niedziela, 21 czerwca 2015

43. W drodze do Ułan Bator

11.05.2015

   
    

    Autobus dojeżdża do granicy rosyjsko – mongolskiej i wszyscy pasażerowie wysiadają z pojazdu. Kierujemy się do budynku gdzie Rosjanie skanują bagaże i wbijają pieczątki do paszportu. Podczas skanowania bagażów obwąchuje je malutki cocker spaniel. Wygląda uroczo i ten piesek i jego otyła opiekunka są ostatnimi moimi obrazkami w Rosji. Przesiadamy się małymi grupkami do pojazdów elektrycznych typu Melex i jedziemy kawałek drogi do Mongołów. Znowu kontrola bagaży, sprawdzanie paszportów i jestem w końcu w Mongolii. Tu chcę powiedzieć kilka słów o wizach. Do kraju Czingis - chana Polacy nie potrzebują wizy. Zrobiono taką próbę i okresowo zniesiono obowiązek wizowy. To spory plus. Wizy w tej podróży były dość kosztowne. Potrzebowałem je na Białoruś, do Rosji, Chin i Wietnamu. Kosztowały odpowiednio: 138, 433, 305 i 335 zł. Nie załatwiałem ich sam, tylko skorzystałem  z warszawskiej firmy pośredniczącej, Wizacenter. Wysłałem paszport, wypełniłem w domu kilka kwitków i po kilku tygodniach odesłali mi do Norwegii paszport z wbitymi wizami. Prościzna. Do autobusu wsiadają dwie niewiasty, które handlują walutą, czyli panie - koniki. Wymieniam resztę rubli na walutę mongolską, tugriki. 1000 tugrików to równowartość 2 złotych. Znowu będę miał wypchany portfel.

     Jedziemy dalej. W sumie na granicy zeszło z półtorej godziny. Kierowca puszcza teraz amerykańskie filmy z rosyjskim dubbingiem. Naprawdę nieciekawy efekt, mniej więcej taki jak przy oglądaniu Winnetou po niemiecku. Jeszcze dał na cały regulator. Na uszach mam mp3 z muzyką. Słucham Kings of Leon i British Sea Power, także telewizor mi za bardzo nie przeszkadza. Patrzę na mongolskie widoki za oknem. Nie mogę nie napisać kilku zdań ogólnych o tym niesamowitym kraju. A więc, (tak wiem, że się nie zaczyna zdania od ,,a więc”, ale to mój blog) Mongolia to kraj leżący pomiędzy Rosją i Chinami. Podzielony jest na 21 ajmaków i jedno miasto wydzielone. Kraj jest kilkakrotnie większy od Polski, a zamieszkuje go niespełna 3 miliony ludzi. 47 procent z tej liczby mieszka w stolicy, Ułan Bator. Można sobie wyobrazić jak wielkie są tu przestrzenie niezaludnione lub bardzo słabo zaludnione. Klimat jest kontynentalny z gorącymi latami oraz bardzo mroźnymi zimami. Często temperatura spada poniżej 40 stopni. Występuje tu mało opadów. Dużą rolę w gospodarce Mongolii pełni hodowla zwierząt, głównie: owiec, koni, kóz, bydła i wielbłądów. Religią dominującą jest buddyzm tybetański, ale trzeba powiedzieć, że dużą rolę w społeczeństwie pełni szamanizm. Jeśli chodzi o ustrój polityczny to panuje tu, w ojczyźnie Czyngis - chana demokracja. Na czele państwa stoi prezydent, a władzę wykonawczą sprawuje rząd z premierem na czele. Ruskie wojska opuściły Mongolię w 1992 roku. 

    Stajemy na półgodzinny postój przy jakiejś restauracji. No cóż, wygląda to tak jakby knajpę przeniesiono żywcem z PRL - u z lat 50 tych. W budynku jest hotel, restauracja i sklepik. W restauracji na stołach poplamione ceraty. Menu po mongolsku, ale dogadałem się z kelnerką i zamówiłem rosół. Zobaczymy co przyniesie. Idę do toalety, w tak zwanym międzyczasie. Kibel rozwalający się, zlew upaćkany i potłuczony. Na podłogę leje się woda. Bida z nędzą, ale mi nie przeszkadza. Raczej cieszę się z bytności tu, w sumie, egzotycznym dla mnie miejscu. Wracam na obiad. Po chwili kelnerka stawia przede mną talerz pożywnej zupy. Patrzę i oczom nie wierzę. Sama woda i pokrojone w kostkę baranie mięso. Żadnych warzyw, nic. Zamiast marchewek czy pietruszek, pływają za to białe skrawki tłuszczu. Próbuję i okazuje się, że danie jest bardzo dobre. Zajadam, naprawdę ze smakiem. Zupka jest świetnie przyprawiona. Po zapłaceniu niewielkiego rachunku odwiedzam sklepik w którym kupuję wodę mineralną. Wychodzę na parking i podziwiam jurty za ogrodzeniem ,,kompleksu hotelowego” Altan Plaza. 


    Po chwili jedziemy dalej. Z ,,oczowatym łakomstwem” podziwiam widoki. Trudno oderwać wzrok od wielkich stad owiec i bydła. Małe stadka koni wyglądają równie pięknie. Czasem autobus musi zwolnić, bądź nawet się zatrzymać, gdy jakieś stado niespiesznie przechodzi na drugą stronę szosy. W oczy rzucają się również gdzieniegdzie ulokowane owo. Co to takiego to owo? Jest to miejsce składania ofiar i kultu duchów. To usypane kamienie z zatkniętymi tyczkami, do których przymocowuje się niebieskie szarfy, czy raczej wstążki z jedwabiu (chadaki). Owo powinno obejść się 3 razy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Można dorzucić jakiś kamień, czy doczepić kolejny chadak. Warto złożyć ofiarę, np. pustą butelkę, czaszkę zwierzęcia, owoc, cukierek, albo skropić teren kilkoma kroplami wódki. Będziesz wtedy chroniony w stepie przez żywioły i dobre duchy. 

    Po południu, około godziny 17.00 wjeżdżamy do stolicy. Ułan Bator jest uznawane za najzimniejszą stolicę świata. Zimą temperatura spada tu często do - 30 stopni Celsjusza. Miasto leży na wysokości około 1350 metrów w dolinie otoczonej czterema masywami górskimi. Wymieniać nazw tych masywów nie ma sensu, bo można by połamać sobie język próbując je odczytać. Złośliwi twierdzą, że Ułan Bator jest również najbrzydszą stolicą świata, ale o tym zamierzam się przekonać na własne oczy w ciągu kilku następnych dni. Na razie zszokowany jestem ruchem ulicznym. Ogromna ilość samochodów, kakofonia dźwięków, totalny chaos. No, może się przyzwyczaję. Na razie wjeżdżamy na któryś z dworców autobusowych. Wysiadam. Dworzec jest bardzo zatłoczony i od razu zaczepia mnie taksówkarz proponując podwiezienie do hotelu. Gdy rozmawiamy, podchodzi do mnie kobieta i proponuje mi nocleg u siebie w guesthousie. Nocleg ze śniadaniem kosztuje 7 dolarów. Oferuje mi jeszcze, że w tej cenie zawarty będzie koszt taksówki na miejsce. Oferta wydaje się kusząca, więc olewam taksówkarza, dziękując mu grzecznie i oddalam się z nowo poznaną dziewczyną. W ręku trzymam wizytówkę Jej guesthousu. Nazywa się Camel Track Guesthouse Mongolia. Oferuje noclegi, ale również całą gamę wycieczek, serwis biletowy i czort wie co jeszcze. Jedziemy przez miasto. Cena jest tak niska, że nie spodziewam się luksusów. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że guesthouse ten znajduje się na ostatnim piętrze w czteropiętrowym bloku. Po prostu, zwykłe mieszkanie czteropokojowe zostało adoptowane na potrzeby noclegowni dla turystów. W dwóch pokojach są po 2 dwupiętrowe łóżka, jest salon w którym można oglądać telewizję i jeden pokój dla gospodyni i jej córki. Jestem trochę zbity z pantałyku i onieśmielony sytuacją, ale szybko gospodyni przełamuje lody, proponując mi kawę, podając kapcie i oprowadzając po mieszkaniu. Jest czysto, miło i jest Internet. Biorę kąpiel, po czym zostaje poczęstowany kolacją. Oczywiście, do jedzenia jest baranina. Przyznam, że znowu mi smakuje. Patrzę z podziwem na matkę i córkę krzątające się w kuchni. Kurczę, jak pięknie ludzie sobie tu radzą. Nie załamują rąk, nie narzekają na biedę, tylko biorą swój los w swoje ręce i próbują zarabiać pieniądze. Przez chwilę mi głupio, że cena jest taka niska. Kolacja naprawdę wyśmienita, wliczona w cenę 7 dolarów. A jeszcze śniadanie, kawa, taksówka. Postanawiam, że dam 10 dolarów, choć z reguły nie płacę nikomu więcej niż to konieczne. Tu jednak nie mam sumienia. Gospodynie są bardzo sympatyczne i uśmiechnięte. Córka ma może z 14, 15 lat i dzielnie pomaga mamie. Zuch dzieciak. W drugim pokoju gościnnym jest para młodych Chińczyków. Ja w swoim pokoju jestem, na szczęście, sam. Wieczór spędzam na pisaniu bloga. Piszę o tym co mnie spotkało w kolei transsyberyjskiej w Rosji. Wychodzę na balkon, za potrzebą (na papierosa, to mam na myśli). Pod blokiem obrazek, który już trudno dziś zobaczyć w Europie, a który przypomina mi czasy mojego dzieciństwa. Cała ferajna dzieci bawi się na podwórzu. Grają w piłkę, ganiają się w kółko, zjeżdżają na zjeżdżalniach, zajadają lody. Zgiełk i harmider jaki temu towarzyszy przenosi mnie w myślach jakieś 40 lat wstecz. Fajny obrazek. Pod blokiem stoją zaparkowane samochody. Jest ich tyle i stoją tak napchane jeden przy drugim, że nie mogę sobie wyobrazić jak rano niektóre z aut wyjadą stąd. 

     Zasypiam o 2 w nocy. Nie wiem dokładnie na jakiej podstawie, ale czuję pod skórą, że te kilka dni w Mongolii będą pięknym rozdziałem w moim krótkim i raczkującym jeszcze podróżniczym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz