18,19.10.2016
Spotykamy się z A. na amsterdamskim
lotnisku, skąd lecimy przestarzałym Boeingiem z podstarzałymi stewardesami do
Nairobi. Lot trwa około 8 godzin, ale często serwowane posiłki i napitki
umilają czas lotu. Wieczorem lądujemy w Nairoberry, jak często nazywane jest to
miasto (robbery, to po angielsku rabunek). Tu stawiam pierwsze kroki w swoim
życiu na półkuli południowej. Mamy jeszcze czas letni, więc zegarki przeskakują
o dwie godziny do przodu. Teraz pora załatwić wizę. Ponieważ zamierzamy
odwiedzić oprócz Kenii, Ugandę i Ruandę staramy się o wizę wschodnioafrykańską,
która upoważnia do wjazdu do tych krajów. Kosztuje 100 dolarów i NA PEWNO jest
do dostania na lotnisku w Nairobi. Przed przyjazdem tu czytałem różne, czasem
sprzeczne wersje w Internetach na ten temat. Z ciekawości idę do informacji
zapytać o tę wizę. Pani ogarnia mnie ospałym wzrokiem i leniwie, cicho wybąkuje,
że nie ma takowych. Pierwsza chwila na lotnisku i już czuję, że jestem w
Afryce. Niespełna godzinę po tej odpowiedzi mamy wizę wklejoną w nasze
paszporty. Odbieramy bagaże i łapiemy taksówkę. A raczej taksówkarz łapie nas.
Jedziemy pod adres gdzie będziemy nocować kilka nocy.
Przed wyjazdem szukałem różnych możliwości
noclegu w Nairobi. Trafiłem na (airbnb.pl) Jacka, Polaka, który mieszka wraz ze
swoją piękną dziewczyną w Nairobi i jest dystrybutorem naszej wódki cytrynówki
i cydru w Kenii. Mieliśmy w planach małą, wspólną biesiadę, ale musiał chłopina
polecieć na kilka dni do Europy, więc, niestety, nie dane nam było się spotkać.
Ale za to zostawił nam w lodówce butelkę wyśmienitego cydru i, oczywiście,
cytrynówkęJ Docieramy na miejsce bez trudu. Poznajemy Gaitho, dziewczynę
Jacka i osiedlamy się w miłym apartamencie. Mamy łazienkę z prysznicem i wanną,
kuchnię oraz wielką sypialnię, ciekawie i gustownie urządzoną przez gospodynię.
Szklaneczka cytrynówki na balkonie nowoczesnego osiedla, zapoznanie się z
ciepłotą powietrza i kończymy wyczerpani dzień.
Rankiem przyjeżdża po nas kierowca, kolega
Jacka i zaczynamy dzień w Nairobi. Za umówione 40 dolarów chłopak jest wraz z
autem do naszej dyspozycji na cały dzień. Będzie naszym kierowcą, przewodnikiem,
ochroniarzem, doradcą i … fajnym kumplem. Ruszamy w miasto.
Nairobi założyli w 1899 Brytole, gdzieś
pośrodku niczego, na kolejowym szlaku pomiędzy Mombasą a Kampalą w Ugandzie.
Były tu tereny Masajów położone dość wysoko, bo ok. 1700m n.p.m. Dziś to
nowoczesne, prawie 3,5- milionowe miasto, przypominające miasta europejskie.
Rezygnujemy z oglądania Muzeum Narodowego Kenii i od razu jedziemy do dzielnicy
Karen. Celem naszym jest muzeum Karen Blixen, duńskiej pisarki, znanej autorki
wielu książek. Na podstawie jej biografii nakręcono sławne: ,,Pożegnanie z
Afryką” z Meryl Streep w roli głównej.
Muzeum znajduje się w jej starym domu, w którym mieszkała w latach 1917-1931.
Wszystko jest tu oryginalne, jak zapewnia przewodniczka, z wyjątkiem podłóg w
domu, które ukruszył ząb czasu, a raczej zęby termitów. Wstęp kosztuje 12
dolarów od osoby i w tej cenie zawarty jest przewodnik. Nam trafia się młoda,
kontaktowa i kompetentna przewodniczka. Oglądamy dom, ogród, całe obejście, replikę
urządzenia do palenia kawy. Siadamy na ławeczkach, rozkoszujemy się widokiem
kwiecia i kolorowych motyli. W domu i kuchni umieszczonej na zewnątrz znajduje
się mnóstwo sprzętu z tamtej epoki i trzeba szczerze powiedzieć, jest ciekawie.
Wrażenie na nas robią sprzęty kuchenne. Przeznaczenie niektórych rzeczy jest
dla nas zagadką. Czas tu płynie wolno, acz nieubłagalnie.
dom Karen Blixen |
kawa |
Zmieniamy klimat
radykalnie i jedziemy do Kibery, największych slumsów Afryki. Żyje tu niemal
milion osób przytłoczonych biedą. Podobno połowa ludności jest poniżej 15 roku
życia, a odsetek chorych na AIDS sięga 20 procent. Jedziemy po drogach wzdłuż
nędznych domostw zbudowanych z gliny, blachy, dykty i innych odpadów. Nocą jest
tu być może niebezpiecznie dla turysty z aparatem na szyi, ale teraz w ciągu
dnia raczej nic nam nie grozi. Robienie zdjęć jest jednak niezwykle trudne.
Niektórzy na widok aparatu reagują cokolwiek nerwowo. Objeżdżamy więc kawałek
terenu i kierujemy się w stronę centrum Nairobi.
Kinyozi Salon |
Miasto robi wrażenie. Zakorkowane, pełne
ludzi, ładnych budynków. Parkujemy samochód i poruszamy się na piechotę.
Przewodnik tłumaczy wiele rzeczy. Tu jest ministerstwo, tu autobus, tu drzewo.
Wrażenie na nas robią ludzie. Bardzo ładnie i starannie ubrani. Pachnący.
Kobiece fryzury mogłyby stanowić osobny rozdział. Treski, zaplatańce, misterna
robota. Nie znam się na tym kompletnie, ale wyobrażam sobie ile czasu trzeba
poświęcić na uzyskanie takiego fryzowego efektu. Kobiety z Europy Zachodniej to
przy nich łachmaniary, takie odnoszę wrażenie. Czekolejdis pod tym względem
górą. A. ze mną się zgadza. Kolejny mit obalony.
Przy ulicach wiele pięknych drzew
kwitnących na niebiesko. To dżakarandy, uczy mnie A. Jest to Jej ukochane
drzewo. Mi bardziej podoba się drzewo zwane płomieniem Afryki, o oczojebnych,
jaskrawych kwiatach. Według mnie są czerwone, ale ktoś kto się zna na kolorach pewnie
by mnie wyśmiał.
Trafiamy do serca miasta. Piękny park i oto
stajemy przed Kenyatta International Convention Centre. 28 piętowy budynek
prezentuje się okazale. Kontrola osobista i wchodzimy do środka. Szybką windą
wjeżdżamy na samą górę. Widok na miasto z góry nieco onieśmiela mnie. A może to
lęk wysokości? Powietrze jest lekko zamglone, ale upał daje się już nam we
znaki. Zjeżdżamy.
Włóczymy się jeszcze trochę po ulicach
centrum. Gdy robię fotkę jakiegoś budynku, przyczepia się do mnie jeden gość.
Każe mi pokazać fotografię. Tłumaczę mu, że jestem turystą. On mi odpowiada, że
może terrorystą. Każda inność budzi w ludziach strach. Kolor mojej skóry i
robiona fotografia budynku, wydawała mu się niepokojąca. Tu w Nairobi, wiedzą co
to są zamachy. Wystarczy wspomnieć ambasadę amerykańska czy niedawny krwawy
zamach w centrum handlowym, gdzie zginęło 71 osób. Zdjęcia oczywiście nie pokazuję.
Kupujemy bilety do Ugandy w firmie Mash Cool
na za parę dni i dzień powoli dobiega końca. Nie ma już czasu na sierociniec
dla słoni, centrum żyraf czy Karura Forest. Jeszcze kilka sklepów i lądujemy w
naszym przytulnym gniazdku. Jutro wielki dzień. Dzień safari.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz