Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

poniedziałek, 2 maja 2016

74. Pracowici ludzie Dorze


Styczeń, luty 2016


    
   Kilkadziesiąt minut zajęło naszym Toyotom wspięcie się na szczyt góry, gdzie znajdowała się wioska plemienia Dorze. Tu, na wysokości 2500 m n.p.m. mieliśmy mieć popas, a właściwie nawet więcej. Tu mieliśmy spędzić nocleg w domkach jak z bajki. W takich warunkach spędzić noc, to piękna sprawa. Mówię Wam.


   
   Plemię Dorze (ludność ok. 30 tys.) znane jest m.in. z budowania bardzo ciekawych i pięknych chat. Przypominają one w zamyśle głowę słonia, na cześć tych wielkich ssaków które niegdyś zamieszkiwały te tereny. Nam, Europejczykom przypominają ule. Buduje się je z bambusa i bananowca. Co ciekawe, chaty te wraz z wiekiem zapadają się, ponieważ dolne warstwy konstrukcji zżerane są przez termity. Chatka powoli, z biegiem lat (kilkadziesiąt) dostojnie i równomiernie osiada na gruncie. Pozostaje w końcu niskim budynkiem gospodarczym, po czym resztki lądują w ogniu. Łatwo i szybko się piszę, ale cały proces może potrwać i 80 lat. Chaty nowe buduje się nawet na wysokość 15 metrów. W środku żyje rodzinka, a za przepierzeniem… żywy inwentarz.
chaty jak z bajki, czyż nie?
    


    W tej wiosce stoi kilka nowych, pięknie wykonanych przez mieszkańców takich chatynek. Są przeznaczone dla turystów. Nie ma tu oczywiście wielkiego ruchu, ale jak już ktoś przyjedzie, jest oczarowany. Negocjujemy cenę za pobyt, kolację, piwo i… tańce przy ognisku zaproponowane nam przez mieszkańców wioski. Nie ma tu elektryczności co prawda (choć jakieś druty są), ale agregaty prądotwórcze spełniają swoją rolę. Podczas gdy kolacja jest przygotowywana zwiedzamy okolicę. Robi się szarówka, chłód wdziera się pod krótkie spodenki. Krajobraz jakby beskidzki, tyle, że roślinność trochę inna. Magiczny spacer.
    
przed i po posiłku, trzeba umyć ręce

tańce...

... z dzidami...

...i bez





   Kolacja pyszna, humory dopisywały. Tańce przy ognisku i bębnach niezapomniane. Zostaliśmy okryci pięknymi pledami i z zadowoleniem oglądaliśmy niesamowite pląsy i słuchaliśmy prastarych, ludowych pieśni tego plemienia. Potem prowizoryczny prysznic i rozejście w szampańskich (piwnych) humorach do swoich domków. Wybrałem pojedynczy z pięknie wyplecionym łożem z bambusa. Nie było w nim ani jednej rzeczy sztucznej, czy plastikowej. No nie, żarówka była - przepraszam... Ale przepalona, więc jestem wytłumaczony:)
   


   Nazajutrz zwiedzaliśmy wioskę. Ludzie Dorze to przede wszystkim tkacze. Wielu z nich przeniosło się do Addis Abeby i tam pootwierali dobrze prosperujące zakłady tkackie. Nasz przewodnik kupił dla nas wyroby (szaliki dla facetów, spódnice dla kobiet) wykonane przez miejscowych. Miły gest. Pokazano nam codzienne życie mieszkańców, poczęstowano przepysznym miodem z grudkami, obdarowano po butli miodowego alkoholu, pokazano jak się robi chleb z fałszywego bananowca, czyli ensetu i tyle nas widzieli.

Wszędzie było czyściutko, pachnąco, a ludzie wspaniali. Dzieciaki fantastyczne. A widok na doliny. Achhhh. 
mamy miodki i dodatkowe ciuchy:)

pszczoły w afrykańskim ulu

tkacz

będzie chleb z ensetu

już się piecze...

...a dzieciaczek czeka

okolice wioski

fałszywe bananowce to prawdziwy skarb dla wielu plemion


Afryko, wrócę do ciebie. Wrócę z Nel.
Stasiek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz