12.05.2015
Na terenie parku narodowego Gorchi - Tereldż można wynająć sobie jurtę i spędzić w niej noc lub nawet kilka dni. Ta opcja jakoś nie specjalnie mnie rozpala. Wolałbym zobaczyć jurtę z prawdziwymi mieszkańcami i tą informacją dzielę się z moimi przewodnikami. Nie ma sprawy, wpadniemy do kogoś, odpowiada Tsogoo Tsogoo. Najpierw jednak stajemy znowu przy sklepie na jakimś odludziu. Sklepik jak sklepik, ale przed nim scenki jak na jakimś mongolskim westernie. Kilku miejscowych przyjechało na piwko. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, tylko, że oni przybyli tu konno. Przed sklepem stoi jeden samochód, reszta klienteli jest ze swoimi rumakami. Ktoś chyba przybył nawet na wielbłądzie, bo tenże leży grzecznie uwiązany sznurkiem do kołka. W sklepie kupujemy lody i wodę. Dziadek dostaje kolejne piwo i jest przeszczęśliwy. Nieopodal na stepowej, suchej łące widzę trzy baraszkujące wiewiórki stepowe. Nie mają one ogonów i słupkując z ciekawością przyglądają się nam. Dwóch Mongołów zakończyło konsumpcję browarów i dosiadają swych wierzchowców. Przy niebieskim płocie, w pewnym oddaleniu od sklepu, konie mają tam specjalne miejsce do czekania na swoich właścicieli. Nie chcę użyć słowa parking. Pomiędzy dwoma kołkami wbitymi w ziemię rozciągnięta jest lina i do niej można ,,dowiesić” swojego konia. Dość śmiesznie wyglądają Mongołowie na swych rumakach, ponieważ są one mniejsze niż na przykład nasze piękne, smukłe konie arabskie.
Jedziemy w dalszą drogę. Przemierzamy teraz
step, po drogach lub nie korzystając z nich. Po prostu, nie ma ich tu. Mijamy
stada jaków, owiec, koni. Gdzieniegdzie jurtowisko lub pojedyncza jurta
zagubiona gdzieś w pagórkowatym terenie. Stajemy w pewnym momencie. ,,Tu
odwiedzimy jurtę”, zapowiada Tsogoo Tsogoo. ,,Znasz ich?”, pytam głupio.
Wysiadamy a mój przewodnik od razu (bez pukania) wchodzi do jurty i bez ich
zaproszenia woła mnie, żebym się nie ociągał. Jestem trochę skrępowany. To
zupełnie inna kultura odwiedzenia kogoś w jego domostwie. Tu się nie pyta,
tylko od razu wchodzi. To prastary zwyczaj, który tu przetrwał do dziś. Mongołowie bardzo lubią wizyty gości.
Mądrość narodowa głosi, że: ,,Szczęśliwy ten gospodarz przy jurcie którego
zawsze stoją konie wędrowców.” Wchodzę więc do jurty uważając, żeby nie
nadepnąć na próg domostwa. To wielki nietakt, a właściwie obelga dla gospodarza. Wejście
do domostwa znajduje się zawsze od południa. Typowa mongolska jurta ma
powierzchnię około 36 metrów kwadratowych. Mongołowie mieszkają tu w ten sposób
od 3000 lat. Wszystko, jeśli chodzi o umeblowanie, jest przemyślane i nic nie
jest przypadkowe. Od razu w oczy rzuca mi się kolorowy ołtarzyk w północnej
części jurty, zwanej też ger. Na ołtarzyku stoi telewizor, ogólnoświatowe
bóstwo. Na dachu namiotu, w środkowej części jest dziura. Po wędrówce słońca w
namiocie można zorientować się która jest godzina. Siadamy przy stole i niemal
natychmiast jesteśmy częstowani cajem. Pijemy z miseczek trzymając je oburącz.
W jurcie znajduje się dwóch Mongołów, dziecko i kobieta przygotowująca obiad.
Właśnie rozkraja baranią nogę na gulasz i kroi cebulę. Robi to wszystko na
desce znajdującej się na podłodze. Jesteśmy częstowani tabaką. To zwyczaj mocno
ukorzeniony w kulturze Mongołów, choć znany dopiero od osiemnastego wieku. Gdy
dwóch Mongołów spotyka się w stepie, odbywa się rytuał wzajemnej wymiany
tabakierek. Dużo by o tym pisać, ale co tu deliberować, skoro ja nie mam swojej
tabakierki. Zostaję więc poczęstowany tabaką ,,jednostronnie” - bez wzajemności.
No cóż…, trzeba przypudrować nosek, choć w moim przypadku trzeba mówić o
pokaźnym nochalu. Wydaje mi się, że otrzymałem dość dużą porcję. Czyżby
darczyńca robił aluzję do rozmiaru mojego kinola? Kiedyś miałem na tym punkcie
kompleksy, ale chyba nos zmalał, bo już nie mam. Niektórzy złośliwce jednak nadal twierdzą, że gdy jem kanapkę to sobie kiełbasę, lub pomidora z niej nosem strącam. No ale ja nie o tym. Wciągam odrobinę proszku w
obie dziurki. Nosowe. Hmmm, nie powala. Jako dziecko jeździłem w wakacje na
Kaszuby do dziadków. Wtedy, gdy dziadek zapodał trochę tabaki, myślałem, że nos
urwie. Kichałem, prychałem,… i cholerka wie co jeszcze. Tu tabaka jest łagodna,
albo ja już zrobiłem się mniej czuły na pewne substancje. Nie wiem. Głupio mi,
że nie mam swojej tabakierki. Jutro sobie kupię na targu w Ułan Bator. Człek ma
46 a nie ma własnej tabakierki, gdy
przyjeżdża do Mongolii. Wstyd.
Po chwili przychodzi nestor domu z nieźle umorusanym dzieckiem. Ubrany
jest w tradycyjny strój mongolskich pastuchów. Prowadzimy rozmowę a Tsogoo
Tsogoo tłumaczy. Opowiadam o swojej
podróży a oni słuchają z zapartym tchem. Ciekaw jestem czy podadzą kumys do
picia, chciałbym doświadczyć jego smaku. Co to jest kumys? To musujący,
alkoholowy napój z mleka klaczy (najczęściej). Czasem destyluje się go i
uzyskuje się w ten sposób archi, mocniejszy alkohol. Nie podano go jednak, ale
może to i dobrze. Nie jest dobrze mieć kaca w Mongolii. Dlaczego? Ponieważ
zalecają tu na tę przypadłość marynowane gałki oczne owcy z sokiem pomidorowym.
Stanęło na tym, że Arczi (tak mnie niektórzy nazywają) nie napił się archi.
Kiedyś, dawno temu w Mongolii był zwyczaj ofiarowania gościowi swojej
żony lub córki na noc. Dobrze, że ta tradycja rozpuściła się w mrokach dziejów.
Ale…, komu w drogę, temu kopa. Czas się pożegnać z sympatycznymi
gospodarzami. Na koniec wizyty obchodzę jeszcze jurtę dookoła. Należy to robić
zawsze zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Chcę zobaczyć, jak
to jest zrobione, że ludzie żyją tu w naprawdę tęgie mrozy i wielkie upały.
Żegnamy się jeszcze raz przed samochodem z włościanami i odjeżdżamy w płową,
bezdrożną dal.
Wieczorem jesteśmy z powrotem w Ułan Bator. To był dobry, piękny dzień.
Widziałem dziś wiele fajnych, ciekawych rzeczy, kontemplowałem widoki
zapierające dech w piersiach, poznałem kilku ciekawych ludzi. Czas na imprezę w
mieszkaniu Nomio i Tsogoo Tsogoo. Idziemy z Alanem zrobić zakupy w osiedlowym
sklepie. Blokowisko wygląda nieszczególnie. Czuć tu ,,radziecką myśl
architektoniczną”. W sklepie jest dość drogo, jak na warunki mongolskie, ale
jedzenie w stosunku do zarobków takie tu jest. No cóż, głównymi produktami
które kupujemy są napitki. Kilkanaście piw powinno wystarczyć na 4 osoby. Jakby
co…, to jutro też jest dzień, lub… do sklepu nie jest daleko gdyby zabrakło
czegoś. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie. A propos picia alkoholu. W
Mongolii panuje częściowa prohibicja. Polega ona na tym, że w pierwszych kilku
dniach każdego miesiąca w sklepach alkohol jest niedostępny. W tych dniach
większość Mongołów dostaje wypłatę. Chodzi o to, żeby nie przepijali pieniędzy.
Oczywiście, jak zawsze w takich przypadkach, kwitnie rynek dobrze zaopatrzonych
,,met”. Problem alkoholizmu w Mongolii zdaje się być pokłosiem bytności Rosjan
w tym pięknym kraju. Tak zostaję poinformowany i… wierzę w to.
Siedzimy w mieszkaniu na
dziesiątym piętrze. Rozmowy, śmiechy, opowieści ciągną się długo w noc. Z okna
widok na Ułan Bator. Poznaje życie mieszkańców Mongolii nie tylko ,,od kuchni”,
ale literalnie…, w kuchni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz