środa, 7 grudnia 2016

81. Z Nairobi do Kampali

22.10.2016

   

flagi na autobusie.Od lewej:Kenii, Ugandy i Rwandy
   Czas opuścić gościnne progi Nairobi. Pseudonim miasta ,,Nairoberry” kompletnie nie przystawał do rzeczywistości. Nic złego nas tu nie spotkało. Rano Uberem jedziemy na coś w rodzaju dworca autobusowego. Na ulicach tłok niemiłosierny, mnóstwo ludzi, samochody osobowe, autobusy i wszędobylskie matatu, czyli busy, które w tej części Afryki odgrywają niezwykle ważną rolę w komunikacji. Kupujemy bułki na drogę, o smaku tak dobrym, że przypomina mi się dzieciństwo. Autobus firmy Mash Cool podjeżdża punktualnie. To nic, że wyjeżdża z półgodzinnym opóźnieniem. W Afryce to nie ma znaczenia. Zajmujemy miejsca dla VIP-ów. W przedniej części autobusu jest wydzielonych kilka miejsc z niezwykle komfortowymi fotelami. Można je rozłożyć niczym łóżko. Jakiś Kenijczyk prosi nas, czy może sobie usiąść na nim na chwilę i zrobić sobie selfie. Czemu nie? Prosi A. o to, żeby stanęła z boku. Chce mieć selfie z nią. Nie dziwię mu się J Bilet na miejsca VIP kosztował 2600 szylingów (ok. 26 USD) na osobę. Warto było dać parę groszy więcej, bo miejsca jest dużo, siedzenia wygodne i dobry widok przez okna. Czeka nas jakieś 12 godzin jazdy.
  
Masajowie i krowy
   Na początku, droga nie jest jakoś spektakularnie piękna, ale czym bliżej granicy z Ugandą widoki coraz bardziej zapierają dech. Czasem, za oknem, trafi się rodzynek w postaci antylopy, czy zebry. Piękna zielona roślinność staje się coraz bardziej bujna, niemal z każdym kilometrem. Patrzę w okno jak urzeczony. Wioski są biedne, ludzie tu nie grzeszą bogactwem. Rozbawia mnie pewien szczegół. Niemal w każdej wioseczce jest jakiś przydrożny hotelik. Ceny tam pewnie sięgają 2, czy 3 dolarów za nocleg. Są to niewiarygodne rudery, o elewacjach ,,pożal się Boże” i dachach z blachy falistej. Czasem jest jakieś okno, czasem nie ma. Powierzchnia tych przybytków to na ogół 20, 30 metrów kwadratowych. Kibelek pod chmurką, łazienka to pewnikiem miska z zimną wodą. Ale to oczywiście nie jest zabawne. Uśmiech wywołują u mnie nazwy tych hoteli. Florida, Siódme Niebo, Miami Resort John and Sons Inc, Paradis Corporation and Spa Resort. Czym więcej poważnie brzmiących angielskich nazw tym lepiej. Słowo Corporation jest niemal na co drugim hoteluJ Czasem z błędemJ
   


   W okolicach Kisumu, mniej więcej w połowie drogi, widzimy skrawek jeziora Wiktorii. Pięknie jest. Tu mijamy również równik. Z półkuli południowej wjeżdżamy na kilka dni z powrotem na naszą. Szkoda, że nie można wysiąść na równiku i stanąć okrakiem na obu półkulach Ziemi. Pomiędzy obiema półkulami jest wiele różnic. Pomijam tu takie oczywistości jak odwrotność pór roku. Weźmy na przykład taki temat: Jak spływa woda w zlewie na obu półkulach? Często na świecie, dokładnie na równiku, miejscowi robią pokaz dla przyjezdnych mający pokazać pewien fenomen. Do wanienki wlewa się wodę, następnie ją spuszcza, i na półkuli północnej wir tworzy się odwrotnie do ruchu wskazówek zegara a na półkuli południowej zgodnie z ich ruchem. Wystarczy, że pokazujący przesunie wanienkę, czy miskę o kilka metrów. Jest to efekt siły Coriolisa. Niektórzy powątpiewają jednak w ten fakt i węszą w nim oszustwo. Tak czy inaczej, miejscowi mają zarobek. Weźmy pod uwagę inne zagadnienie, nocne niebo na obu półkulach. Trzeba tu powiedzieć, że tu w Afryce obserwacja nieba daje naprawdę niesamowite przeżycia. Półkula południowa jest mniej zaludniona, biedniejsza a na dodatek 81,3 procent jej powierzchni stanowią oceany. Jest więc mniej zanieczyszczona. Gwiazdy widać wyraźnie, pięknie rysuje się Droga Mleczna. Inne możemy tu zaobserwować gwiazdozbiory, na przykład słynny Krzyż Południa. Księżyc nawet się różni. Gdy idzie ku pełni, jakby leżał na plecach. U nas, na północy jest w pozycji bardziej pionowej.
   

  
   Jedziemy dalej. Jesteśmy na terenach ludu Luo. To z tego plemienia pochodził ojciec Baracka Obamy. Podobno rozpowszechniona jest tu poliandria, czyli stan gdy kobieta ma kilku mężów. Żony od dawien dawna się tu kupowało. Co mogli począć biedniejsi? Ano składali się na wspólną żonę. Ktoś  dał krowę, ktoś barana, ktoś dwie kozy i żona była. Czasem, po prostu, żoneczkę się porywało. Ten stan jest dość rozpowszechniony do dziś w tym rejonie świata. W Etiopii byłem w chacie ludu, który kupował żony za … miód. Albo porywał.
   W Kenii występuje ponad 40 różnych ludów. Najczęściej: Kikuju, Luhja, Kalendżin, Luo, Kamba. Takie zróżnicowanie etniczne kończy się czasem tragicznie. Nawet współcześnie, szczególnie przed wyborami politycy lubią wsadzić kij w mrowisko. Wtedy maczety idą w ruch, giną ludzie, domostwa płoną. Na szczęście nie są to masowe mordy, ale jakieś sporadyczne i na niewielką skalę konflikty. Nie znaczy to, że nie są tragiczneL
drzewo chlebowe

  Jest ciemno gdy dojeżdżamy do granicy z Ugandą. Wiza wschodnioafrykańska pozwala nam wjechać bez problemów. Pobierają odciski palców, wbijają stempelek. Wymiana reszty szylingów z kenijskich na ugandyjskie i jedziemy dalej. Wieczorem jesteśmy w Kampali, stolicy kraju. Od razu trafiamy na hotel o nazwie G1. Doba kosztuje 23 dolary. Jest ciepła woda, wifi i śniadanie w cenie. Można znaleźć tańszy hotel, ale nie chce nam się późną porą włóczyć z plecakami. Trzeba powiedzieć, że mieliśmy 3 zaproszenia z couchsurfingu, ale zdecydowaliśmy się na niekorzystanie z tego dobrodziejstwa na razie. Jedną z gościnnych osób był duński pisarz i reżyser filmowy, więc mogło być ciekawie. Ale co tam, skorzystamy w następnym mieście Ugandy. Restauracja hotelowa już zamknięta, więc idę na ulicę kupić coś do jedzenia. Wziąłem kurczaka z rożna i to był wspaniały wybór. Tak dobrego mięsa dawno nie jadłem. W Europie to co oferują nam w sklepach to jakieś ścierwo  w porównaniu z tym co tu można dostać. Te kurczaki nie zaznały w swoim żywocie ni krztynki paszy, antybiotyku, czy innej chemii, którą tak chętnie szprycują nam drób w Europie. Nawet gospodarze karmią z reguły paszami. Tu kurczak smakuje jak bażant. Do tego sałatka z pomidorów i czerwonej cebuli. Niebo w gębie. Nieeeebo w gębie.

    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz