poniedziałek, 29 czerwca 2015

44. Park Narodowy Gorchi – Tereldż

12.05.2015
   
    
  
    Zanim przyjechałem do Mongolii na portalu globtroter.pl przeczytałem o polskojęzycznej przewodniczce w Ułan Bator. Napisałem do Niej maila i umówiliśmy się wstępnie, że pokaże mi parę ciekawych rzeczy w okolicy. Gdy się budzę, okazuje się, że Nomio (tak ma na imię) właśnie stoi nad moim łóżkiem. Kurczę, zaspałem. Umówiliśmy się na 9.00 a ja budzika nie słyszałem. Trochę zmieszany wstaję szybko, ogarniam się i wychodzę z plecakami przed blok. Uzgodniliśmy wczoraj wieczorem, że będę spał u nich w mieszkaniu. Dla mnie to duży plus, bo będę mógł zobaczyć od kuchni, jak wygląda życie zwyczajnych mieszkańców Ułan Bator. Na dole szybka prezentacja. Poznaję męża Nomio, Tsogoo Tsogoo (czyt. Cogo Cogo) i Alana, ich znajomego Polaka. Idziemy do pobliskiej kawiarni na poranną kawę. Omawiamy plany na dzień dzisiejszy i po godzinie piję drugą kawę u nich w mieszkaniu. Nomio i Jej mąż znają dobrze Polskę i bardzo lubią gości z nadwiślańskiego kraju. Mieszkali tam kilka lat. W Polsce się poznali i urodziło im się pierwsze dziecko. Przez kilka lat, handlując ciuchami na bazarach, głównie wschodniej Polski dorobili się mieszkania i domku, który znajduje się za rogatkami Ułan Bator. 
Tsogoo Tsogoo wieczorową porą:)
Nomio świetnie mówi po Polsku, a Tsogoo Tsogoo raczej słabo, ale dużo rozumie. W komórce, na tapecie ma zdjęcie Jana Pawła II. Pytam czy wie kto jest teraz papieżem? Nie wie. Ale wie, że ,,naszego” papieża kocha. Kocha również polską drużynę piłkarską i ma cały komplet kibica: szalik, czapka, flaga i koszulka z orłem na piersi. Alan, natomiast, to człowiek - instytucja. Artysta, fotograf, wielbiciel Mongolii. Zna ten kraj jak mało który Polak. Obecnie czeka na farby z Niemiec do pomalowania 40 owiec na niebiesko! Taki projekt artystyczny. Przygotowuje się do spotkania z ministrem kultury i sztuki w tym kraju, ponieważ chce dostać się do podziemi muzeum narodowego. Kiedyś przemierzył Mongolię kilkaset kilometrów pieszo, aż zdarł buty i kontynuował wędrówkę na boso. Postać o której można by mówić dużo. Chyba od razu się polubiliśmy. Poznaję również ich trójkę dzieci.                                                       
    Po wypiciu kawy jedziemy na dworzec kolejowy, gdzie odwiedzam bankomat i kupuję bilet do Pekinu na pojutrze. Bilet kosztuje 109700 tugrików, czyli 210zł. Potem jedziemy za miasto. Będziemy zwiedzać Park Narodowy  Gorchi - Tereldż. W Parku tym są pasma górskie, liczne rzeki, tajga modrzewiowa, bezkresne stepy i lasostepy. Park słynie z ostańców skalnych, w tym najsłynniejszy z nich Melchijn  chad, czyli skała - żółw.
Skała - żółw
Jedziemy w czterech, Tsogoo Tsogoo, jako przewodnik, Jego ojciec i syn, oraz Alan. Na peryferiach Ułan Bator zatrzymujemy się coś zjeść. Wchodzimy do dość obskurnego baru z niebieskimi ścianami i drewnianymi stołami pokrytymi ceratami. Alan zamawia gulasz, więc ja też. Informuje mnie, że

to najbezpieczniejsze żarcie. Po prostu, widać co się je. Na talerzu mam mięso baranie, ryż, małą porcję pogniecionych ziemniaków i jako dodatek ketchup. Do tego huuszur, czyli placek z mąki pszennej nadziewany mięsem. Jest to bardzo popularne danie w Mongolii. Do picia podano suute caj, czyli herbatę gotowaną z mlekiem i solą. Często dodaje się do niej tłuszcz zwierzęcy lub masło, ale na szczęście w moim kubku tego nie ma. No cóż, fanem tej herbatki nie zostanę. Wegetarianie mogą czuć się w tym kraju jak wysoki żołnierz w czołgu T - 34, cokolwiek niekomfortowo. Kuchnia mongolska, ze względu na uwarunkowania przyrodniczo  - geograficzne składa się głównie z mięsa i przetworów mlecznych. Przeważnie spożywa się tu: baraninę, koninę, wołowinę lub mięso wielbłądzie. Warzyw i owoców jest niewiele i są one głównie sprowadzane z sąsiednich Chin. Jako ciekawostkę powiem, że w sklepach spożywczych jest dużo produktów z Polski. Widziałem groszek, kukurydzę, ogórki, soki i wiele innych owocowych i warzywnych rarytasów, głównie firmy Urbanek. Kiedyś w Norwegii poznałem pewną dziewczynę z Mongolii, która mieszkała od paru lat w Bergen. Zapytałem ją co lubi najbardziej w Norwegii. Myślałem, że powie standardowo, o fiordach, spokojnej pracy, dobrobycie, a ona bez wahania powiedziała, że najbardziej podoba jej się to, że w sklepach jest mnóstwo owoców i warzyw.  
  Jedziemy za Ułan Bator. Widoki zachwycają. Mongolskie przysłowie mówi: ,,Żołądek można nasycić, oczu nie nasyci się nigdy”. Tu w Mongolii, to przysłowie ma szczególną raję bytu. Jestem zachwycony. Nie silę się na opisy przyrody, bo to trzeba zobaczyć na własne oczy. Gdy jedziemy, na przestrzeni kilkunastu kilometrów stoją co 100 metrów po obu stronach drogi policjanci i policjantki. Okazuję się, że ma tędy przejechać jakaś bułgarska, rządowa szycha. Z rozbawieniem obserwuję znudzone postawy stróżów prawa. Nie wyglądają groźnie, raczej zabawnie.






    W pewnym momencie zatrzymujemy się. Przy drodze stoi ,,przypalowany” wielbłąd dwugarbny (baktrian), osioł i spętany na kołku orzeł przedni. Często dziwię się w Mongolii, a to dopiero początek poznawania tego ciekawego kraju. Co mnie tu jeszcze zadziwi? Robię w podnieceniu kilka fotografii i już jedziemy dalej. Niesamowicie wielkie stada zwierząt hodowlanych urozmaicają i tak piękny krajobraz. Kurczę, tu jest nieziemsko cudownie. Jestem oczarowany i zachwycony. Mongolia przekracza moje wyobrażenia jakie miałem przed przyjazdem tutaj.  

Nagle, obok szosy widzę olbrzymi pomnik Chyngis - chana na koniu. Jest to największy konny pomnik na świecie. Ten 40 metrowy kolos został ulokowany na budynku muzeum historii Mongolii. Jest tak wielki, że ja pier... To jeden z największych pomników świata. Na głowie konia znajduje się taras widokowy, a dostać się tam można windą ulokowaną w ogonie. Samego władcy chyba nikomu przedstawiać nie potrzeba. Stworzył on kiedyś drugie największe w dziejach państwo rozciągające się od Korei aż po wschodnią Europę. A zrobił to w zaledwie kilkadziesiąt lat tworząc potężną armię z koczowniczych plemion. To za jego sprawą, w roku 1270 pod panowaniem Mongołów znalazło się 25 procent światowej populacji, jeśli mnie wikipedia nie wprowadza w błąd. No taki władca… musi mieć wielki pomnik. Tak na marginesie, największym imperium w dziejach było kolonialne imperium brytyjskie. Szczyt potęgi tego imperium przypadł na rok 1938. 
kliknij w zdjęcie, jeśli chcesz zobaczyć ciacho:)

    Zajeżdżamy na parking. Nie mam ochoty wjeżdżać windą na głowę konia, ale mam przemożną chęć na zrobienie sobie zdjęcia z jednym z trzech orłów, które jakiś miejscowy wypożycza do fotki za jedyne 5000 tugrików. Biorę jednego z nich na rękawicę a Alan robi fotkę. Orłów i innych ptaków drapieżnych jest bardzo dużo, a polowanie ze skrzydlatymi drapieżnikami ma w Mongolii  wielkie tradycje. Miałem w swoim życiu epizod sokolniczy, więc tym chętniej trzymam ptaka na rękawicy. Orły te ważą 7 kilogramów, a używane są do polowań nawet na pięćdziesięciokilogramowe wilki, których w Mongolii jest dużo.

     Po godzinie jesteśmy w jakiejś buddyjskiej świątyni umiejscowionej w majestatycznych górach. Podejście tutaj kosztowało sporo wysiłku. Droga prowadziła cały czas pod górę. Dziadek czeka przy samochodzie, uradowany piwem, które mu kupiłem po drodze. W pobliżu świątyni widzimy sporo kwiatów szafranu ozdabiających wysuszone połacie traw. Z rośliny tej uzyskuje się najdroższą przyprawę na świecie. Szafran, którego kwiatów próbuję jest bardzo przyjemny w smaku, choć trudny do opisania. Alan instruuje mnie jak go prawidłowo jeść. Należy to robić bez udziału rąk. Po prostu, bezpośrednio z ziemi. Nauczył go kiedyś tego pewien pastuch, napotkany podczas Jego długiej wędrówki przez Mongolię. 



   Opuszczamy to miejsce i zastanawiamy się co robić. Zostaję zapytany o to, co chcę zobaczyć. Jak to co? Chcę poobserwować życie Mongołów w jurcie. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz