czwartek, 29 grudnia 2016

84. U stóp Gór Księżycowych



24,25.10.2016



    Autobus jedzie przez zieloną Ugandę. A my w nim, ze wzrokiem utkwionym w przybrudzone szyby. Nie na darmo Winston Churchill nazwał ten równikowy kraj Perłą Afryki. Widoki spełniają nasze oczekiwania. Jest zielono, bardzo zielono. Na tle czerwonawej gleby ta zieleń prezentuje się przepięknie. Mnóstwo przeróżnej roślinności. Bananowce, palmy, lasy liściaste, poletka kukurydzy, manioku, sorgo, batatów i innych niezidentyfikowanych przez nas roślin. Widzimy olbrzymie plantacje herbaty. Piękne wzgórza z krzewami, poprzecinanymi wąskimi dróżkami po których gdzieniegdzie idą kobiety z koszami na plecach, wypełnionymi liśćmi. Uganda eksportuje również bawełnę i kawę. Kraj to pagórkowaty, górzysty, są idealne warunki glebowe i klimatyczne do tego typu produkcji. Najbardziej jednak rzuca się w oczy duża ilość bananowców.
   

  
  Jedziemy kilka godzin tym autobusem nie nudząc się ani chwili. Miło wspominam wesołą Kampalę. Fajni ludzie, dobre jedzenie. Tak, to był miło spędzony czas. Szkoda tylko, że nie udało nam się spotkać z młodą Polką mieszkającą w tym mieście od kilku lat. Mieliśmy zaproszenie od niej (couchsurfing) na piwo, ale z braku czasu nie doszło do spotkania. Może następnym razem.
   
    Dojeżdżamy do Fort Portal. Piękne miasto liczące około 45 tysięcy dusz, otoczone pagórkami. Dojeżdżając, widzimy jednak coś co nas wprawia niemal w ekstazę, a przynajmniej w przyjemny stan podniecenia. To pasmo Gór Ruwenzori, zwanych również Księżycowymi. Jest to piękny masyw o długości ok. 120 km i szerokości ok. 65 km. Rozciąga się na pograniczu Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga. Niektóre szczyty pokryte są wiecznym śniegiem, wśród nich Góra Stanleya (5109 m n.p.m.), trzecia pod względem wysokości góra Afryki. Wśród niezwykle wybujałej roślinności (wiele gatunków endemicznych) żyją słonie afrykańskie, nosorożce, okapi, bawoły, lamparty, antylopy. Najsłynniejszym jednak gatunkiem jest goryl górski. Jego nieliczne stada spotkać można właśnie w Ugandzie, Rwandzie i R.D. Konga. Odbyć można trekking i zobaczyć te ogromne, dochodzące do 200 kg wagi człekokształtne, ale cena 700 dolarów za osobę i długi, nawet półroczny okres oczekiwania na przyjęcie zgłoszenia odstrasza jednak wielu. W tym i nas. Zresztą, wysoka cena jest po to, żeby odstręczać. O to chodzi opiekującym się tymi zwierzętami w parkach narodowych, żeby odstraszać zbyt liczną gawiedź. Nadmierna ilość odwiedzających mogłaby być szkodliwa dla goryli. Chodzi o stres i choroby ludzkie, którymi można zarazić zwierzęta i vice versa. Należymy wszak do tej samej rodziny. Słynny, oscarowy, już niemal pradawny film ,,Goryle we mgle” traktuje o pierwszej badaczce goryli na tych terenach, Dian Fossey. Skoro jestem przy kulturze związanej z tym terenem, nadmienię, że twórczyni Harry Pottera, pani Rowling, właśnie tu, w Górach Księżycowych umieściła Szkołę Magii Uagadou.
   
czekając na Maureen
    W Fort Portal nocujemy u Maureen, 28-letniej, sympatycznej Ugandyjki z którą umówiłem się wcześniej w ramach couchsurfingu. Mamy adres (mniej więcej) gdzie mamy dojechać boda-boda i spotkać się. Jedziemy i czekamy chwilę w upalnym słońcu rozkoszując się sielskością okolicy. Przyjeżdża nasza gospodyni, poznajemy się ,,dotykowo” i wsiadamy do jej Toyoty. Jedziemy do domu. Troszkę koparki nam opadają, bo spodziewaliśmy się ,,bidnej chałupinki” a trafiamy do pięknego, nowoczesnego domu. Kafelki, duperelki. Maureen żyje z sześcioletnim, rezolutnym synem i świetnie sobie radzi zawodowo. Pracuje w jakiejś instytucji rządowej. Spędzamy wesołe popołudnie i wieczór przy piwach, kolacji i rozmowach. Jedziemy zobaczyć nową chatę Maureen, ponieważ odziedzicza po ojcu inny dom, gdyż ten wyprowadza się do Stanów Zjednoczonych. Za trzy dni ma przeprowadzkę. Równie fajne domostwo, o standardach europejskich.
    

   Na drugi dzień rano Maureen jedzie do pracy, a nam umawia swojego przyjaciela, który spędzi ten dzień z nami i ,,poobwozi” nasze tyłki po okolicy. Wspaniałe rozwiązanie. Na kartce napisała mu gdzie ma nas zawieść i ruszamy w drogę. Wspaniałe okolice pełne jezior i … zielono, zielono, zielono. Wioski, wioseczki, ludzie, dzieciaki, szkoły poukrywane gdzieś w głuszy. Ciekawy dzień. Trafiamy do dość niezwykłego miejsca. Nad pięknym jeziorem, nieco wyżej, nad taflą jeziora ukryte jest przepiękne miejsce, do którego bardzo ciężko trafić osobom niezorientowanym. To Papaya Lake Lodge. Dwóch tubylców otwiera masywną bramę i wjeżdżamy na teren przepięknego obiektu. Gustownie urządzone wnętrza z użyciem miejscowych, rękodzielnych przedmiotów. Zamawiamy kawę i herbatę i rozkoszujemy się w niemal niebiańskiej atmosferze. Nie ma tu żadnych gości, jesteśmy sami. Wybudowano tu nawet basen. Kilku czarnoskórych pracowników przycina krzewy. Leżę sobie chwilę na leżaku na drewnianym tarasie urzeczony widokiem jeziora. Nasz przewodnik-kolega informuje mnie, że właśnie przyjechał właściciel tego miejsca. Idę do toalety i przechodząc koło tego człowieka, który właśnie prowadzi rozmowę telefoniczną… słyszę polski język. Ależ ten świat mały i pełny zaskakujących niespodzianek. W toalecie, niczym przeniesionej z pałacu, rozpiera mnie duma z rodaka (wcześniej rozpierał pęcherz). W takiej głuszy, takie coś, no, no, no! Szacun! Postanawiam porozmawiać chwilę z właścicielem i pogratulować rozmachu, ale człowiek ten rozmawia całą wieczność, a nas goni już czas. Nie ładnie przerywać komuś rozmowę, wyjeżdżamy stąd. 



   Jeździmy i jeździmy, aż docieramy do podnóża Gór Ruwenzori. Trudno to wszystko opisać, lepiej tu przyjechaćJ Jest miło, bezpiecznie, egzotycznie.




    

Na koniec dzisiejszej podróży jemy u miejscowych pyszną kozinę (ja) popijając piwem Tusker. Zaciekawia mnie tablica z menu. Ugandyjczycy są bardo religijni, więc na górze tablicy widnieje napis, że to Pan Bóg zaopatruje ten lokal w produkty. Takich dowodów na silną wiarę w Boga można tu spotkać dość dużo. Także w rozmowach można się przekonać o ich religijności. Trudno się dziwić. W wielu miejscach spotkać można w Ugandzie (i w wielu krajach Afryki) różnego typu misje katolickie najprzeróżniejszych maści i odłamów.


  
czterech na motorku:)
    Wieczorem przyjeżdża Maureen i spędzamy czas w pubie The Forest. Wspaniała zabawa wśród tubylców i niemieckich wolontariuszek. Stoły bilardowe, muzyka i pyszne jedzenie (picie też). Ceny bardzo przystępne. Tak, Uganda to perła AfrykiJ








1 komentarz: