04.12.2013
Podróżowanie po
Kambodży jest, wbrew pozorom, proste. W cenie biletu z Siem Reap do Battambang mam transfer z hotelu na przystań. Kilkanaście kilometrów. O 6.30 wsiadam do tuk
tuka i jeździmy po mieście zebrać kilku podróżnych. Zabieramy ok. 50 letnią
Amerykankę, gościa z Hong Kongu i dwóch młodych Czechów. Jest wesoło, dobre
nastroje towarzyszą wszystkim. Widzę mnichów zbierających jałmużnę na jednej z
ulic. Piękne widowisko, czy raczej zwyczaj. Kiedyś opiszę. Jedziemy kilkanaście
kilometrów i już jesteśmy na przystani. Czesi wsiadają do speedboatu (szybkiej
łódki), która zawiezie ich do Phnom Penh, reszta, w tym ja, wsiadamy do slowboatu
(wolnej łodzi) do Battambang.
Zajmuję miejsce na dolnym pokładzie. Na górnym
jest lepszy widok, ale boję się poparzenia słońcem. Jeszcze tylko ostatnie zakupy od miejscowych przekupek, które
przechadzają się z tacami z jedzeniem po łódce i wypływamy z przystani. Wkrótce
prujemy jezioro i czuję się jak na morzu. Nie widać brzegów. Smaruję się kremem
do opalania, bo słońce operuje mocno. W drugim rzędzie foteli, na prawej
burcie, siedzi piękna Khmerka. Co chwila robię jej zdjęcie, udając, że fotografuję
coś po jej stronie łodzi. Jest ubrana grubo, rękawice, chusta. To ochrona przed
słońcem. Nie chce sobie psuć urody opalenizną. Sądzę, że jest z kambodżańskich ,,wyższych" sfer.Fascynuje mnie jej zachowanie i uroda a ona zorientowała się, że co chwilę jest ofiarą aparatu fotograficznego białasa. Tak płyniemy prując wodę przy głośnym warkocie silnika.
Jezioro Tonle Sap
to największy akwen wodny w Indochinach. Jest płytkie. Głębokość waha się od
0,2 do 14 metrów. Jednak często poziom wody, a więc i głębokość się zmienia, w zależności
od opadów. Powierzchnia jeziora jest zmienna, waha się od ok. 2500 w porze
suchej do ok. 15000 km² w
porze deszczowej. Jest jednym z najbardziej zasobnych w ryby słodkowodne akwenów na świecie. Występuje tu ich ok. 300 gatunków. Na Tonle Sap i przy
brzegach mieszka około 1,2 miliona
ludzi. To najbiedniejsza część Kambodży. Zarobki, podobno, ledwie przekraczają
dolara. Dziennie! Martwiłem się, że nie
mam butów, dopóki nie zobaczyłem człowieka bez nóg. Tyle można powiedzieć.
Wpływamy w obszar nieco zadrzewiony i
zakrzewiony. Tu są płycizny. Po chwili znajdujemy się w obszarze pływającej roślinności. Mnóstwo tu
wodnego ptactwa, wyskakujących z wody ryb. Widać bogactwo świata fauny. Co
chwilę krajobraz się zmienia. Wtem, widzę pierwszą pływającą wioskę. Na tafli
wody kołysze się cała wieś. Współtowarzysze podróży, jak jeden mąż, podnoszą
swe aparaty do oczu. Zwalniają spusty migawek. Płyniemy przez wieś. Zaglądamy z
łodzi niemal do chat. Są biedniejsze domostwa i nieco bogatsze. Ludzie
przyjaźnie machają do nas. Mijamy restauracje, sklepy. Wszystko rozkołysane gdy
przepływamy obok. Domki unoszą się na podestach. Te na pustych beczkach. Niektóre
domki pięknie pomalowane, niektóre niezwykle ubogie. Jak to na wsiach. Mnóstwo
dzieci w domostwach, na łódkach, łódeczkach. Pływają do i ze szkoły. Wiele z
ich jest ubranych w pięknie białe koszule. Wszystkie machają do nas. I następna
wioska, następna i jeszcze wioska.
Świątynia na palach. Wioska. Pomiędzy nimi suną łódki. W pewnym momencie, w
którejś z wiosek, łódź nasza zwalnia i zatrzymujemy się w sklepiku. Wszyscy wysiadamy
rozprostować kości w sklepie na wodzie. Troszkę się buja. Kupujemy napoje,
przekąski. Szefowa uwija się jak w ukropie. Kilkuletnia córka jej pomaga. Robię
jej zdjęcia. Gdy to zauważa idzie się
wykąpać. Obok ta rodzinka ma jakiś
warsztat i stację benzynową. Tam dzieciak idzie, daje nura do jeziora i znika na
kilkadziesiąt sekund. Po chwili wychodzi, zaczyna się namydlać i znów daje
nura. Tuż obok, jakieś 30 metrów od dziewczynki facet wężem wypompowuje ścieki
do jeziora. Pewno opróżnia toaletę. Cóż. Tu piorą, tu się kąpią, tu załatwiają
swoje potrzeby fizjologiczne, stąd jedzą ryby. Panta rhei, wszystko płynie. Jezioro daje sobie z
tym radę, ludzie jak widać też, żadnych epidemii nie ma. W sklepie jest,
oczywiście, domek dla duchów.
Po chwili płyniemy dalej. Wciąż lustruję wzrokiem
otoczenie. Ta łódź, to nie jest tylko podróż od punktu A do punktu B. To podróż
w niesamowity, jakże inny od naszego świat. Jest dużo czasu, myśli kołaczą się
po pustostanie mojej głowy. Płyniemy
teraz w niewiarygodnych okolicznościach przyrody. Nie ma tu wiosek. Tylko stare łodzie
przycumowane do krzaków, czy czegokolwiek. Bieda piszczy i wyziera z każdej
takiej łodzi. Bieda, bieda…Byłem
tam kiedyś... ale nie podobało mi się.
Przechodzi mi przez myśl. Przy jednej takiej skrajnie biednej łodzi, kołysze
się jakby balia. W bali siedzi kilkuletni chłopiec, sprawdza coś w sieci. Jest
nagi. Z jego boku, zamiast ręki, wyrasta krótki, poziomy kikut. Krtań mi
ściska, po policzku spływa łza. Ale o tym sza. Cicho sza. Nikt o tym nie musi
wiedzieć. Zmienia się optyka postrzegania świata, oj zmienia. Chciałbym, żeby
ten świat zobaczyli co niektórzy z moich znajomych, rodziny. Szczególnie ci,
którzy codziennie psioczą na swój los, niskie zarobki, itp. Chcę oderwać się od
posępnych myśli.
Lżej na duszy. |
Następnie krajobraz
znowu się zmienia. Wpływamy w rzekę. Po obu stronach domy na palach i dość
strome brzegi. Jest pora sucha, więc woda niska. Gdy przyjdzie pora deszczowa
poziom wody podniesie się o kilka metrów. Na wielu takich skarpach są drabiny,
żeby był lepszy dostęp do rzeki. Jest środek dnia, więc mnóstwo ludzi na
łódkach sprawdza sieci. Całe „tabuny” dzieci na brzegach entuzjastycznie machają do nas, ludzi na łodzi.
Zawsze to jakaś zmiana w ich codziennym, wodnym
życiu. Ludność utrzymuje się głównie z rybactwa. Łapią ryby, suszą na
słońcu lub sprzedają w stanie surowym. Można się domyślić, że za grosze.
Niektórzy hodują wychudzone krowy. Wszędzie pełno śmieci. Koszmar. Nie ma tu
pojęcia ekologii,
recyklingu lub tego typu rzeczy. Kiedyś używali liści
bananowca do pakowania, dziś dotarły tu plastikowe torby. Przyzwyczajenie po liściach
pozostało. Wyrzucają reklamówki byle gdzie. Widać piękne palmy oblepione
śmieciami. Kuriozalny widok. Zbliżamy się do Battambang. Śmieci coraz więcej.
Pale na których opierają się domy coraz wyższe. Dobijamy do brzegu. Kończy się
najpiękniejszy, najciekawszy rejs mojego życia. Tysiące myśli przeleciało mi
przez głowę przez te 8 godzin.Oto kilkadziesiąt fotek:
https://www.youtube.com/watch?v=VwTOpNC5r6U&spfreload=10
Gdy wysiadam z plecakiem z łodzi dzieje się coś
dziwnego. Jakbym się zaczął krztusić. Jakby drgawki? Mdleję? Myśla taka. Co u
licha? Śliny nie mogę przełknąć. Duszę się. Po chwili przechodzi. Oddycham z
ulgą. Okazało się, że połknąłem coś dużego. Był to bakcyl. Wielki, podróżniczy
bakcyl.
......żyją i prawdopodobnie nie narzekają jak ludzie którzy mają już wszystko....
OdpowiedzUsuń