16.05.2015
Opuszczamy hutongi i udajemy się taksówką nad malownicze jezioro Qian
Hai. To ulubione miejsce turystów i miejscowych w Pekinie. Stare hutongi
zostały przebudowane i powstała okolica z cukierkowym klimatem. Sporo tu
knajpek, klimatycznych kawiarni, motoriksz, galerii z rękodziełem.
Tłok panuje
tu niemiłosierny, ale miejsce mimo wszystko podoba mi się. Dołączył do nas
Reiner i postanowiliśmy zjeść obiad. W jednej z bardzo wąskich uliczek znajduje
się pizzeria do której się udajemy. Jest to ich ulubione miejsce ze względu na
smaczną pizzę, którą tu serwują. Mieszkając kilka lat w Chinach można mieć
czasem dość chińskiego jedzenia. Zamawiamy po dużym piwie i dwie sporych
rozmiarów pizze. Przy stoliku obok siedzą 3 młode Chinki i jedzą swój wielki
placek. Przyglądam im się ukradkiem co rusz i nie chodzi wcale o ich urodę.
Dziewczyny robią sobie przy tej okazji chyba z 500 zdjęć. Biorą kęsa i uznają,
że sytuacja na tyle się zmieniła, że warto to uwiecznić dla potomnych. Są
zdjęcia grupowe, indywidualne, czasem angażowana jest do pomocy kelnerka.
Zabawa na całe popołudnie. Przy drugim
stole, a w zasadzie dwóch złączonych siedzi… grupka Polaków. Przy naszym
stoliku rozmowy toczą się po angielsku, więc rodacy nie orientują się, że nie są tu
jedynymi klientami znad Wisły. Nie są to turyści, wnioskuję z zachowania i
wyglądu. Jest dwoje starszych ludzi, jedno kilkuletnie dziecko. Chcę do nich
zagaić, ale Dorota radzi mi żebym dał sobie spokój. Mówi, że to chyba ludzie
powiązani z polską ambasadą w Chinach. Daję sobie więc spokój, ale wzrok mój
przykuwa atrakcyjna rodaczka i ciężko mi przestać co chwilę zerkać w jej
kierunku. No, tak już ze mną jest. W każdym razie konsumujemy w dobrych
nastrojach, niespiesznie. W końcu polskie towarzystwo płaci i zbiera się do
wyjścia. Gdy znajdują się w pobliżu mówię ,,dzień dobry” po polsku. Reakcja ich
zbija mnie z pantałyku. Spoglądają wszyscy na mnie lekceważąco z dużą dozą
pogardy jaką panowie zwykli żywić dla plebsu. O w mordę, co za towarzystwo?
Czegoś takiego się nie spodziewałem. Spoglądam na twarz dziewczyny, która tak
mi się podobała. Widzę, że ma dziwny odcień twarzy, jakiś taki ziemisty. W
ułamku sekundy zauważam, że to chyba kolor… gleby pszenno – buraczanej, z
przewagą tej ostatniej. Na chwilę tracę dobry nastrój. Oj, jaki my naród?
Tracę na chwile dobry humor, ale po kilku chwilach wracam do normy. Po
prostu, są ludzie i taborety i nie ma co się przejmować. Patrzę na posąg
śmiejącego się Buddy, czyli Mi – lo znajdujący się przy wejściu do lokalu. Widziałem
już je w kilku miejscach Azji. Zawsze przedstawiały postać nieprzyzwoicie grubą
i ,,uchachaną”. Są popularne szczególnie w Chinach i Japonii. Posąg przedstawia
postać Budai, żyjącego w dziesiątym wieku ekscentrycznego mnicha, który nauczał
o Buddzie a ze swojego worka rozdawał biedocie prezenty. Śmiejący się Budda to
symbol powodzenia, poczucia humoru i pomyślności. Jest patronem biznesmenów.
Jeśli ma się go w domu lub w firmie, co jest częste u chińczyków, należy go
głaskać po opasłym brzuchu. Podobno, ma to przynosić szczęście i dobrobyt.
Po kilkunastu minutach wychodzimy z lokalu. Spacerujemy jeszcze chwilę
nad brzegiem jeziorka, pokrytego dość gęsto małymi łódeczkami. Widzę urządzenia
do gimnastyki ustawione na chodniku. Wszystkie są pozajmowane przez dbających o
zdrowie tubylców. Jakiś starszy pan masuje swe mięśnie na specjalnym
przyrządzie do tej czynności skonstruowanym. Ktoś łowi ryby, ktoś się opala,
ktoś jedzie rikszą, ktoś je lody, ktoś czyta książkę na ławce, ktoś zajada
szaszłyka na patyku, ktoś…
Zmieniamy miejsce. Dołącza do nas Gabi i jedziemy na jakiś
stadion piłkarski gdzie odbywały się od rana mecze niemieckich drużyn. Okazuje
się, że w Pekinie jest tylu ,,Szwabów”, że potworzyły się tu drużyny
piłkarskie. Mecze się już pokończyły, ceremonia dekoracji także, więc trwa
biesiada. Leją się piwa z kijów, pieką na rożnach kiełbaski, są ciasta i inne
smakołyki. To jest integracja! Tylko pozazdrościć Niemcom. Ze smutkiem
przypominam sobie naszych ,,buraków” z pizzerii.
Wieczorem, gdy już niebo nad Pekinem poczerniało
wysiadamy po raz któryś już dziś z metra i docieramy do najważniejszych miejsc
w Pekinie. Najpierw Plac Niebiańskiego Spokoju, czyli Tiananmen, największy
plac na świecie. Tu w roku 1949 Mao Zedong proklamował powstanie Chińskiej
Republiki Ludowej. Tu, w pobliżu tego placu, w roku 1989 przelało się morze
studenckiej krwi wytoczonej z młodych ludzi przez armię, podczas tłumienia
protestów. Tu, w pobliżu tego placu, 5 czerwca 1989 zrobiono jedno z
najgłośniejszych zdjęć w historii świata, przedstawiającego Tank Mana, czyli
Nieznanego Buntownika, gościa, który z siatkami z zakupami stanął naprzeciwko
kolumny czołgów i je zatrzymał. https://www.youtube.com/watch?v=YeFzeNAHEhU. Tu, w pobliżu tego placu, 16 maja 2015 stoję i ja. Jakoś
nie mam ochoty iść na sam plac. Na Bramie Niebiańskiego Pokoju wisi wielki
portret Mao Zedonga. Nawet nie chce mi się stać koło niego. Brama jest bardzo
ładnie oświetlona i stanowi wejście do Zakazanego Miasta, największej atrakcji
Pekinu, a być może całych Chin. Co ja zrobię, że nie chce mi się go odwiedzać?
Co z tego, że pełno tam pięknych, bogato zdobionych sal pałaców i pałacyków. Mnie nie ciągnie w takie miejsca
i już. Tym bardziej, że ludzi tam jak mrówek w mrowisku. Wolę ulice,
targowiska, knajpki, osiedla, uliczną kuchnię.
Wolę obserwować prawdziwe życie
zwykłych ludzi, niż mury. Nawet jeśli są
na liście UNESCO. Co z tego - na mojej liście często ich nie ma. Idziemy dalej podziwiając
wspaniale oświetlone gmachy i budowle aż docieramy w klimatyczne uliczki gdzie
tłoczy się ciżba ludzka. Mijamy otwarte
w tamtym roku Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds. Chodzimy pośród
straganików, knajpek, ulicznych sprzedawców i grajków. Mijamy słynną w Pekinie
restaurację serwującą kaczki po pekińsku. Patrzę przez chwilę na proces
wyciągania ich z pieca opalanego drewnem z drzew owocowych. W końcu lądujemy w
jakimś pubie, gdzie jest sporo obcokrajowców. Na ścianie widniej napis: ,,Live
is backpackig”. Wypijamy po dwa piwa do jakichś lekkich przekąsek i idziemy do
metra. Jedziemy kilka minut jedną linią, przesiadamy się na drugą, potem
taksówką do domu. Reiner znowu proponuje kieliszeczek whisky, a ja znowu nie
odmawiam. Kładę się spać o 2 w nocy. Jutro spróbuję zobaczyć Wielki Mur
Chiński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz