Polecany post

104. Książka: Banany i cytrusy, czyli leć do Afryki

środa, 21 grudnia 2016

83. O Kampali i Rzeźniku z Ugandy

23,24.10.2016

  


   Popołudnie spędzamy w Kampali, półtoramilionowej stolicy Ugandy. Chodzimy zatłoczonymi ulicami miasta, lub po niemal bezludnych zaułkach. Zadziwia duża ilość piłkarskich zakładów bukmacherskich. Lokale z telewizorami w których pokazywane są mecze zapełnione są po brzegi, a chodniki przed nimi (jeśli są takowe) to również kłębowisko facetów. Trudno się dziwić, że tak jest. W Ugandzie tylko co dziesiąta rodzina ma telewizor. Skoro jesteśmy przy sporcie, to warto powiedzieć o pewnej sportowej ciekawostce. W latach 90-tych ubiegłego wieku w skokach narciarskich (!) jako jedyny Afrykańczyk skakał Ugandyjczyk, Dunstan Odeke. Jego rekord życiowy jest rekordem Afryki i Ugandy. Gość skoczył 50 metrów.
   
   W jednej z lokalnych knajp jemy obiad. Jest tanio i naprawdę pysznie. A. zamawia do picia sok owocowy. Dostaje sok w kuflu, niemal żywcem przeniesiony z czasów komuny z polskich mordowni. Ale ten schłodzony napój ze świeżych owoców smakuje jak ambrozja. Coś pięknego, a raczej wyjątkowo smacznego.
  
    Po uczcie bierzemy boda-boda i jedziemy na wzgórze Kasubi. Tu znajdują się grobowce dawnych królów Bugandy. Kilka lat temu podpalono to miejsce i szczerze mówiąc, trochę się tu nudzę. A. mniej, ponieważ o historii tego miejsca i królach wie dużo więcej niż ja. Z reguły, gdy ogląda się jakieś zabytkowe miejsce z listy Unesco, jak te, gdy wie się więcej, zwiedza się bardziej świadomie i wtedy dane miejsce jest bardziej interesujące.
   



   Wracamy w pobliże naszego hotelu i idziemy do supermarketu. Kupujemy trochę herbat, kawy i przypraw. Ceny trochę niższe niż w Polsce, ale szału nie ma. Przed wejściem do sklepu siedzi znużony ochroniarz z karabinem na kolanach. Broń wygląda jakby z czasów pierwszej wojny światowej. Złom po prostu. Gość się pyta czy nie chcę usiąść na jego miejscu z giwerą, zrobi mi zdjęcie. Odmawiam.
   
Matoke, podstawa pożywienia w Ugandzie
   Wieczorem siedzimy w etiopskiej knajpce wspominając naszą lutową wyprawę po tym niesamowitym kraju. Piwo St. George, którym raczyliśmy się w dawnej Abisynii odświeża pamięć. Potem, w niemal całkowitych ciemnościach jemy u lokalsów pyszne chapati. Mała knajpka prowadzona przez Daniela z Erytrei i jego drobną dziewczynę z Rwandy. Siedzimy przy malutkim stoliczku na zewnątrz, a przechodzący obok ludzie przystają czasem z wrażenia. Tak tu już jest, że w niektórych miejscach wzbudzamy wielkie zainteresowanie. Ludzie tego nie maskują i potrafią stanąć i przyglądać się minutę lub dwie. Daniel troszczy się o nasze bezpieczeństwo i przepędza gapiów. Pytam o toaletę. Prowadzi mnie nieco zawstydzony na zaniedbane podwórko. Tu w zupełnych ciemnościach, przyświecając telefonem komórkowym pokazuje mi coś w rodzaju wychodka. Wyszeptuje słowo przepraszam i znika zawstydzony. No cóż, jest przechlapane, ale daję radę. Kilka minut później serwują nam kawę, cukierki i ciastka. Za darmo. Kawa, typowo erytrejska smakuje wyśmienicie. Cukierków nie mamy sumienia jeść. Dali nam to wszystko za darmo. Piwo kosztuje dolara, jedzenie dolara i jeszcze mamy ich obżerać z cukierków?
   

    Na drugi dzień rano wyjeżdżamy z Kampali. Na dworcu kupujemy bilet i czekamy aż cały autobus się zapełni. Jedziemy do Fort Portal, małego miasteczka na zachodzie Ugandy. Posilamy się bułkami, obserwujemy tubylców, a oni nas. Nie trzeba chyba dodawać, że jesteśmy tu jedynymi mzungu. Co chwilę któreś z nas idzie na krótki spacer, a druga osoba zostaje przy bagażach. Jest całe mnóstwo małych sklepików z telefonami komórkowymi i akcesoriami do nich. Mało jest sklepów spożywczych, odzieżowych. Jest tak, jakby na świecie istniały tylko telefony. Jakby je człowiek jadł i ubierał się w nie.
   

  

  Tuż obok nas, na ławce przysiada starszy jegomość, uliczny sprzedawca orzeszków. Wszyscy go tu znają i szanują. Z dostojeństwem konsumuje coś czego nie sposób zidentyfikować z metalowego talerza w kształcie łódki. Za sztućce służą mu drewniane nożyce i takaż łycha. Przybył tu pchając swój dziwny pojazd, coś na kształt roweru. Pojazd jest drewniany, łącznie z kołami. Za kierownicę służą rogi. Z tyłu dumnie wisi flaga Ugandy. Uśmiecha się do nas i jest jednocześnie i smutny i wesoły. Ciekawy człeczyna.
  


   
w autobusie
  Autobus powoli zapełnia się ludzi. Zajmujemy swoje miejsca. Teraz czas sprzedawców. Krążą w przejściu sprzedawcy napojów, przekąsek. Jest gość co sprzedaje pasażerom książki. Jest potężnie zbudowany sprzedawca ubrany w garnitur oferujący ludziom lekarstwa, maści i kosmetyki. Patrzę na niego, bo kogoś mi przypomina. Tak, już wiem kogo. Dzielę się tą wiadomością z A. Jej też przypomina się ta czarna (w przenośni i dosłownie) postać z historii Ugandy. Mowa tu o wielkim świrze i tyranie, który tak siebie tytułował: Jego Ekscelencja Dożywotni Prezydent Ugandy, Marszałek Polny, Doktor Idi Amin, Władca Wszystkich Stworzeń na Ziemi i Ryb w Morzu, Zdobywca Imperium Brytyjskiego w Afryce w Ogólności, a Ugandy w Szczególności, Kawaler Krzyża Wiktorii, Medalu za Wybitną Służbę i Krzyża Wojennego.
  
   Idi Amin Dada pochodził z północy Ugandy z plemienia Kakwa. Niektórzy umieszczają go na liście największych zbrodniarzy ludzkości obok Stalina, Hitlera, Vlada Palownika, Iwana Groźnego czy Pol Pota. Podejrzewany był o kanibalizm, poćwiartowanie żony i trzymanie zwłok w lodówce. Był odpowiedzialny za zabicie ponad 300-u tysięcy mieszkańców Ugandy, choć dokładna liczba ofiar nie jest oczywiście znana. ,,Debiutował” jako pomocnik kucharza w brytyjskiej armii kolonialnej, Kings African Rifle w roku 1946. Potężny, ponad dwumetrowy bokser po czterech klasach podstawówki idealnie, według Brytoli, nadawał się do armii. Jego niska inteligencja, okrucieństwo i prymitywizm bardzo podobały się przełożonym. Gdy awansował na stopień sierżanta wysłano go do Kenii w celu tłumienia powstania Mau Mau. Tam wykazał się niezwykłym okrucieństwem, torturując ludzi, grzebiąc żywcem, obcinając genitalia. Bardzo to podobało się angielskim ,,dżentelmenom” w mundurach. Idi Amin wkrótce został generałem. Obalił dyktatora Miltona Obote (już w niepodległej Ugandzie) i zaczął rozprawiać się z przeciwnikami. Wybił dotychczasową armię, a przynajmniej jej część, wypędził Azjatów, którzy stanowili klasę średnią i siłą napędową społeczeństwa. Budował swoją armię z najczęściej niepiśmiennych, acz oddanych mu prymitywów, armię siepaczy. Terroryzował miasta i wsie, grabiąc co się dało. Kraj podupadał coraz bardziej, ludzie głodowali w strachu o każdy następny dzień, natomiast on sam miał się co najmniej nieźle, robiąc zakupy w Londynie i posiadając niezliczone posiadłości i luksusowe samochody. Na początku, zarówno kraje zachodu jak i wschodu kibicowały Aminowi. Magazyn Time umieścił go nawet na swojej okładce! Całe lata 70-e to okropny terror Ugandy. Pamiętam jak czytałem książkę Ryszarda Kapuścińskiego, Heban, w której to opisuje w jednym z rozdziałów, jak z okien budynków w Kampali docierały do niego przerażające krzyki i jęki torturowanych mężczyzn i kobiet. Na temat krwawej dyktatury Hańby Afryki czy Rzeźnika z Ugandy, jak go nazywano, powstała książka: Ostatni król Szkocji. Ja obejrzałem film pod tym samym tytułem i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Bardzo polecam.
    Na szczęście w końcu (1978) Uganda uwolniła się od bezmózgiego tyrana. Prezydent Tanzanii Julius Nyerere wygrał wojnę, którą Amin zaczął. Nyerere był wielkim człowiekiem o małej posturze. I z tej właśnie postury naigrywał się wcześniej Idi Amin. Zaproponował nawet prezydentowi Tanzanii walkę bokserską (sam był mistrzem Ugandy w wadze ciężkiej).
   W latach 70-ych Uganda spłynęła krwią. Świat nie reagował pochłonięty zimną wojną. W latach 80-ych Rwanda spłynęła krwią Tutsi i Hutu, świat nie zareagował. Dziś, gdy oddajemy się gorączce świątecznych zakupów trwa rzeź w Aleppo w Syrii. A świat?

 
okolice dworca








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz