11-14.12.2014
Chiang Rai to
miasto na północy Tajlandii. W okolicy jest sporo pięknych świątyń, słoniowych
przejażdżek, trekkingów, plemion długich szyj i tego typu tajskich atrakcji. Ja jednak postanawiam trochę odetchnąć w mojej
azjatyckiej gonitwie, porozkoszować się jedzeniem i masażami.
|
ulica Jedyot |
|
charakterystyczny punkt ulicy |
Zatrzymuję się przy ulicy Jedyot, okolice której, jak wyczytałem, są dzielnicą backpackerską. Jest
tu sporo hotelików, pubów, restauracji i gabinetów masaży. Gdy docieram do niej
z dworca autobusowego doznaje szokingu. Toż to wygląda jak jeden wielki BURDEL. Postanawiam więc z myślą o moich czytelnikach
(mam ich kilku) stworzyć posta o seks-turystyce w Tajlandii. Jest tajemnicą
poliszynela, że wielu Europejczyków przyjeżdża tu głównie w tym celu... Posłuchajcie
więc… Ci pełnoletni.
|
tu mieszkam 3 dni |
Najpierw zaczynam
poszukiwania noclegu. Znajduję piękny, komfortowy hotel z pokojami za 600
bahtów ze śniadaniem (60 zł). Trzeba przyznać, że dużo tu taniej niż w Bangkoku
czy na rajskich plażach. Nie zatrzymuje się w nim jednak, a wybieram hipisowską
miejscówkę za 150 bahtów za jedynkę z drewnianą pryczą, moskitierą i wspólną
łazienką na korytarzu. Ujmuje mnie tutejszy klimat. Właściciele z dredami, luz,
swoboda, gitary na stolikach, dobrze zaopatrzony barek, kawa za darmo.
|
na zewnątrz |
Wieczorami grają tu na żywo, dziewczęta czytają książki na pryczach, pufach i
poduszkach, po prostu super. Rozglądam się po okolicy, jem tajskie żarcie w
jakiejś jadłodajni dla miejscowych, po czym idę na swój pierwszy tajski masaż.
Nie liczę masażów stóp w Bangkoku. Tu muszę podnieść kwestię formalną. Nie
jestem sex - turystą! Nigdy nie byłem w Pattayi, która jest seksualną mekką dla
spragnionych rozrywki, ani nawet nie byłem nocą w dzielnicach rozpusty w Bangkoku (Patpong,
Soi Cowboy, Nana Plaza) choć kilka dób już bawiłem w Bangkoku.
|
ceny do negocjacji |
Oczywiście nie
zgrywam świętoszka, ale nie ciągnie mnie w takie miejsca. Raz mało nie padłem
ofiarą ladyboya, o czym pisałem w poście: ,,Nurkowanie na rajskiej wyspie”.
Generalnie, ciągnie mnie bardziej w Azji w klimaty wioskowe, wodne i dżunglowe
niż burdelowe. A poza tym, jeszcze w kwestii formalnej, mam kłopoty z
kręgosłupem, więc tajskie masaże są mi zalecane. Idę więc po prostopadłej do
Jedyot uliczce i szukam salonu, gdzie poddam się zabiegowi. Jest ich kilka na
przestrzeni 100 metrów, a przed każdym salonem kilka dziewczyn. Ubrane skąpo,
młode i w średnim wieku. Wołają za mną: maaasaaaż, maaasaaaż, mister
maaaasaaaaż. Kurczą się w ukłonach. Cena godzinnego, tajskiego masażu to 200 bahtów (20 zł). Nie mogę
się zdecydować do którego salonu wejść. Ceny wszędzie takie same a dziewczyny
piękne, uśmiechnięte i chętne zadowolić klienta. W końcu wchodzę stremowany do
jednego z przybytków, wybieram dziewczynę, po czy udajemy się na górę. Masaż
jest pierwsza klasa, nie chcę opisywać jak wygląda. Można to zobaczyć na you
tube lub, co polecam bardziej, przyjechać do Tajlandii i spróbować samemu, bądź
samej. Najciekawsza rzecz dzieję się na końcu. Dziewczę pyta mnie, czy chcę
happy end. Rżnę głupka, że nie wiem o co chodzi. Więc mi tłumaczy i objaśnia
wraz z cennikiem. Handjob – 300, blowjob – 500, całość – 1000 bahtów. Dziękuję
pięknie, idę na piwko… po czym idę na kolejny masaż do innego lokalu. Tu młoda,
19- letnia Laotanka, piękna jak motyl na ukwieconej łące przebiera mnie w takie
wielkie, ni to pidżamę, ni to kaftan i masuje tak, że czuję się jak w niebie.
