Styczeń,
luty 2016
Pewnego
popołudnia dostaliśmy 2 propozycje do wyboru od naszego przewodnika. Albo
pojedziemy do dużej wioski Hamerów, na specjalnie dla nas przygotowany
tradycyjny taniec Hamerek, albo na pieszo odwiedzimy lokalną małą wioseczkę
ukrytą pośród buszu. Część naszej ekipy była za pierwszą opcją, a część za
drugą. Po kilku minutach sporu, wybraliśmy mniej komercyjną, drugą wersję.
Dostaliśmy
przewodnika o imieniu Ayke, mieszkańca tej wioski, który nieźle władał angielskim.
Udaliśmy się więc na dość długą, pieszą wędrówkę. Początkowo szliśmy
wyschniętym, szerokim korytem rzeki. Spotykaliśmy po drodze kozy, pawiany
i mniejsze małpy. Nad nami krążyły afrykańskie orły. Szło się ciężko, jak po
plaży, ponieważ stopy grzęzły w miałkim piasku. Prawdziwie afrykańska przygoda.
Po jakimś czasie skręciliśmy w busz. Szło się dobrze, ponieważ grunt był już
twardy, a ścieżka wyraźnie wydeptana, także uniknęliśmy ostrych kolców, które to
potrafią w buszu dać się we znaki.
|
w drodze do wioski |
|
wszędobylskie kozy |
|
piasek w korycie rzeki był bardzo miałki |
|
baboon |
|
Hamerka w korycie rzeki |
|
popularne drzewo tutaj, zwane różą pustyni... |
|
...czyli adenium |
Dotarliśmy w końcu do wioseczki. Za wizytę
w niej zapłaciliśmy po 100 birrów i mogliśmy w tej cenie robić tyle zdjęć ile
dusza zapragnie. Wioska to zaledwie kilkanaście domostw. Większość mężczyzn
była akurat w buszu, na wypasie, więc zastaliśmy głównie kobiety, starców i
dzieci. Przez mamę Ayke zostaliśmy zaproszeni do chaty. Nad paleniskiem w
garnku gotowała się herbata. Upał był na
zewnątrz i w chacie. Ayke opowiadał nam o swojej rodzinie i życiu Hamerów. Miło
było posłuchać o zwyczajach przedmałżeńskich. Opowieść to była na czasie,
ponieważ Ayke był świeżo po zaręczynach. Trzeba przyznać, że skomplikowane to
,,ceregiele”.
|
widok z wioski na busz |
|
jest wieś, są i płoty |
|
rodzinka |
|
dzwoneczki na łokciach |
|
włosy wszystkie panie mają takie same |
|
kobieta z dzieckiem na tle płotu |
|
kobieta z tutejszą sałatą przyszła z buszu do wioski |
|
z miejscową pięknością |
|
chłopiec |
|
familia na tle chaty.Wejście do niej jest bardzo niewygodne |
|
nieładna? |
Herbata pita z dużych mis smakowała
wyśmienicie. Trochę się obawiałem, bo widziałem wcześniej, że niektóre Hamerki,
chroniąc się przed słońcem, noszą te naczynia na głowach, niczym hełmy, ale
wypiłem chyba z litr gorącego płynu. Tak smacznej herbaty nie piłem dawno. Może
nigdy. W końcu nadszedł czas opuszczenia chatki. Przez niewygodne drzwi
(niewielki otwór, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią) trudno było się
wydostać z pełnym brzuchem. Zostawiliśmy kilka podarków, w postaci notesów,
długopisów, kredek, itp. i ruszyliśmy w drogę powrotną.
|
w chacie |
|
po lewej gospodyni dzieli herbatą |
Gdy doczłapaliśmy się z powrotem do
obozowiska, byliśmy skonani. Nie przeszkodziło nam to jednak w wieczorno -
nocnej uczcie, składającej się z konserw i piwa St.George.
|
powrót |
Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy
ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości
zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci
kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.
Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w
gruncie rzeczy nieuleczalnej.
Ryszard Kapuściński
jak zawsze ze swadą i po mistrzowsku!
OdpowiedzUsuń