2,3.12.2014.
Rangun
jeszcze kilka lat temu był stolicą Myanmaru. To najważniejsze miasto w Birmie,
centrum gospodarcze i kulturalne kraju. Ma ponad 5 milionów mieszkańców i jest
tu bardzo gorąco. Straszono mnie, że jest okropne, szczególnie ze względu na
zagrzybione domy. Łooobacymy.
Przyjeżdżamy na
dworzec autobusowy, usytuowany na peryferiach miasta, bierzemy, po ciężkich
negocjacjach, taksówkę i w piątkę plus kierowca jedziemy jakąś osobówką do
centrum Rangunu. Moi towarzysze podróży byli tu już kilkanaście dni temu i znają dobry
guesthouse. Docieramy na miejsce, jesteśmy tuż przy 2000 letniej (!) pagodzie Sule
Paya . Guesthouse nazywa się Okinawa, kosztuje 20 dolarów za pokój ze
śniadaniem i jest chyba dobrym miejscem. Robimy 2 godzinną drzemkę, kąpiel i już
idziemy gęsiego przez miasto w kierunku dworca kolejowego. Chcemy pojechać
słynną kolejką, zwaną Yangon Cirkle Line. W ciągu 3 godzin objeżdża ona miasto
dookoła. Siedzimy na peronie, czekając na pociąg. Tu wsiądziemy, tu wysiądziemy,
bogatsi o zdjęcia a ubożsi o kilka złotych (dosłownie kilka) .
Obok nas mamusia córce
jakieś pchełki, czy gnidki przegląda na głowie ze skupieniem na twarzy, kilku
mnichów, jakiś wojak. Wielu ludzi z worami, torbami, normalne życie birmańskiej
metropolii. Wsiadamy i jedziemy. Siedzenia jak w metrze, skierowane ,,twarzami”
do przejścia a ,,dupami” do okien. Na sufitach wagonów wiszą bezczynnie
wiatraki. Oglądamy miasto, budynki, ruch uliczny. Tu się chwilę zatrzymam, bo
jest tu pewna ciekawostka. W Azji Pd-Wsch na ulicach królują motorki, ale nie w
Rangunie. Tu są zakazane. Podobno, kiedyś jakiś generał miał kolizję z
motocyklistą. Złamał sobie rękę, czy coś... no i od tej pory jest zakaz.
Na jednym z
dworców jest bazar na peronie. Sporo ludzi dosiada się z warzywnym dobytkiem i
jadą do swych domów. Chudy jak szczapa gliniarz w pomiętym mundurze i w
laczkach chodzi po pociągu i jawnie, bezwstydnie, zbiera haracze za nadbagaż.
Ch.. je..., że tak powiem. Za oknem ciekawi mnie widok mnóstwa suszących się
ciuchów położonych bezpośrednio na szynach, przy torach, na kolejowych
podkładach. Miejscowi tak suszą tu pranie. I jakoś mnie to dziwi. Mijają
kwadranse a my coraz bardziej się nudzimy. Pierwszy zaliczony pociąg w Birmie,
jest zawsze najlepszym przeżyciem. Chyba.
A ha,
byłbym zapomniał. W Rangunie kończy się kolej śmierci, czyli trasa zbudowana w
czasie II wojny światowej łącząca Bangkok i właśnie Rangun. Któż nie słyszał o
słynnym moście na rzece Kwai? .... No, jest parę osób;). Zbudowali ją w
pośpiechu japończycy rękoma tubylców i jeńców wojennych. Szacuje się, że
podczas jej budowy zginęło ok. 120 000 osób. Polecam dobry film z 2013
roku, traktujący o tych wydarzeniach: ,,Droga do zapomnienia”. Warto obejrzeć.
Kolację
jemy i pożegnalne piwa pijemy na ulicy nr ,,jakiś tam”, która jest ubogim
odpowiednikiem Khao San w Bangkoku. Co chwilę cmokamy głośno na kelnera (tak tu
się go przywołuje) i domawiamy coś na ząb lub na spłukanie kurzu z gardeł. Dziś
nasz ostatni wspólny wieczór w podróży. Moi kompani jadą do Bangkoku, a potem
jeszcze raz w swoich żywotach, do kambodżańskiego Angkoru, ja natomiast, zostaję w tym
mieście jeszcze na jeden dzień. Jest wesoło a
jednocześnie smutno trochę. Wracamy do Okinawy późnym wieczorem. Jeszcze
dopijam jedno piwko w knajpce w pobliżu. Chcę się bardziej zważyć, żeby lepiej
spać w mej komfortowej norze. Nora jest jednak tak duszna, że kilka godzin
kręcę się po barłogu. W końcu usypiam.
Po wspólnym
śniadaniu żegnamy się i oni jadą na lotnisko, natomiast ja jadę oglądać
najważniejszą budowlę Birmy. Kapiąca złotem Shwedagon Pagoda, odgrywała na
przestrzeni dziejów niezwykle ważną rolę w historii tego kraju. Ma ponoć 2500 lat,
była wielokrotnie rozbudowywana i jest do tej pory miejscem wielkiego kultu.
Podjeżdżam pod nią taksówką i aż oczy mrużę. Słońce odbija się od złotej
kopuły. Przechowuje się w niej 8 włosów Buddy i niezliczone kosztowności.
Kupuję bilet wstępu za 8000 kyatów i spędzam w niej jakieś 3 godziny. Jakie
wrażenia? Trudno powiedzieć, chyba wolę bardziej kamień i drewno niż złoto, ale
wrażenie robi duże. Obserwuję dłuższą chwilę jak wierni z pobożnością myją
posągi Buddy.
Ma to duże znaczenie dla nich, ale nie chcę się tu rozpisywać na
ten temat. Można sobie o tym poczytać w innych źródłach. Lepszych.
Po południu chodzę
po mieście, zaglądam w zaułki. Naganiacz pyta się mnie z nieśmiałością, czy nie
chcę prostytutki. Jak byliśmy w grupie, nikt nie pytał o takie rzeczy. Gdy
tylko zacząłem się bujać sam po mieście od razu spływają dziwne propozycje.
Wchodzę do jednego z kilkupiętrowych budynków. Na dole jest kino, na górze
jakieś sklepy, magazyny. Postanawiam skorzystać z jednej z dwóch wind. Są małe
ale w każdej z nich jest windziarz strojny w uniform. Jadę na ostatnie piętro,
gapię się trochę na ulicę z wysokości, po
czym udaję się w drogę powrotną. Naciskam guzik windy, podjeżdża jedna,
…..ale nie ma dla mnie miejsca. Dwóch windziarzy w niej siedzi i przy małym
taborecie grają w karty. Zjeżdżam drugą, pustą, bo akurat też podjechała. Bez windziarza
też dałem radę;).
Ostatnią kolację w
Birmie jem w towarzystwie dwóch młodych dziewcząt z Izraela. Są po służbie
wojskowej i są w trakcie półrocznej wyprawy po świecie. Ostatnio były w
Tybecie. Mówią, że taki u nich zwyczaj po obowiązkowej służbie wojskowej, że
się podróżuje. Gadamy o Palestynie, Krav Madze, cyckach i innych dziwnych
rzeczach. Gadam z Żydówkami, pośród Birmańczyków, tuż obok świątynia buddyjska,
kilkaset metrów dalej widziałem mały meczet, gdy spacerowałem. I jakoś mnie to wszystko
nie dziwi.
Jest miło, choć po
dwóch, czy trzech godzinach rozmowy i wspólnego chichotania przy piwkach,
liczyłem na coś więcej niż tylko zwykłe: dobranoc. No cóż. Fajnie się
zapowiadało, nadzieja była, prawie pewność …... a skończyło się …… jak zwykle.
Dziś zasypiam bez problemu. Jutro będę w muzułmańskiej Malezji.
P.S. Zainteresowanym Birmą polecam film: The Lady. Niezainteresowanym Birmą, też go polecam. Niezwykle wartościowy i fajny film.
P.S. Zainteresowanym Birmą polecam film: The Lady. Niezainteresowanym Birmą, też go polecam. Niezwykle wartościowy i fajny film.
Nie martw się Artur.Żydówki maja ponoć w poprzek... ;)
OdpowiedzUsuń