Jest mała i lekka, więc kiedy chodzi mi po nogach, plecach i szyi, jest
naprawdę bosko. Ucinam z nią pogawędkę, a na koniec mi proponuje to co
wszystkie tu panie. Za 300, 500, czy za 1000? Potem mówi, że jeśli chcę, może
przyjść do mnie do hotelu na całą noc. Usługa kosztuje 1000 bahtów! Kurde,
przecież ja mieszkam niemal w slumsie. Rezygnuję więc i z bijącym sercem
wychodzę na ulicę. Ależ to była dziewczyna. MARZENIE.
|
to akurat pielęgniarki |
Wychodzę a tu… już
ciemno i swoje podwoje otworzyły beer bary. Wchodzę na piwo i można powiedzieć,
że wyszedłem z burdelu, żeby wejść do innego burdelu. Jak wyglądają beer bary w
Chiang Rai? Ano, mały lokalik, ładny
wystrój, kolorowe światełka, często stół bilardowy… i kilka młodych, skąpo
odzianych dziewczyn. Siadam przy barze i natychmiast jestem otoczony trzema
paniami. Jejku, ja chcę tylko napić się czegoś mokrego i zimnego! Spławiam
dziewczęta, co nie jest łatwe, ale przedtem dowiaduję się jak funkcjonuje
przybytek i ile to kosztuje. Otóż pijesz sobie piwko czy soczek, podchodzi
dziewczyna i jeśli ci się podoba kupujesz jej lady drinka (150 bahtów). Ona
sobie pije, ty sobie pijesz i jeśli zauroczy cię dziewczę (trzeba uważać na
ilość wypitych piw) możesz zabrać ją do hotelu lub iść do jej pokoju, który
zwykle znajduje się gdzieś w pobliżu. Ale tu jedna uwaga. Przedtem musisz za
nią zapłacić w barze opłatę (,,bar fine”) w wysokości 500 bahtów (50 zł). Potem
ustalasz cenę z dziewuszką. Możesz wybrać opcję short time lub long time.
Myślę, że cena zależy od zdolności negocjacyjnych i od pory nocy. Czym później
tym taniej. Chyba. Myślę, że trzeba z 1000 bahtów wyłożyć. Rachunek jest
prosty. Lepiej zgarnąć na chatę (hotel) masażystkę niż ,,barmankę”.
Przynajmniej tu, w Chiang Rai.
I tak spędzam tu 3
dni. W dzień spacery i masaże. Pyszne jedzenie. Wieczorem, piwko i restauracje.
A po 21.00 w moim guesthousie gitarowe szaleństwa i zabawa z młodymi ludźmi z
całego świata. Balanga na całego, ale kulturalnie i z umiarem. I tego życzę moim czytelnikom i
czytelniczkom.
P.S. Tu uwaga. Prostytucja w Tajlandii jest zakazana. I
narkotyki. Za nie można dostać KS – a. Również surowo jest karane obrażanie lub
negatywne wypowiedzi pod adresem Jego Królewskiej Mości Ramy IX, który rządzi
niepodzielnie od 1946r! Za to można dostać nawet 15 lat. Tutaj, na końcu ulicy
Jedyot w Chiang Rai, jest wielki
wizerunek króla, który patrzy beznamiętnym wzrokiem jak szerzy się zakazana
prostytucja w tej dzielnicy w jego wielkim, syjamskim królestwie-kurewstwie.
P.S.2. Lecę do Bangkoku gdzie spędzę jeszcze 2 dni. Będę
pląsał na największej dyskotece w tym mieście i wiele innych atrakcji przeżyję.
Kończy się moja druga azjatycka podróż. Mam nadzieję, że ktoś spędził miłe
chwile czytając moje wypociny. Mam nadzieję, że komuś pomogłem w podjęciu
jakiejś decyzji. Ja już myślę o kolejnej wyprawie, bo wiem, że warto poznawać
świat ,,organoleptycznie”, a nie z TV. Niech żyją ci, którym droższy jest
globus niż ekran telewizora i kapcie.
Jeśli jest ktoś chętny na książkę mojego autorstwa: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki, proszę o kontakt (ar.mal@interia.pl). W księgarniach już ciężko dostać. Nakład się wyczerpał a dodruku nie będzie:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ten kraj słynie właśnie z tego tematu. Ciekawy i wiele wyjaśniający artykuł :)
OdpowiedzUsuńWybierając się w te rejony trzeba bardzo uważać właśnie na przygodny lub mniej przygodny seks :D
OdpowiedzUsuń