Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

czwartek, 9 kwietnia 2015

33. Rangun

2,3.12.2014.

    

    Rangun jeszcze kilka lat temu był stolicą Myanmaru. To najważniejsze miasto w Birmie, centrum gospodarcze i kulturalne kraju. Ma ponad 5 milionów mieszkańców i jest tu bardzo gorąco. Straszono mnie, że jest okropne, szczególnie ze względu na zagrzybione domy. Łooobacymy. 
    Przyjeżdżamy na dworzec autobusowy, usytuowany na peryferiach miasta, bierzemy, po ciężkich negocjacjach, taksówkę i w piątkę plus kierowca jedziemy jakąś osobówką do centrum Rangunu. Moi towarzysze podróży byli tu już  kilkanaście dni temu i znają dobry guesthouse. Docieramy na miejsce, jesteśmy tuż przy 2000 letniej (!) pagodzie Sule Paya . Guesthouse nazywa się Okinawa, kosztuje 20 dolarów za pokój ze śniadaniem i jest chyba dobrym miejscem. Robimy 2 godzinną drzemkę, kąpiel i już idziemy gęsiego przez miasto w kierunku dworca kolejowego. Chcemy pojechać słynną kolejką, zwaną Yangon Cirkle Line. W ciągu 3 godzin objeżdża ona miasto dookoła. Siedzimy na peronie, czekając na pociąg. Tu wsiądziemy, tu wysiądziemy, bogatsi o zdjęcia a ubożsi o kilka złotych (dosłownie kilka) .
Obok nas mamusia córce jakieś pchełki, czy gnidki przegląda na głowie ze skupieniem na twarzy, kilku mnichów, jakiś wojak. Wielu ludzi z worami, torbami, normalne życie birmańskiej metropolii. Wsiadamy i jedziemy. Siedzenia jak w metrze, skierowane ,,twarzami” do przejścia a ,,dupami” do okien. Na sufitach wagonów wiszą bezczynnie wiatraki. Oglądamy miasto, budynki, ruch uliczny. Tu się chwilę zatrzymam, bo jest tu pewna ciekawostka. W Azji Pd-Wsch na ulicach królują motorki, ale nie w Rangunie. Tu są zakazane. Podobno, kiedyś jakiś generał miał kolizję z motocyklistą. Złamał sobie rękę, czy coś... no i od tej pory jest zakaz.



    Na jednym z dworców jest bazar na peronie. Sporo ludzi dosiada się z warzywnym dobytkiem i jadą do swych domów. Chudy jak szczapa gliniarz w pomiętym mundurze i w laczkach chodzi po pociągu i jawnie, bezwstydnie, zbiera haracze za nadbagaż. Ch.. je..., że tak powiem. Za oknem ciekawi mnie widok mnóstwa suszących się ciuchów położonych bezpośrednio na szynach, przy torach, na kolejowych podkładach. Miejscowi tak suszą tu pranie. I jakoś mnie to dziwi. Mijają kwadranse a my coraz bardziej się nudzimy. Pierwszy zaliczony pociąg w Birmie, jest zawsze najlepszym przeżyciem. Chyba. 
    A ha, byłbym zapomniał. W Rangunie kończy się kolej śmierci, czyli trasa zbudowana w czasie II wojny światowej łącząca Bangkok i właśnie Rangun. Któż nie słyszał o słynnym moście na rzece Kwai? .... No, jest parę osób;). Zbudowali ją w pośpiechu japończycy rękoma tubylców i jeńców wojennych. Szacuje się, że podczas jej budowy zginęło ok. 120 000 osób. Polecam dobry film z 2013 roku, traktujący o tych wydarzeniach: ,,Droga do zapomnienia”. Warto obejrzeć. 
    Kolację jemy i pożegnalne piwa pijemy na ulicy nr ,,jakiś tam”, która jest ubogim odpowiednikiem Khao San w Bangkoku. Co chwilę cmokamy głośno na kelnera (tak tu się go przywołuje) i domawiamy coś na ząb lub na spłukanie kurzu z gardeł. Dziś nasz ostatni wspólny wieczór w podróży. Moi kompani jadą do Bangkoku, a potem jeszcze raz w swoich żywotach, do kambodżańskiego Angkoru, ja natomiast, zostaję w tym mieście jeszcze na jeden dzień. Jest wesoło a  jednocześnie smutno trochę. Wracamy do Okinawy późnym wieczorem. Jeszcze dopijam jedno piwko w knajpce w pobliżu. Chcę się bardziej zważyć, żeby lepiej spać w mej komfortowej norze. Nora jest jednak tak duszna, że kilka godzin kręcę się po barłogu. W końcu usypiam. 
   Po wspólnym śniadaniu żegnamy się i oni jadą na lotnisko, natomiast ja jadę oglądać najważniejszą budowlę Birmy. Kapiąca złotem Shwedagon Pagoda, odgrywała na przestrzeni dziejów niezwykle ważną rolę w historii tego kraju. Ma ponoć 2500 lat, była wielokrotnie rozbudowywana i jest do tej pory miejscem wielkiego kultu. Podjeżdżam pod nią taksówką i aż oczy mrużę. Słońce odbija się od złotej kopuły. Przechowuje się w niej 8 włosów Buddy i niezliczone kosztowności. Kupuję bilet wstępu za 8000 kyatów i spędzam w niej jakieś 3 godziny. Jakie wrażenia? Trudno powiedzieć, chyba wolę bardziej kamień i drewno niż złoto, ale wrażenie robi duże. Obserwuję dłuższą chwilę jak wierni z pobożnością myją posągi Buddy.
 Ma to duże znaczenie dla nich, ale nie chcę się tu rozpisywać na ten temat. Można sobie o tym poczytać w innych źródłach. Lepszych.
    Po południu chodzę po mieście, zaglądam w zaułki. Naganiacz pyta się mnie z nieśmiałością, czy nie chcę prostytutki. Jak byliśmy w grupie, nikt nie pytał o takie rzeczy. Gdy tylko zacząłem się bujać sam po mieście od razu spływają dziwne propozycje. Wchodzę do jednego z kilkupiętrowych budynków. Na dole jest kino, na górze jakieś sklepy, magazyny. Postanawiam skorzystać z jednej z dwóch wind. Są małe ale w każdej z nich jest windziarz strojny w uniform. Jadę na ostatnie piętro, gapię się trochę na ulicę z wysokości, po  czym udaję się w drogę powrotną. Naciskam guzik windy, podjeżdża jedna, …..ale nie ma dla mnie miejsca. Dwóch windziarzy w niej siedzi i przy małym taborecie grają w karty. Zjeżdżam drugą, pustą, bo akurat też podjechała. Bez windziarza też dałem radę;). 
    Ostatnią kolację w Birmie jem w towarzystwie dwóch młodych dziewcząt z Izraela. Są po służbie wojskowej i są w trakcie półrocznej wyprawy po świecie. Ostatnio były w Tybecie. Mówią, że taki u nich zwyczaj po obowiązkowej służbie wojskowej, że się podróżuje. Gadamy o Palestynie, Krav Madze, cyckach i innych dziwnych rzeczach. Gadam z Żydówkami, pośród Birmańczyków, tuż obok świątynia buddyjska, kilkaset metrów dalej widziałem mały meczet, gdy spacerowałem. I jakoś mnie to wszystko nie dziwi.

    Jest miło, choć po dwóch, czy trzech godzinach rozmowy i wspólnego chichotania przy piwkach, liczyłem na coś więcej niż tylko zwykłe: dobranoc. No cóż. Fajnie się zapowiadało, nadzieja była, prawie pewność …... a skończyło się …… jak zwykle. Dziś zasypiam bez problemu. Jutro będę w muzułmańskiej Malezji.


P.S. Zainteresowanym Birmą polecam film: The Lady. Niezainteresowanym Birmą, też go polecam. Niezwykle wartościowy i fajny film.

1 komentarz:

  1. Nie martw się Artur.Żydówki maja ponoć w poprzek... ;)

    OdpowiedzUsuń