24,25.10.2016
Autobus jedzie przez zieloną Ugandę. A my w
nim, ze wzrokiem utkwionym w przybrudzone szyby. Nie na darmo Winston Churchill
nazwał ten równikowy kraj Perłą Afryki. Widoki
spełniają nasze oczekiwania. Jest zielono, bardzo zielono. Na tle czerwonawej
gleby ta zieleń prezentuje się przepięknie. Mnóstwo przeróżnej roślinności.
Bananowce, palmy, lasy liściaste, poletka kukurydzy, manioku, sorgo, batatów i
innych niezidentyfikowanych przez nas roślin. Widzimy olbrzymie plantacje
herbaty. Piękne wzgórza z krzewami, poprzecinanymi wąskimi dróżkami po których
gdzieniegdzie idą kobiety z koszami na plecach, wypełnionymi liśćmi. Uganda
eksportuje również bawełnę i kawę. Kraj to pagórkowaty, górzysty, są idealne
warunki glebowe i klimatyczne do tego typu produkcji. Najbardziej jednak rzuca
się w oczy duża ilość bananowców.
Jedziemy kilka godzin tym autobusem nie
nudząc się ani chwili. Miło wspominam wesołą Kampalę. Fajni ludzie, dobre
jedzenie. Tak, to był miło spędzony czas. Szkoda tylko, że nie udało nam się
spotkać z młodą Polką mieszkającą w tym mieście od kilku lat. Mieliśmy
zaproszenie od niej (couchsurfing) na piwo, ale z braku czasu nie doszło do
spotkania. Może następnym razem.
Dojeżdżamy do Fort Portal. Piękne miasto
liczące około 45 tysięcy dusz, otoczone pagórkami. Dojeżdżając, widzimy jednak
coś co nas wprawia niemal w ekstazę, a przynajmniej w przyjemny stan
podniecenia. To pasmo Gór Ruwenzori, zwanych również Księżycowymi. Jest to
piękny masyw o długości ok. 120 km i szerokości ok. 65 km. Rozciąga się na
pograniczu Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga. Niektóre szczyty pokryte są
wiecznym śniegiem, wśród nich Góra Stanleya (5109 m n.p.m.), trzecia pod
względem wysokości góra Afryki. Wśród niezwykle wybujałej roślinności (wiele
gatunków endemicznych) żyją słonie afrykańskie, nosorożce, okapi, bawoły,
lamparty, antylopy. Najsłynniejszym jednak gatunkiem jest goryl górski. Jego
nieliczne stada spotkać można właśnie w Ugandzie, Rwandzie i R.D. Konga. Odbyć
można trekking i zobaczyć te ogromne, dochodzące do 200 kg wagi
człekokształtne, ale cena 700 dolarów za osobę i długi, nawet półroczny okres
oczekiwania na przyjęcie zgłoszenia odstrasza jednak wielu. W tym i nas.
Zresztą, wysoka cena jest po to, żeby odstręczać. O to chodzi opiekującym się
tymi zwierzętami w parkach narodowych, żeby odstraszać zbyt liczną gawiedź.
Nadmierna ilość odwiedzających mogłaby być szkodliwa dla goryli. Chodzi o stres
i choroby ludzkie, którymi można zarazić zwierzęta i vice versa. Należymy wszak
do tej samej rodziny. Słynny, oscarowy, już niemal pradawny film ,,Goryle we mgle” traktuje o pierwszej
badaczce goryli na tych terenach, Dian Fossey. Skoro jestem przy kulturze
związanej z tym terenem, nadmienię, że twórczyni Harry Pottera, pani Rowling,
właśnie tu, w Górach Księżycowych umieściła Szkołę Magii Uagadou.
czekając na Maureen |
W Fort Portal nocujemy u Maureen, 28-letniej,
sympatycznej Ugandyjki z którą umówiłem się wcześniej w ramach couchsurfingu.
Mamy adres (mniej więcej) gdzie mamy dojechać boda-boda i spotkać się. Jedziemy
i czekamy chwilę w upalnym słońcu rozkoszując się sielskością okolicy.
Przyjeżdża nasza gospodyni, poznajemy się ,,dotykowo” i wsiadamy do jej Toyoty.
Jedziemy do domu. Troszkę koparki nam opadają, bo spodziewaliśmy się ,,bidnej
chałupinki” a trafiamy do pięknego, nowoczesnego domu. Kafelki, duperelki.
Maureen żyje z sześcioletnim, rezolutnym synem i świetnie sobie radzi zawodowo.
Pracuje w jakiejś instytucji rządowej. Spędzamy wesołe popołudnie i wieczór przy
piwach, kolacji i rozmowach. Jedziemy zobaczyć nową chatę Maureen, ponieważ
odziedzicza po ojcu inny dom, gdyż ten wyprowadza się do Stanów Zjednoczonych. Za
trzy dni ma przeprowadzkę. Równie fajne domostwo, o standardach europejskich.
Na drugi dzień rano Maureen jedzie do
pracy, a nam umawia swojego przyjaciela, który spędzi ten dzień z nami i
,,poobwozi” nasze tyłki po okolicy. Wspaniałe rozwiązanie. Na kartce napisała
mu gdzie ma nas zawieść i ruszamy w drogę. Wspaniałe okolice pełne jezior i … zielono,
zielono, zielono. Wioski, wioseczki, ludzie, dzieciaki, szkoły poukrywane
gdzieś w głuszy. Ciekawy dzień. Trafiamy do dość niezwykłego miejsca. Nad
pięknym jeziorem, nieco wyżej, nad taflą jeziora ukryte jest przepiękne
miejsce, do którego bardzo ciężko trafić osobom niezorientowanym. To Papaya
Lake Lodge. Dwóch tubylców otwiera masywną bramę i wjeżdżamy na teren przepięknego
obiektu. Gustownie urządzone wnętrza z użyciem miejscowych, rękodzielnych
przedmiotów. Zamawiamy kawę i herbatę i rozkoszujemy się w niemal niebiańskiej
atmosferze. Nie ma tu żadnych gości, jesteśmy sami. Wybudowano tu nawet basen.
Kilku czarnoskórych pracowników przycina krzewy. Leżę sobie chwilę na leżaku na
drewnianym tarasie urzeczony widokiem jeziora. Nasz przewodnik-kolega informuje
mnie, że właśnie przyjechał właściciel tego miejsca. Idę do toalety i
przechodząc koło tego człowieka, który właśnie prowadzi rozmowę telefoniczną…
słyszę polski język. Ależ ten świat mały i pełny zaskakujących niespodzianek. W
toalecie, niczym przeniesionej z pałacu, rozpiera mnie duma z rodaka (wcześniej
rozpierał pęcherz). W takiej głuszy, takie coś, no, no, no! Szacun! Postanawiam
porozmawiać chwilę z właścicielem i pogratulować rozmachu, ale człowiek ten
rozmawia całą wieczność, a nas goni już czas. Nie ładnie przerywać komuś
rozmowę, wyjeżdżamy stąd.
Jeździmy i jeździmy, aż docieramy do podnóża
Gór Ruwenzori. Trudno to wszystko opisać, lepiej tu przyjechaćJ Jest miło, bezpiecznie, egzotycznie.
Na koniec dzisiejszej podróży jemy u miejscowych pyszną
kozinę (ja) popijając piwem Tusker. Zaciekawia mnie tablica z menu.
Ugandyjczycy są bardo religijni, więc na górze tablicy widnieje napis, że to
Pan Bóg zaopatruje ten lokal w produkty. Takich dowodów na silną wiarę w Boga
można tu spotkać dość dużo. Także w rozmowach można się przekonać o ich
religijności. Trudno się dziwić. W wielu miejscach spotkać można w Ugandzie (i
w wielu krajach Afryki) różnego typu misje katolickie najprzeróżniejszych maści
i odłamów.
Wieczorem przyjeżdża Maureen i spędzamy czas
w pubie The Forest. Wspaniała zabawa
wśród tubylców i niemieckich wolontariuszek. Stoły bilardowe, muzyka i pyszne
jedzenie (picie też). Ceny bardzo przystępne. Tak, Uganda to perła AfrykiJ
ZAZDROSZCZĘ TEJ PODRÓŻY :) Opis świetny jak zawsze!!!
OdpowiedzUsuń