11.05.2015
Autobus dojeżdża do granicy rosyjsko –
mongolskiej i wszyscy pasażerowie wysiadają z pojazdu. Kierujemy się do
budynku gdzie Rosjanie skanują bagaże i wbijają pieczątki do paszportu. Podczas
skanowania bagażów obwąchuje je malutki cocker spaniel. Wygląda uroczo i ten
piesek i jego otyła opiekunka są ostatnimi moimi obrazkami w Rosji. Przesiadamy
się małymi grupkami do pojazdów elektrycznych typu Melex i jedziemy kawałek
drogi do Mongołów. Znowu kontrola bagaży, sprawdzanie paszportów i jestem w
końcu w Mongolii. Tu chcę powiedzieć kilka słów o wizach. Do kraju Czingis -
chana Polacy nie potrzebują wizy. Zrobiono taką próbę i okresowo zniesiono
obowiązek wizowy. To spory plus. Wizy w tej podróży były dość kosztowne.
Potrzebowałem je na Białoruś, do Rosji, Chin i Wietnamu. Kosztowały odpowiednio:
138, 433, 305 i 335 zł. Nie załatwiałem ich sam, tylko skorzystałem z warszawskiej firmy pośredniczącej, Wizacenter.
Wysłałem paszport, wypełniłem w domu kilka kwitków i po kilku tygodniach
odesłali mi do Norwegii paszport z wbitymi wizami. Prościzna. Do autobusu
wsiadają dwie niewiasty, które handlują walutą, czyli panie - koniki. Wymieniam
resztę rubli na walutę mongolską, tugriki. 1000 tugrików to równowartość 2
złotych. Znowu będę miał wypchany portfel.
Jedziemy dalej. W sumie na granicy zeszło
z półtorej godziny. Kierowca puszcza teraz amerykańskie filmy z rosyjskim
dubbingiem. Naprawdę nieciekawy efekt, mniej więcej taki jak przy oglądaniu
Winnetou po niemiecku. Jeszcze dał na cały regulator. Na uszach mam mp3 z
muzyką. Słucham Kings of Leon i British Sea Power, także telewizor mi za bardzo
nie przeszkadza. Patrzę na mongolskie widoki za oknem. Nie mogę nie napisać
kilku zdań ogólnych o tym niesamowitym kraju. A więc, (tak wiem, że się nie
zaczyna zdania od ,,a więc”, ale to mój blog) Mongolia to kraj leżący pomiędzy
Rosją i Chinami. Podzielony jest na 21 ajmaków i jedno miasto wydzielone. Kraj
jest kilkakrotnie większy od Polski, a zamieszkuje go niespełna 3 miliony
ludzi. 47 procent z tej liczby mieszka w stolicy, Ułan Bator. Można sobie
wyobrazić jak wielkie są tu przestrzenie niezaludnione lub bardzo słabo
zaludnione. Klimat jest kontynentalny z gorącymi latami oraz bardzo mroźnymi
zimami. Często temperatura spada poniżej 40 stopni. Występuje tu mało opadów. Dużą
rolę w gospodarce Mongolii pełni hodowla zwierząt, głównie: owiec, koni, kóz,
bydła i wielbłądów. Religią dominującą jest buddyzm tybetański, ale trzeba
powiedzieć, że dużą rolę w społeczeństwie pełni szamanizm. Jeśli chodzi o
ustrój polityczny to panuje tu, w ojczyźnie Czyngis - chana demokracja. Na
czele państwa stoi prezydent, a władzę wykonawczą sprawuje rząd z premierem na
czele. Ruskie wojska opuściły Mongolię w 1992 roku.
Stajemy na półgodzinny postój przy jakiejś
restauracji. No cóż, wygląda to tak jakby knajpę przeniesiono żywcem z PRL - u z
lat 50 tych. W budynku jest hotel, restauracja i sklepik. W restauracji na
stołach poplamione ceraty. Menu po mongolsku, ale dogadałem się z kelnerką i
zamówiłem rosół. Zobaczymy co przyniesie. Idę do toalety, w tak zwanym
międzyczasie. Kibel rozwalający się, zlew upaćkany i potłuczony. Na podłogę
leje się woda. Bida z nędzą, ale mi nie przeszkadza. Raczej cieszę się z
bytności tu, w sumie, egzotycznym dla mnie miejscu. Wracam na obiad. Po chwili
kelnerka stawia przede mną talerz pożywnej zupy. Patrzę i oczom nie wierzę.
Sama woda i pokrojone w kostkę baranie mięso. Żadnych warzyw, nic. Zamiast marchewek
czy pietruszek, pływają za to białe skrawki tłuszczu. Próbuję i okazuje się, że
danie jest bardzo dobre. Zajadam, naprawdę ze smakiem. Zupka jest świetnie
przyprawiona. Po zapłaceniu niewielkiego rachunku odwiedzam sklepik w którym
kupuję wodę mineralną. Wychodzę na parking i podziwiam jurty za ogrodzeniem
,,kompleksu hotelowego” Altan Plaza.
Po chwili jedziemy dalej. Z ,,oczowatym łakomstwem”
podziwiam widoki. Trudno oderwać wzrok od wielkich stad owiec i bydła. Małe
stadka koni wyglądają równie pięknie. Czasem autobus musi zwolnić, bądź nawet
się zatrzymać, gdy jakieś stado niespiesznie przechodzi na drugą stronę szosy.
W oczy rzucają się również gdzieniegdzie ulokowane owo. Co to takiego to owo?
Jest to miejsce składania ofiar i kultu duchów. To usypane kamienie z
zatkniętymi tyczkami, do których przymocowuje się niebieskie szarfy, czy raczej
wstążki z jedwabiu (chadaki). Owo powinno obejść się 3 razy, zgodnie z ruchem
wskazówek zegara. Można dorzucić jakiś kamień, czy doczepić kolejny chadak.
Warto złożyć ofiarę, np. pustą butelkę, czaszkę zwierzęcia, owoc, cukierek,
albo skropić teren kilkoma kroplami wódki. Będziesz wtedy chroniony w stepie
przez żywioły i dobre duchy.
Po południu, około godziny 17.00 wjeżdżamy
do stolicy. Ułan Bator jest uznawane za najzimniejszą stolicę świata. Zimą
temperatura spada tu często do - 30 stopni Celsjusza. Miasto leży na wysokości
około 1350 metrów w dolinie otoczonej czterema masywami górskimi. Wymieniać nazw
tych masywów nie ma sensu, bo można by połamać sobie język próbując je
odczytać. Złośliwi twierdzą, że Ułan Bator jest również najbrzydszą stolicą
świata, ale o tym zamierzam się przekonać na własne oczy w ciągu kilku następnych dni. Na
razie zszokowany jestem ruchem ulicznym. Ogromna ilość samochodów, kakofonia dźwięków,
totalny chaos. No, może się przyzwyczaję. Na razie wjeżdżamy na któryś z
dworców autobusowych. Wysiadam. Dworzec jest bardzo zatłoczony i od razu
zaczepia mnie taksówkarz proponując podwiezienie do hotelu. Gdy rozmawiamy, podchodzi do mnie kobieta i proponuje mi nocleg u siebie w guesthousie. Nocleg ze
śniadaniem kosztuje 7 dolarów. Oferuje mi jeszcze, że w tej cenie zawarty
będzie koszt taksówki na miejsce. Oferta wydaje się kusząca, więc olewam
taksówkarza, dziękując mu grzecznie i oddalam się z nowo poznaną dziewczyną. W
ręku trzymam wizytówkę Jej guesthousu. Nazywa się Camel Track Guesthouse
Mongolia. Oferuje noclegi, ale również całą gamę wycieczek, serwis biletowy i
czort wie co jeszcze. Jedziemy przez miasto. Cena jest tak niska, że nie
spodziewam się luksusów. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że guesthouse ten znajduje się na ostatnim piętrze w czteropiętrowym bloku. Po prostu,
zwykłe mieszkanie czteropokojowe zostało adoptowane na potrzeby noclegowni dla
turystów. W dwóch pokojach są po 2 dwupiętrowe łóżka, jest salon w którym można
oglądać telewizję i jeden pokój dla gospodyni i jej córki. Jestem trochę zbity
z pantałyku i onieśmielony sytuacją, ale szybko gospodyni przełamuje lody,
proponując mi kawę, podając kapcie i oprowadzając po mieszkaniu. Jest czysto,
miło i jest Internet. Biorę kąpiel, po czym zostaje poczęstowany kolacją.
Oczywiście, do jedzenia jest baranina. Przyznam, że znowu mi smakuje. Patrzę z
podziwem na matkę i córkę krzątające się w kuchni. Kurczę, jak pięknie ludzie
sobie tu radzą. Nie załamują rąk, nie narzekają na biedę, tylko biorą swój los
w swoje ręce i próbują zarabiać pieniądze. Przez chwilę mi głupio, że cena jest
taka niska. Kolacja naprawdę wyśmienita, wliczona w cenę 7 dolarów. A jeszcze
śniadanie, kawa, taksówka. Postanawiam, że dam 10 dolarów, choć z reguły nie
płacę nikomu więcej niż to konieczne. Tu jednak nie mam sumienia. Gospodynie są
bardzo sympatyczne i uśmiechnięte. Córka ma może z 14, 15 lat i dzielnie pomaga
mamie. Zuch dzieciak. W drugim pokoju
gościnnym jest para młodych Chińczyków. Ja w swoim pokoju jestem, na szczęście, sam. Wieczór spędzam na pisaniu bloga. Piszę o
tym co mnie spotkało w kolei transsyberyjskiej w Rosji. Wychodzę na balkon, za
potrzebą (na papierosa, to mam na myśli). Pod blokiem obrazek, który już trudno
dziś zobaczyć w Europie, a który przypomina mi czasy mojego dzieciństwa. Cała
ferajna dzieci bawi się na podwórzu. Grają w piłkę, ganiają się w kółko,
zjeżdżają na zjeżdżalniach, zajadają lody. Zgiełk i harmider jaki temu
towarzyszy przenosi mnie w myślach jakieś 40 lat wstecz. Fajny obrazek. Pod
blokiem stoją zaparkowane samochody. Jest ich tyle i stoją tak napchane jeden
przy drugim, że nie mogę sobie wyobrazić jak rano niektóre z aut wyjadą stąd.
Zasypiam o 2 w nocy. Nie wiem dokładnie na
jakiej podstawie, ale czuję pod skórą, że te kilka dni w Mongolii będą pięknym
rozdziałem w moim krótkim i raczkującym jeszcze podróżniczym życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz