Wieczorem seniorem, na drewnianym tarasie
palę cygaro, które dostałem od K., a które przywiezione zostało przez Niego z
Kuby.
|
Peron 1 w Kalaw. |
|
Poczekalnia. |
|
Mnisi latają tu na miotłach. |
|
Kobieta handluje...... |
|
.......owocami. |
|
Na targu spotykają się ludzie różnych plemion. |
|
Na wynos, zupki. |
|
Ryż w beczkach. |
|
Poproszę kilogram pomidorów..... |
|
......Nie ma sprawy. |
|
Bez komentarza. |
|
Ta pani, może być groźna...... |
|
........ ! |
|
Widok na ulicę w Kalaw. |
|
Mnich |
|
Dziecko. |
|
Kobieta. |
|
....Bo najlepiej lubię fotografować ludzi. |
W nocy śpię w długich spodniach i bluzce, czyli w opakowaniu. Powodem nie jest
tym razem mocno zakrapiana impreza, ale chłód nocy. Marznę i tak.
Rano, po śniadaniu na targ. Kręcimy się trochę po mieście,
wracamy po bagaże i …… na dworzec, na pociąg. Ale to już osobna historia.
P.S. A gdy mi smutno, oglądam to..... i Wam polecam:
https://www.youtube.com/watch?v=zlfKdbWwruY&index=2&list=PL2C973BB4705402D0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz