środa, 14 grudnia 2016

82. Jezioro Wiktorii

23.10.2016

   

Jezioro Wiktorii
   Po lekkim, pachnącym bylejakością śniadaniu i po takiejże kawie wychodzimy przed nasz hotel, o byle jakiej nazwie, G1. Plan jest prosty. Chcemy dostać się do pobliskiego miasta Entebbe i zobaczyć największe jezioro Afryki, Jezioro Wiktorii. Bez trudu bierzemy boda-boda i jedziemy na coś w rodzaju małego dworca busowego, skąd czeka nas kilkudziesięciominutowa droga nad jezioro. Co to jest boda-boda? To motocyklowe taksówki. Siedzą w miastach Ugandy całe tabuny kierowców na swych ,,rumakach” i czekają na klientów. Co niektórzy okutani są w grube palta, szale i zimowe czapki. Upał czasami nie do wytrzymania według naszych standardów, a oni opatuleni jak w najgorsze mrozy.
    
Mućka jak nasze
   Nazwa boda-boda powstała w takich okolicznościach, że kiedyś motorynkami przewożono ludzi i towary na pas ziemi niczyjej pomiędzy Kenią a Ugandą. Kierowcy wrzeszczeli do potencjalnych klientów: ,,border, border”(granica, granica), co brzmiało w ich ustach jak: ,,boda, boda”. I tak przylgnęła nazwa do tych królów ugandyjskich szos i szutrów.
    
    Droga do Entebbe mija nam szybko w bardzo zatłoczonym busie. Konduktor jednak przez otwarte drzwi nawołuje czasami jeszcze potencjalnych pasażerów. Musi być upchany do granic możliwości, inaczej nie jedzie. Nawet gdy wszystkie siedzenia są już zajęte to konduktor-naganiacz nie próżnuje. Bilety są śmiesznie tanie, ale jako mzungu (białas) muszę uważać, żeby wydali resztę. Czasem chłopaki zapominają. Kwoty to dla nas niewielkie, ale ja akurat nie lubię dawać się ,,nacinać”. Czasem jednak i tak oszwabią. Na szczęście utrata 2 złotych (na przykład) nie boli tak bardzoJ Zawsze gdy mnie ogołocą z paru groszy, myślę sobie, czy chciałbym się z nimi zamienić na stan majątkowy. Wtedy człowiek się pionizuje.

     
   Wysiadamy w Entebbe tuż przy międzynarodowym, największym w Ugandzie  lotnisku. Upał leje się nieba. W małym kiosku kupuję papierosy. Sprzedawczyni gdy usłyszała, że chcę paczkę lokalnych fajek kręci przecząco głową. Tylu nie ma. Kupuję więc 9 czy 10 sztuk za 3000 ugandyjskich szylingów. Włóczymy się chwilę w skwarze, ale nie bardzo wiadomo gdzie tu iść. Miasto jest niby spore, 80 tysięcy mieszkańców, ale co tu robić? Mamy ochotę udać się od razu nad wodę. Nie mogę się doczekać kiedy zamoczę stopę w tym legendarnym jeziorze. Po drodze, gdy wjeżdżaliśmy do miasta widzieliśmy piękny brzeg Wiktorii. Decydujemy wziąć boda-boda i wrócić się tam. Jedziemy. Wiatr we włosach. Dojeżdżamy. Jest zaje…
   

   
   Jezioro Wiktorii to powierzchniowo 22 procent obszaru Polski. Największe tropikalne jezioro świata. Jego wody podzielone są pomiędzy 3 państwa: Ugandę, Tanzanię i Kenię. Jako pierwszy mzungu jezioro zobaczył w roku 1858 John Speke. Oczywiście, na cześć królowej nazwał jezioro jej imieniem. Średnia głębokość jeziora to 40 metrów. Poruszają się po nim pokaźne statki kursujące pomiędzy niektórymi miastami. Ma duże znaczenie dla lokalnej społeczności.
    

   


Dziś jest niedziela, więc trochę ludzi się kręci. Ktoś płynie na kajaku, kilkanaście kobiet pierze przy brzegu pranie. Na trawie schną bluzki, spodnie, koszule. Trochę młodzieży się kąpie. Czas płynie leniwie. Nawet ptaki jakieś takie ospałe. Czy one wiedzą, że to niedziela? Jeśli tak, to skąd? Robimy sobie spacer wzdłuż brzegu aż natrafiamy na rybaków. Są przyjaźnie do nas nastawieni. Podchodzimy bliżej a ja pytam czy mogę zrobić zdjęcie. Jasne, że mogę. Pokazują nam sieć i tłumaczą: ,,tooo jeeeest rybacka sieć”. Kiwamy głową, że rozumiemy. ,,Tooo jeeeest ryba”, tłumaczą nam cierpliwie. A my cierpliwie i z zapałem kiwamy głowami, że rozumiemy. Nie za bardzo lubią tutejsi gdy im się robi zdjęcia. Czasem wstydzą się swojej biedy, a czasem uciekają przed zdjęciem, ponieważ według ich wierzeń, zdjęcie może zabrać duszę. W porównaniu z Azją jest dużo ciężej pod tym względem. Najczęściej gdy chcę zrobić komuś fotkę, po prostu pytam o zgodę. Tak było i w przypadku tych rybaków. 



odpoczywamy a żołnierze robią nam zdjęcia













  A skoro jesteśmy przy rybakach opowiem o pewnej katastrofie ekologicznej, która wiąże się z Jeziorem Wiktorii. Otóż w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku postanowiono zrobić pewien eksperyment. W roku 1954 wpuszczono tu okonia nilowego, potężną dochodzącą do 200 kg wagi rybę. Drapieżnik ten w obcym ekosystemie zaczął gwałtownie rosnąć i rozmnażać się. Populacje miejscowych ryb, będących podstawowym pożywieniem lokalnych społeczności zaczęły się gwałtownie kurczyć. Zniknęły krewetki, piękne pielęgnice i inny wodny drobiazg. Okoń zaczął w końcu sam się zżerać w ramach swojego gatunku. Mięso tej ryby masowo zaczęło pojawiać się na europejskich stołach. Często wywożono stąd potężne filety okonia a przywożono samolotami broń. Jezioro coraz bardziej się wyjałowiało. Złomu w postaci broni, przybywało. Ludność traciła swe stare miejsca pracy i zawody. Mięsa w jeziorze było niby coraz więcej, ale wśród tubylców głód i patologie powiększały się. Dramat tego eksperymentu został ukazany w filmie dokumentalnym: ,,Koszmar Darwina”. Trzeba przyznać, że to obraz dość wstrząsający. Kolejny raz białas zrobił czarnego człowieka w tak zwane bambuko. Ale czy igrając z przyrodą, manipulując nią, nie zrobi kiedyś sam siebie w owe bambuko?

 
Na koniec trochę skrzydlatych












1 komentarz:

  1. Mega zazdroszczę takiej wyprawy. Może kiedyś też uda mi się wybrać w te rejony, mam taką nadzieje :)

    OdpowiedzUsuń