Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

piątek, 7 listopada 2014

13. W okolicach Battambang


05,06.12. 2013
   
   Po wizycie na rynku w Battambang czas na wyjazd na obrzeża miasta. Udajemy się na jedyną na świecie przejażdżkę bambusowym pociągiem. Reżim Pol Pota zniszczył wiele w tym pięknym kraju, między innymi kolej. W Battambang wpadnięto na pomysł aby wykorzystać pozostałą część leżących torów i stworzono bamboo train, czyli bambusowy pociąg. Jest to po prostu bambusowa platforma o wymiarach ok. 2 na 3 metry. Kładzie się to na żelazne osie z kołami. Na koniec przymocowuje się do platformy silnik spalinowy i w drogę: https://www.youtube.com/watch?v=Ru5T3biXxb4    Filmik trzeba obejrzeć, obowiązkowo. Doświadczenie jest świetne, przyjemności i doznania wspaniałe. Polecam wszystkim.
    
  Potem jedziemy tuk-tukiem zwiedzać okoliczne wsie. Mkniemy pośród pól ryżowych. Są soczyście zielone. Na polskim polu latem w razie draki można przykucnąć w żytku, tu jest mokro a ryż za niski, taka refleksja przechodzi mi przez głowę. W Kambodży uprawiają kilkaset odmian i gatunków ryżu. To główne zajęcie miejscowych rolników. W wioskach, widzę jak suszą ryż na płachtach.W jednej z wiosek gram z dziećmi w ich ulubioną zabawę - rzucanie lotką. Mieszkańcy są niezwykle przyjaźni a dzieci zachwycone moją wizytą w ich małym świecie. Gdy mijamy kogoś idącego lub jadącego drogą zazwyczaj jest uśmiech i machanie.
Taka właściwie willa
Przydomowe stągwie na wodę
    



    Trafiamy na pagodę, rzuconą gdzieś w polach. To miejsce duchowego rozwoju ale pełni również ważne funkcje społeczne. Ludzi nie ma, ale zaraz zaczną się schodzić na wspólną modlitwę i posiłek. Rozmawiam z miejscowym mnichem. Jest inteligentny, młody i …chyba przystojny. Trwają przygotowania do jakichś medytacji i modlitw. W wielkim kotle gotuję się jakaś potrawa. Zwiedzam trochę budowle, po poczym jedziemy dalej w kambodżański świat. 

   Po jakiejś godzinie, na pustkowiu jest szkoła. Thean pyta, czy chcę ją zobaczyć. Jasne. Wchodzimy na teren szkoły. Trwa przerwa i dzieciarnia dokazuje przed nieokazałym budynkiem. Gdy podchodzimy dzieciaki w krzyk i salwują się ucieczką. BIAŁAS. 
Wyglądają za winkla, a co się zbliżę to krzyki i piski się zwielokrotniają. Thean je uspokaja. Po chwili podchodzą do mnie na kilkanaście kroków. Zachęcam do przybicia piątki, ale odważnych nie ma. Kilkoro z nich tarza się ze śmiechu po ziemi. Śmieją się z mojego wyglądu. No cóż. W końcu po jakichś 10 minutach, jeden z chłopców się odważył i przywitał się ze mną. Był najwyższy z nich i ubrany był w dres. Potem jeszcze kilku chłopców się odważyło przybić białasowi piąteczkę. Wchodzę do klasy, dzieci za mną. Siadam w ławce, wygłupiam się. Jedno z dzieci podaję mi coś do spróbowania ze swojego śniadania, potem kolejne. Lubię jeść za friko, ale tu zachowuję przyzwoitość. Wychodzę z klasy, dzieci już się nie boją. Nawet dziewczynki podają rękę. Gadam do nich po polsku, one do mnie mówią po khmersku. Pamiątkowe fotki i wychodzimy z terenu szkoły. Nauczycielki zaganiają dzieci do klasy, a te nie chcą iść. Machają mi jeszcze długo. Byliśmy tam ok. 40 minut. Thean trochę kręcił filmiki moim aparatem. Posklejałem je w taki oto skrót: https://www.youtube.com/watch?v=UZU9P5khWn4
    siadam do tuk-tuka i zaczynam płakać się ze wzruszenia. Pierwszy raz w życiu coś mnie tak poruszyło. Oczy - szczanie. To między innymi po to się podróżuje. Żeby lepiej poznać samego siebie. Wzruszenie powoli ustępuję a ja widzę dziewczynkę, która pokazuje mi swoją torebkę, jakby chciała powiedzieć: ,,Hej białasie, nie mamy tu tak źle jak myślisz". Odjeżdżamy, ale część mojego serca zostaje tu na zawsze.

   Potem wracamy w pobliże Battambang i jedziemy pod wzgórze Phnom Sampov. Są tu między innymi słynne Killing Caves. Tu zamordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zamęczono torturami i zrzucano do głębokich jaskiń. Kłania się wstrząsająca historia Czerwonych Khmerów i ich ,,dokonań”. Najpierw u podnóża góry posiłek z ryżem w roli głównej i chwila na za małym hamaku. Obok mnie grupka ludzi gra w ichnią odmianę Zośki. Podbijają piłeczkę nogami. Przechodzi dwóch policjantów. Dołączają się do gry nie pytając o zgodę. Taki zwyczaj. Grają kilka minut i idą w swoją stronę. 2 metry obok mnie dwóch biznesmenów gra w jakąś grą planszową. W pewnym momencie zaczynają sobie śpiewać.


   Po chwili pnę się na górę. Thean zostaje. Podziwiam posągi Buddy, różne figurki a w koło pełno małp. Z góry roztacza się piękny widok. Jestem 50 metrów od jaskini śmierci. Są tam zgromadzone czaszki i kości pomordowanych. Zawracam jednak. Przed oczyma mam obraz roześmianych dzieci ze szkoły. Nie chcę go zmącać widokiem czaszek. Nie chcę już dziś więcej łez i silnych emocji. Schodzę z góry. Patrzę jak dwóch mnichów daje małpie loda. Wymieniamy uśmiechy. Poszli ale po chwili grupa japońskich nastolatek podbiega  i z hałasem robi małpie zdjęcia smartfonami i innym sprzętem. Małpa przeraziła się i szykuje się do skoku na jedną z dziewczyn. Podbiegam. Nakazuję stulić im buzie i pochować elektronikę. Przykucam obok nóg dziewczynki i mierzę się z małpą wzrokiem. Obnaża zębiska, dyszy… i szykuje się do skoku na dziewczynkę. Ja się szykuję do skoku na małpę. Rozwalę jej głowę o kostkę brukową, układam w myślach plan samoobrony. Sytuacja jest patowa, ale podchodzą lodowi darczyńcy, przemawiają do małpy łagodnymi głosami. Ta uspokaja się i odchodzi ze swoim lodem. Konflikt zażegnany. Schodzę z mnichami z góry. Rozmawiamy, pytają mnie o wiele rzeczy. Nie odróżniają Polski od Norwegii, dla nich to jest to samo. Wypytuję mnie czy naprawdę śnieg jest zimny i co jadam w Europie. Gdy mówię o ziemniakach, kręcą z niedowierzaniem głowami. ,,Musisz być bogaty’’, konstatują. Miła konwersacja trwa całą drogę. Ich angielski jest szczątkowy.


   Zbliża się zmierzch. Stoimy u stóp góry z grupą mnichów z głowami zadartymi do góry. Ok. 17.40 rozpoczyna się niezwykłe widowisko. Miliony nietoperzy wylatuje co wieczór o tej samej porze z jaskini i udaje się na nocne łowy na jezioro Tonle Sap. Wylot trwa ok. 40 minut. Robię filmik, w dupę gryzie mnie komar. Szybki plaskacz kończy tą nierówną walkę. Może nie poczęstował mnie malarią?https://www.youtube.com/watch?v=ovC8OJopbn4
 
   Wracamy do Battambang, jest już ciemno. Na nocnym targu, przy świecach kupuję pół kilo jakichś rybek. Wyglądają jak wędzone szprotki. W pokoju hotelowym okazuje się, że są ususzone na kamień. Należy je chyba ugotować. Lądują w koszu. Jem paryską bułkę.
Handel przy świecach, mogłem te kupić.

    O 6.30 rano następnego dnia wędruję na dworzec autobusowy. Setki uczniów jedzie do swych szkół w nienagannie czystych koszulach. Autobus czeka. Przelotowy z Sajgonu w Wietnamie do Bangkoku, czyli granicy Kambodży i Tajlandii. Dalej będzie bus. Odbywa się to na jednym bilecie. Wsiadam, kierowca nakazuje zdjąć klapki i położyć na półce. Wchodzę … i …WTF?! Nie ma siedzeń w autobusie. Są łóżka piętrowe. To sleeping bus. Szukam wolnego łoża, najchętniej koło szczupłej Azjatki, ale znajduję miejsce obok otyłego Francuza. No cóż. Live is live. Kocyk, podusia i lulu.

 Tak, Kambodża to najpiękniejszy rozdział mojego dotychczasowego życia. Szkoda, że najkrótszy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz