9,10,11. 12. 2013
Jak pisałem już
wcześniej podróżowanie po Tajlandii jest dziecinnie proste. Wczoraj kupiłem
bilet w biurze podróży na Khao San Road w Bangkoku a dziś już jestem na wyspie
Koh Tao. Na jednym bilecie ma się zapewniony autobus i prom lub promy, w
zależności na jaką wyspę chcemy się dostać. Otrzymałem różową naklejkę z napisem Koh Tao, udałem się
o 21 przed biuro i nocnym autobusem dotarłem na południe Tajlandii. Autobusem,
dodam VIP - owskim. Skóra, bajery,
telewizory, kocyki, steward, jedzenie, kawka, szerokie siedzenia - mocno
rozkładane. Autobus ma nie 4 rzędy foteli,
jak normalnie, tylko 3. Są dużo szersze i komfortowe. Takich autobusów w
Europie nie widziałem. Tak komfortowych. Potem prom i już dobijam do brzegu
rajskiej wyspy.
Koh Tao to
niewielka (ok. 2 na 7 km) wyspa w Zatoce Tajlandzkiej należącej do Morza
Południowochińskiego. Nie dotarła tu
komercja, nie ma wielkich hoteli, jest za to spokojnie, klimatycznie i … wyspa uchodzi za mekkę płetwonurków.
Pełno to szkół, gdzie można odbyć kurs, zdobyć glejt płetwonurka i nurkować w
błękitach wody wokół wyspy. Zamierzam za 2, 3 godziny, czyli niemal od razu zacząć swą podwodną przygodę. Nawiązałem
przed przybyciem na wyspę (drogą internetową, oczywiście) kontakt z
Emilem, Polakiem, który tu pomieszkuje i pracuje jako instruktor w Davy Jones’ Locker.
Wykłada po angielsku, polsku i …chińsku. Mieszkał 5 lat na Tajwanie, bywa przewodnikiem w
kanadyjskim parku narodowym. Wolny człowiek - orkiestra. Emil czeka na mnie z
tabliczką z moim nazwiskiem. Witamy się na przystani dokąd przybył mój high
speed catamaran firmy Lomprayah. Po chwili siedzę na pace Toyoty Hilux i mkniemy
pośród palm. Kilka minut potem ląduję w swoim apartamencie. Jest nowo wybudowany,
położony około 300 metrów od plaży. A dookoła mnie slumso - domy Tajów.
Świetnie, zobaczę jak wygląda ich życie codzienne. Prysznic i już siedzę na
wykładzie przysypiając. Kurs prowadzi Emil, dla mnie, dwóch Szwedów i Francuza. Dziś
teoria. Walczę ze snem, chwilami przegrywam. Kurs kosztuje mnie 8000 bahtów
(800 zł). Certyfikat, cały kurs, butle, sprzęt, nurkowanie i …nocleg! W
Europie za te pieniądze, zaaaaaaaapomnij.
Wieczorem
jak to wieczorem, wiadomo. Piwko, spacery nad pięknym morzem pośród palm.
Knajpki, lampiony na plaży, jedzonko. Niesamowity klimat wyspy. Czasem tylko
mam wrażenie, że jestem tu najstarszy. Ale może nie.
Na drugi dzień od rana nurkowanie w basenie,
potem po południu teoria. Pojutrze nuranie właściwe, wśród rekinów (mam
nadzieję). Przychodzimy wszyscy na 9
punktualnie. Emil mówi : ,,popływajcie 5 minut w basenie, leszcze, bo muszę
zobaczyć czy umiecie pływać’’. Potem się przyzna, że sam słabo pływa. Pływamy w
małym baseniku i po chwili zakładamy sprzęt. Jestem w parze z młodym Francuzem.
Pomagamy sobie przy zakładaniu akwalungu. Nie będę tu wchodził w szczegóły i
terminologię nurkowania. W każdym razie po kilku minutach pierwszych ćwiczeń
wiadomo z kim w grupie będą kłopoty. Tak, dobrze myślisz, czytelniku. Kłopoty
są ze mną. Krótko mówiąc słabo mi idzie. Mam problem m.in. z opróżnieniem wody
z maski. Gdy jest do połowy zalana wodą, nie ma problemu. Gdy jest cała zalana,
są problemy. Nie zawsze to ćwiczenie wychodzi mi w 100 procentach. Do tego są
błędy w innych ćwiczeniach. Gdy będziemy jutro nurkować na znacznej głębokości,
błąd może kosztować sporo. Dyskutujemy z Emilem i dochodzimy do wniosku, że
potrzebuję dodatkowego dnia na basenie. Kurczę, a dżungla? Nie wyrobie się
czasowo. Muszę zdecydować, jeden dzień więcej na basenie na Koh Tao i do
dżungli Khao Sok nie pojadę, czy rezygnuję w ogóle z nurkowania i przerywam kurs.
Ale wtedy jadę do dżungli i zyskuję dodatkowy dzień w Bangkoku. Tak kombinuję.
Decyzja jest trudna, choć podejmuję ją szybko. Rezygnuję z kursu i dalszego
nurkowania. Połowę kasy mi zwracają. Mogę nocować w ich apartamencie. Rano o 8
mam przynieść klucz do biura i zmiatam z wyspy. Czy poniosłem porażkę? W pewnym sensie, tak. Ale sądzę, że bokser
nie przegrywa walki, bo pada na deski, ale wtedy gdy z nich nie wstaje. Porażka,
moim zdaniem, to niepodejmowanie prób i nudne życie. Będę chciał, to zrobię ten
kurs w Bergen. I będę nurał. I tyle.
Hurrrra,
mam wolne popołudnie. Postanawiam dziś wieczór się zabawić, ale najpierw
zwiedzam wyspę. Piękne plaże, lasy palmasy, itp. Niesamowite dźwięki cykad,
gekonów i cholerka wie czego jeszcze.
Potem knajpka i
wczesna kolacyjka. Jem tajskie danie typu – płacisz i jesz raz, piecze dwa
razy. Teraz i jutro też. Polubiłem to jedzenie. Jacyś Azjaci w telewizji
oglądają europejską ligą mistrzów. Jak w prawie każdej knajpie, zresztą. Ja za
tym nie przepadam. Co mnie obchodzą jakieś barce i liwerpule. Runeje. Nie
przepadam za wieprzowiną, poza tym. Na dzień dzisiejszy, jak to mówią w
telewizorach, interesuje mnie tylko CHOJNICZANKA CHOJNICE. I jej wyniki. I
tyle.
Przy stoliku obok
mnie siedzą dwie Norweżki. Obserwuję ich kształtne piersi. Wdech, wydech,
wdech, wydech… Kurwa, jakie to proste. A ja się miotałem. No cóż, zawsze
miałem i mam kłopoty z koordynacją ruchów w czynnościach typu: taniec, jazda na
nartach, itp. Nurkowanie nie jest wyjątkiem. Też są kłopoty, jak się okazuje.
Jedyna rzecz w której jestem dobry, jeśli chodzi o ruchy, to chyba tylko w
łóżku … Lubię się w nim wylegiwać do bólu. Bez ruchu.
Potem spaceruję
po plaży. Spotykam grupkę Polaków. Chyba ze 6 osób.
- Skąd jesteście? - pyta mnie jedna z pań.
- Sam tu jestem, a jestem z Kołobrzegu - odpowiadam.
- A daleko macie nocleg od
plaży? - pyta pani.
- ? - zbaraniałem. No ręce
opadają. Jakie to ma znaczenie? 50, 100, 200, 300 metrów? No, jakie to ma
znaczenie? Chyba nie pasuję do tego typu turystów. A może się czepiam?
Koh Tao jest bardzo klimatyczne. |
Robiąc zdjęcie nie widziałem tej pani po lewo. |
Można się pobujać. |
Las palmas. |
Najtańszy nocleg. |
Uwaga na spadające kokosy |
No comment. |
Chodzę po miasteczku, widzę piękne kobiety
w sukniach do ziemi. Wyróżniają się od innych Tajek strojem, makijażem,
seksapilem. Ale, ale, zaraz, toż to ladyboys (panie z ptaszkami) rozdają jakieś
ulotki. Biorę jedną, a tam: ,,THE QUEEN’S
Cabaret show. Co wieczór o 22.15. Wstęp wolny. Zapraszamy na występy i wspólną
zabawę’’. ,,Nie ma głupich, idę”, myślę sobie.
Wędruję po knajpach rozsianych po i przy plaży. Pełno
młodych ludzi, głównie pary, bawią się przy piwkach, drinkach, muzyce. Młode
Tajki puszczają lampiony na plaży. Jest żongler, co to pokazuje swe kuglarskie sztuczki
z płonącymi maczugami i pochodniami. Miło i gorąco. Nie trzeba w nocy zakładać
dodatkowej koszuli czy bluzy na plaży, to nie Kołobrzeg. Ani nie norweskie
fiordy. Ale powiem szczerze, jakoś mi dziś nostalgicznie. Chciałoby się kogoś
tu mieć ze sobą. Ale po dobrych kilku piwach melduję się na pokazie The
Queen’s. Pełna salka rozbawionych farangów (tak nazywają turystów w Tajlandii).
Show się rozpoczyna. Ladyboys tańczą przy dźwiękach przebojów światowej muzyki.
Króluje Abba. Muszę przyznać, że fajnie to im wychodzi i zabawa jest przednia.
Nagrywam trochę komórką, pokażę kolegom w pracy. Piwo leje się tu strumieniami.
Po 23 show się kończy. Czas iść spać. Ale jeszcze po drodze odwiedzam ostatnią
już knajpkę. Jak szalet to szalet. Jest ciut za wcześnie na sen. Siadam przy
barze, zamawiam Changa i po chwili melduje się obok mnie miejscowa piękność.
Proponuje swoje usługi, wiadomo jakie. Mówi dokładnie co mi może zaproponować
na górze w pokoju. Nie będę wchodził w szczegóły. Smukła sylwetka, ładna buzia,
cycusie – miód, malina. Ale coś tu nie gra. Patrzę na jej dłonie i grdykę i już
wiem, ta lalunia ... to facet. Spławiam go. Jak to dobrze, że nie mam o te 2 piwa
za dużo na koncie. Można by się tu nieźle nadziać … i to niemal dosłownie. Człowiek
mógłby się obudzić rano z ręką w … o nocniku to by marzył.
Idę do siebie przechodząc obok kilku
tajskich domko - slumsów. Widzę w nich późnowieczorne życie. Nie mają tu drzwi
i przednich ścian, więc widać co się dzieje w domostwach. Na ścianach wiszą
portrety króla, matki kąpią swe dzieci w miskach. Jest wesoło i wydaje się
przyjemnie. Odnoszę wrażenie, tak jak w Kambodży, że bieda wydaje się kolorowa,
radosna i rodzinna. Europejskie bogactwo wydaje mi się teraz szare, smutne,
samotne i pełne strachu.
Nazajutrz rano jadę do dżungli. Na jednym
bilecie: tuk- tuk, 2 promy i 2 autobusy. Wszędzie prowadzą jak po sznurku. Nie
sposób się zagubić. System karteczek działa jak precyzyjnie naoliwiony
mechanizm. Usługa od drzwi do drzwi. Od drzwi na rajskiej wyspie - Koh Tao do
drzwi w Khao Sok National Park. Łatwizna.
Firmowa knajpka |
P.S.
Jak widać po ilości komentarzy pod postami, mój blog ugina się od
czytelników. Moja twórczość ( przez duże TFU) się podoba. Postanowiłem coś z
tym zrobić. Czytanie bloga będzie od następnego miesiąca podlegać opłacie. No
niestety, nic za darmo, takie czasy... Jak wpłacać pieniądze? Trzeba dowolną
kwotę przelać na dowolne konto. Może to być konto (na przykład) swojego
zaufanego komornika. Może to być rachunek za gaz lub za cokolwiek. Abonament
telewizyjny, przykładowo. W momencie przelewania pieniędzy należy ciepło
pomyśleć o autorze tego bloga. Byleby nie za ciepło... I tyle.
Nurkowania próbowałam, ale raczej stawiam na inne sporty wodne;) Ostatnio zdziwiła mnie na wodzie pneumatyczna kamizelka ratunkowa świetnie się sprawdza i jest mega wygodna.
OdpowiedzUsuń