Styczeń, luty 2016
busz |
Na
pograniczu Etiopii, tuż przy granicy z Kenią i Sudanem Południowym
odwiedziliśmy plemię Dassanech. Żeby do nich dotrzeć musieliśmy zarejestrować
swój pobyt w budynku, czegoś co można by nazwać posterunkiem straży granicznej.
Spisano nasze dane z paszportów i byliśmy gotowi do przeprawy przez rzekę Omo.
Zmieściliśmy się w dwóch
charakterystycznych łodziach - dłubankach zygzakowato wygiętych. Łodzie choć chybotliwe,
pozwoliły bez draki dostać się na drugi brzeg. Łodziami płynęło też kilka
miejscowych kobiet, a chłopcy z plemienia ścigali się z łódkami, płynąc wpław.
Odruchowo wypatrywałem krokodyli, których to w rzece żyje spora populacja. Na
szczęście chłopcy wraz z nami bezpiecznie osiągnęli drugi brzeg.
gotowe do drogi |
komitet powitalny na drugim brzegu |
Dotarliśmy do wioski, w której były w
zasadzie same kobiety i dzieci. Mężczyźni byli na wypasie bydła i kóz, gdzieś,
podobno daleko. Domostwa wyglądały niezmiernie ubogo. Po prostu, sklecone z
gałęzi szkielety na które nakłada się blachy, szmaty, worki i co popadnie. W
Afryce nic się nie marnuje.
Przewodnik
wioskowy opowiadał nam trochę o zwyczajach plemienia Dassanech, Żyją z
pasterstwa, uprawy sorgo, kukurydzy, dyni i fasoli. Teren jest niemal pustynny,
więc trudno tu o dostatnie życie. Na szczęście mają w pobliżu rzekę, która
pozwala urozmaicić ich dietę w ryby i … krokodyle. Kontrowersje wśród nas
wzbudził temat obrzezania dziewczynek. Plemię Dassanech dzieli się na 8 klanów.
Jak się dowiedzieliśmy, w dwóch z nich odstąpiono już od tego barbarzyńskiego
zwyczaju. W tym klanie, niestety, obrzezanie stosuje się nadal. ,,Zabieg”
wykonuje się u dziewczynek w wieku 10-12 lat. Gdyby odmówiła, zostałaby
usunięta z plemienia, a tym samym skazana na śmierć głodową.
Panie były obojętne na moje ,,podrywy" |
Dwie rzeczy utkwiły mi w pamięci
najbardziej z wizyty w wiosce. Pierwsza to wizyta w chacie. Dwie kobiety
chwyciły mnie delikatnie za ramiona i zaprosiły do domostwa. Otwór wejściowy
miał wysokość ok. 50cm. Na kolanach nie mogłem wejść, ponieważ aparat
fotograficzny, zawieszony na szyi szorowałby po ziemi. W zasadzie, wpełzłem do
chaty. Ubóstwo powaliło mnie z nóg, choć o staniu nie mogło być mowy. W
najwyższym miejscu, na środku, chata miała może 1,70 m wysokości. Slumsy, które
widziałem w Azji wydały mi się niemal pałacami. Kobiety były serdeczne i
uśmiechały się szczerze, choć o dialogu z wiadomych przyczyn nie było mowy. Gdy
wychodziłem serce mi ściskało i zostawiłem drobny datek. Trudno jest nie
mierzyć ich życia naszą, europejską miarą, choć człowiek stara się bardzo, żeby
tego nie robić.
Maskotka ozdobi od dziś ten dom:) |
Druga rzecz, która utkwiła mi w pamięci
przedstawia taki oto obrazek. Szedłem ze wsi z powrotem w stronę rzeki, w
oddaleniu od mojej grupy, otoczony
wiankiem dzieci. W pewnym momencie dwie kilkunastoletnie dziewczyny zagrodziły
mi drogę i uklęknęły przede mną. Poczułem się nieswojo, poprosiłem gestem o powstanie.
Chciały pewnie jakiś podarek, może pieniądze. Nie wiedziałem z zażenowania co
zrobić, na szczęście dziewczyny grzecznie posłuchały mnie i wstały. Wtedy
pouczyłem je, po polsku, żeby tego w życiu więcej nie robiły.
Ten krzyżyk to raczej ozdoba a nie symbol wiary. |
Ozdobić głowę można wszystkim. |
Nad rzeką posiedzieliśmy chwilę w cieniu
wielkiego drzewa i wyruszyliśmy w kierunku terenów zamieszkiwanych przez plemię
Hamerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz