Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

wtorek, 19 kwietnia 2016

72. Ja, dżentelmen



Styczeń, luty 2016


    Czasem coś mi w życiu wyjdzie i zrobię komuś dobrze. Czasem potrafię zachować się po dżentelmeńsku. I o tym będzie ten wpis. Że się trochę w nim pochwalę. No cóż. A czemuż by nie? Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone.
    
    Jak pisałem wcześniej bardo podobało mi się w okolicach Gesuby. Nie ma tam spektakularnych turystycznych atrakcji. Jakiś wodospadzik, jakieś formacje skalne, nic co by urywało tyłek. Ale nie ma też turystów, a co za tym idzie, ludzie tam wspaniali, życzliwi, niezmanierowani.
     
okolice Gesuby



Poszliśmy pewnego poranka zwiedzać wodospad i te formacje, otoczeni jak zwykle wiankiem wesołych dzieciaczków. Pofociliśmy, posiedzieliśmy, powygłupialiśmy się z dziećmi. W drodze powrotnej do samochodów (ok. 2 km)  zrobiłem rzecz następującą. Gdy szedłem z jakimś chłopcem za rękę, zauważyłem kobietę z koszem mango, która szła w pobliżu mnie na targ do miasteczka. Wpadłem na pewien pomysł. Delikatnie, żeby jej nie wystraszyć  zrównałem z nią krok i na migi pokazałem jej, że poniosę jej koszyk. Była zdziwiona wielce, a nawet spanikowana. Twardo jednak wziąłem kosz i niosłem z dumnie uniesioną głową uśmiechając się do niej z rzadka. W naszej kulturze to normalne, ale tu, to dość szokujące. To kobieta jest od noszenia, a nie facet. A do tego biały. Z radością, kątem oka zerkałem na jej twarz. Była dumna, z trudem ukrywała delikatny uśmiech. Oczy jej błyszczały z radości. Niosłem tak i niosłem (kosz był dość lekki) a gdy dochodziliśmy już do drogi głównej po której sporo ludzi szło z inwentarzem i towarami w kierunku targowiska, ona wypatrywała swoich znajomych, czy ją widzą. Tak sobie zinterpretowałem jej rozglądanie się na boki. Gdy oddawałem jej koszyk z powrotem nasze spojrzenia napotkały się. Ileż w tych oczach było ciepłych uczuć. Dla mnie to była chwila niewygody. Dla niej? Kto wie? Może tego nigdy nie zapomni. Taki mały gest dla drugiego człowieka, a ile może dać radości. I to dwóm stronom.









moja ulubienica:)


   

   Dwie godziny później, w innej scenerii, dokonałem kolejnego dżentelmeńskiego czynu, przy okazji ucząc tubylców moresu. Posłuchajcie.
Byliśmy w jakiejś mieścinie, której nazwy nie znam, a w której zatrzymaliśmy się przed bankiem. Kilka osób z naszej grupy chciało wymienić dolary na birry. Mimo, że w banku nie było kolejki, procedura ta trwała jakieś 40 minut. Tak to już jest w Etiopii. Siedzieliśmy w zaparkowanych dwóch Toyotach przy poboczu drogi. Po jakimś czasie koleżanka z grupy powiedziała mi, że obserwuje pewną sytuację, która trwa od dłuższego czasu i jest dość frustrująca. Otóż około 20 metrów od naszych samochodów było coś na kształt nieformalnego postoju motoriksz. Grupka kilkunastu facetów przepychała się niemiłosiernie, gdy tylko podjechał jakiś tuk - tuk. Opodal tego samczego stada stała młoda dziewczyna z malutkim dzieckiem na ręku. Stała smutna w cieniu i od dłuższego czasu chciała się dostać do jakiejś motorikszy. Była bez szans. Faceci nic sobie nie robili z jej bezradności. Minuta obserwacji wystarczyła mi żebym podjął decyzję co robić. Wysiadłem wnerwiony z samochodu. Takie coś nie przejdzie u mnie. Szybkim krokiem podszedłem do dziewczyny i powiedziałem, że za chwilę pojedzie, bo jej złapię pojazd. Nic nie zrozumiała z tego co mówię, ale to nie miało już dla mnie znaczenia. Dziarsko podszedłem do grupki facetów. Właśnie podjechał tuk - tuk. Rzucili się wszyscy, nawet nie zdążyłem dobiec. Teraz nastąpił mój czas. Wyszedłem przed szereg, niemal na środek ulicy. Podniosłem do góry wskazujący palec, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Podjeżdżała następna motoriksza. Palcem zawieszonym w powietrzu narysowałem niewidzialną linię na ulicy, której nie wolno im było przekroczyć. Nie używałem żadnych słów. Miałem minę srogą i stanowczą. Podjechał pojazd. Nawet nie drgnęli. Kierowca stanął z miną wielce zdziwioną. Kazałem gestem mu czekać. Teraz tym palcem wskazującym, który cały czas pokazywał niewidzialną linię, zacząłem energicznie kiwać patrząc na ,,moją” dziewczynę. Taki międzynarodowy znak: ,,chono tu”. Dziewczę podeszło i zajęło miejsce w tuk – tuku. Były jeszcze dwa wolne. Teraz gestem zaprosiłem moich oniemiałych z wrażenia, niemal zahipnotyzowanych fagasów. Rzucili się oczywiście do drzwi, ale jakby kulturalniej. Było ich kilkunastu. Nawet przez chwilę nie poczułem przed nimi strachu. Adrenalina zadziałała. Odszedłem do swoich, zostawiając tubylców z nikłą nadzieją, że czegoś ich nauczyłem. Gdy stałem już przy mojej Toyocie usłyszałem jak ktoś trąbi. To tuk – tuk z dziewczyną z dzieckiem na rękach i dwóch innych facetów z motorikszy uśmiechali się do mnie szeroko i machali rękami. Zawrócili się :) Sfokusowałem swój wzrok na twarzy dziewczyny. Był to najpiękniejszy afrykański uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem.













Brakiem odwagi jest wiedzieć co prawe, lecz tego nie czynić.
 Konfucjusz


2 komentarze:

  1. także i dla takich chwil podróż z Tobą była wspaniała i neizapomniana :) Było jeszcze wiele innych sytuacji, w których Twoje poczucie humoru i niezwykle pozytywny stosunek do otaczającego świata czynił wyprawę lepszą i wspanialszą. Pozostaje mi żałować, że się skończyła i zazdrościć kolejnym Twoim współtowarzyszom.

    OdpowiedzUsuń