Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

czwartek, 23 października 2014

11. Tonle Sap


04.12.2013
  
  Podróżowanie po Kambodży jest, wbrew pozorom, proste. W cenie biletu z Siem Reap do Battambang mam transfer z hotelu na przystań. Kilkanaście kilometrów. O 6.30 wsiadam do tuk tuka i jeździmy po mieście zebrać kilku podróżnych. Zabieramy ok. 50 letnią Amerykankę, gościa z Hong Kongu i dwóch młodych Czechów. Jest wesoło, dobre nastroje towarzyszą wszystkim. Widzę mnichów zbierających jałmużnę na jednej z ulic. Piękne widowisko, czy raczej zwyczaj. Kiedyś opiszę. Jedziemy kilkanaście kilometrów i już jesteśmy na przystani. Czesi wsiadają do speedboatu (szybkiej łódki), która zawiezie ich do Phnom Penh, reszta, w tym ja, wsiadamy do slowboatu (wolnej łodzi) do Battambang.
Zajmuję miejsce na dolnym pokładzie. Na górnym jest lepszy widok, ale boję się poparzenia słońcem. Jeszcze tylko ostatnie  zakupy od miejscowych przekupek, które przechadzają się z tacami z jedzeniem po łódce i wypływamy z przystani. Wkrótce prujemy jezioro i czuję się jak na morzu. Nie widać brzegów. Smaruję się kremem do opalania, bo słońce operuje mocno. W drugim rzędzie foteli, na prawej burcie, siedzi piękna Khmerka. Co chwila robię jej zdjęcie, udając, że fotografuję coś po jej stronie łodzi. Jest ubrana grubo, rękawice, chusta. To ochrona przed słońcem. Nie chce sobie psuć urody opalenizną. Sądzę, że jest z kambodżańskich ,,wyższych" sfer.
Fascynuje mnie jej zachowanie i uroda a ona zorientowała się, że co chwilę jest ofiarą aparatu fotograficznego białasa. Tak płyniemy prując wodę przy głośnym warkocie silnika.
    Jezioro Tonle Sap to największy akwen wodny w Indochinach. Jest płytkie. Głębokość waha się od 0,2 do 14 metrów. Jednak często poziom wody, a więc i głębokość się zmienia, w zależności od opadów. Powierzchnia jeziora jest zmienna, waha się od ok. 2500 w porze suchej do ok. 15000 km² w porze deszczowej. Jest jednym z najbardziej zasobnych w ryby słodkowodne akwenów na świecie. Występuje tu ich ok. 300 gatunków. Na Tonle Sap i przy brzegach mieszka około 1,2 miliona ludzi. To najbiedniejsza część Kambodży. Zarobki, podobno, ledwie przekraczają dolara. Dziennie! Martwiłem się, że nie mam butów, dopóki nie zobaczyłem człowieka bez nóg. Tyle można powiedzieć.
    Wpływamy w obszar nieco zadrzewiony i zakrzewiony. Tu są płycizny. Po chwili znajdujemy się  w obszarze pływającej roślinności. Mnóstwo tu wodnego ptactwa, wyskakujących z wody ryb. Widać bogactwo świata fauny. Co chwilę krajobraz się zmienia. Wtem, widzę pierwszą pływającą wioskę. Na tafli wody kołysze się cała wieś. Współtowarzysze podróży, jak jeden mąż, podnoszą swe aparaty do oczu. Zwalniają spusty migawek. Płyniemy przez wieś. Zaglądamy z łodzi niemal do chat. Są biedniejsze domostwa i nieco bogatsze. Ludzie przyjaźnie machają do nas. Mijamy restauracje, sklepy. Wszystko rozkołysane gdy przepływamy obok. Domki unoszą się na podestach. Te na pustych beczkach. Niektóre domki pięknie pomalowane, niektóre niezwykle ubogie. Jak to na wsiach. Mnóstwo dzieci w domostwach, na łódkach, łódeczkach. Pływają do i ze szkoły. Wiele z ich jest ubranych w pięknie białe koszule. Wszystkie machają do nas. I następna wioska, następna  i jeszcze wioska. Świątynia na palach. Wioska. Pomiędzy nimi suną łódki. W pewnym momencie, w którejś z wiosek, łódź nasza zwalnia i zatrzymujemy się w sklepiku. Wszyscy wysiadamy rozprostować kości w sklepie na wodzie. Troszkę się buja. Kupujemy napoje, przekąski. Szefowa uwija się jak w ukropie. Kilkuletnia córka jej pomaga. Robię jej zdjęcia.  Gdy to zauważa idzie się wykąpać. Obok ta rodzinka  ma jakiś warsztat i stację benzynową. Tam dzieciak idzie, daje nura do jeziora i znika na kilkadziesiąt sekund. Po chwili wychodzi, zaczyna się namydlać i znów daje nura. Tuż obok, jakieś 30 metrów od dziewczynki facet wężem wypompowuje ścieki do jeziora. Pewno opróżnia toaletę. Cóż. Tu piorą, tu się kąpią, tu załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne, stąd jedzą ryby. Panta rhei, wszystko płynie. Jezioro daje sobie z tym radę, ludzie jak widać też, żadnych epidemii nie ma. W sklepie jest, oczywiście, domek dla duchów. 


   Po chwili płyniemy dalej. Wciąż lustruję wzrokiem otoczenie. Ta łódź, to nie jest tylko podróż od punktu A do punktu B. To podróż w niesamowity, jakże inny od naszego świat. Jest dużo czasu, myśli kołaczą się po pustostanie mojej głowy.  Płyniemy teraz w niewiarygodnych okolicznościach przyrody. Nie ma tu wiosek. Tylko stare łodzie przycumowane do krzaków, czy czegokolwiek. Bieda piszczy i wyziera z każdej takiej łodzi. Bieda, bieda…Byłem tam kiedyś... ale nie podobało mi się. Przechodzi mi przez myśl. Przy jednej takiej skrajnie biednej łodzi, kołysze się jakby balia. W bali siedzi kilkuletni chłopiec, sprawdza coś w sieci. Jest nagi. Z jego boku, zamiast ręki, wyrasta krótki, poziomy kikut. Krtań mi ściska, po policzku spływa łza. Ale o tym sza. Cicho sza. Nikt o tym nie musi wiedzieć. Zmienia się optyka postrzegania świata, oj zmienia. Chciałbym, żeby ten świat zobaczyli co niektórzy z moich znajomych, rodziny. Szczególnie ci, którzy codziennie psioczą na swój los, niskie zarobki, itp. Chcę oderwać się od posępnych myśli.
Lżej na duszy.
Patrzę na współtowarzyszy podróży. Już mi lepiej, lżej na duszy. 
   Następnie krajobraz znowu się zmienia. Wpływamy w rzekę. Po obu stronach domy na palach i dość strome brzegi. Jest pora sucha, więc woda niska. Gdy przyjdzie pora deszczowa poziom wody podniesie się o kilka metrów. Na wielu takich skarpach są drabiny, żeby był lepszy dostęp do rzeki. Jest środek dnia, więc mnóstwo ludzi na łódkach sprawdza sieci. Całe „tabuny” dzieci na brzegach entuzjastycznie machają do nas, ludzi na łodzi. Zawsze to jakaś zmiana w ich codziennym, wodnym  życiu. Ludność utrzymuje się  głównie z rybactwa. Łapią ryby, suszą na słońcu lub sprzedają w stanie surowym. Można się domyślić, że za grosze. Niektórzy hodują wychudzone krowy. Wszędzie pełno śmieci. Koszmar. Nie ma tu pojęcia ekologii,
recyklingu lub tego typu rzeczy. Kiedyś używali liści bananowca do pakowania, dziś dotarły tu plastikowe torby. Przyzwyczajenie po liściach pozostało. Wyrzucają reklamówki byle gdzie. Widać piękne palmy oblepione śmieciami. Kuriozalny widok. Zbliżamy się do Battambang. Śmieci coraz więcej. Pale na których opierają się domy coraz wyższe. Dobijamy do brzegu. Kończy się najpiękniejszy, najciekawszy rejs mojego życia. Tysiące myśli przeleciało mi przez głowę przez te 8 godzin.
Oto kilkadziesiąt fotek:
https://www.youtube.com/watch?v=VwTOpNC5r6U&spfreload=10

   Gdy wysiadam z plecakiem z łodzi dzieje się coś dziwnego. Jakbym się zaczął krztusić. Jakby drgawki? Mdleję? Myśla taka. Co u licha? Śliny nie mogę przełknąć. Duszę się. Po chwili przechodzi. Oddycham z ulgą. Okazało się, że połknąłem coś dużego. Był to bakcyl. Wielki, podróżniczy bakcyl.



1 komentarz:

  1. ......żyją i prawdopodobnie nie narzekają jak ludzie którzy mają już wszystko....

    OdpowiedzUsuń