Nasi rwandyjscy gospodarze, Blaise
Pascal i Epiphanie to ludzie nietuzinkowi, bogactwem tu nie śmierdzi, ale serca
mają szczerozłote. I te ciągle śmiejące się twarze. Przy kolacji przyrządzonej wcześniej
na ogniu na podwórku (kuchni w domu nie mają) gospodarz snuje swoją historię.
Blaise Pascal urodził się 11 czerwca
1985 roku na południu Rwandy w prowincji Huye (wym. huje), i można by
powiedzieć żartobliwie, że jaka prowincja takie życie, ale jego historia
śmieszna nie jest. W wieku gdy mały Pascal ma trzy lata, mama rozwodzi się z
ojcem i odchodzi z domu z powodu straszliwej biedy. Malec zostaje z ojcem i
dwoma strasznymi braćmi. Rok później, w wyniku ciężkiej choroby umiera mu
ojciec i groźba śmierci głodowej poważnie zagląda w oczy trzech chłopców. Jego
starsi bracia, mimo iż dzieci, poważnie biorą sobie do serca opiekę nad małym i
niedożywionym Pascalem. Najstarszy, czternastoletni brat w roku 1991 znajduje
pierwszą pracę. Zostaje rowerowym taksówkarzem. Rower jest wypożyczany,
oczywiście, ale taka praca pozwala na posłanie Pascala do szkoły podstawowej.
Edukacja pochłania praktycznie wszystkie pieniądze. Cała trójka strasznie
głoduje, bywa, że Pascal mdleje z niedożywienia. W roku 1994 nadchodzą straszne
czasy dla naszego bohatera. Podczas ludobójstwa traci braci, którzy zostają
posiekani maczetami. Dziewięcioletni chłopiec zostaje sam, wkoło szaleje rzeź,
zakrwawione maczety świszczą złowrogo w powietrzu. Ukrywa się nasz bidulek pod
kartonami, w jakichś ruinach, a w nocy wychodzi na żer do śmietników. Edukacja
zeszła już dawno na plan dalszy. Chłopiec czuje nadchodzącą śmierć. Czeka nawet
na nią z utęsknieniem. Wkrótce złączy się z bliskimi i pozostanie z nimi na
wieki. Ratuje go cud. Mimo, że Rwanda pogrążona jest w bestialstwie, Bóg dawno o
niej zapomniał, ulicami leje się krew a wygłodniałe psy wyszarpują wnętrzności
z trupów leżących gdzie popadnie, wydarza się cud. W tym świecie, gdzie fetor
gnijących w upale zwłok wieszczy rychłą śmierć malca, z jakiegoś kubła na
śmieci wyciąga go stara wdowa. Lituje się nad dzieckiem i przygarnia go do
swojego domu. Blaise Pascal w ostatniej chwili zabiera swą malutką, czarną
głowę z pniaka, nad którym wisiał katowski miecz niesprawiedliwości tego
świata. Niechybnie by ją uciął gdyby nie litościwa kobieta, która po
odkarmieniu chłopca, posyła go do szkoły. Lata mijają i w roku 2004 Pascal
kończy szkołę średnią ze świetnym rezultatem.
Phanie |
W tym momencie, jako dorosły już
dziewiętnastolatek jedzie do Ugandy i uczy języka suahili. Jego paskudne
dzieciństwo zakończyło się, ale nie kończy się jeszcze jego historia. Po kilku
latach dochodzi do wniosku, że musi spłacić swój dług, potrzebujących dzieci w
Rwandzie jest aż nadto. 11 czerwca 2013 (w swoje urodziny) zakłada organizację
Strong Roots Foundation, mającą na celu pomoc sierotom i potrzebującym
dzieciom. Zakłada małą szkołę, gdzie wolontariusze dają dzieciom to co dla nich
najważniejsze, bezpieczeństwo i edukację. Dobro które kiedyś otrzymał od
nieznajomej, starszej i biednej wdowy, która mimo, że nie miała wiele uratowała
mu życie musi, według niego, iść dalej w świat. Pascal nie robi dziś kariery,
ta nic dla niego nie znaczy. Tłumaczenia na różne języki pozwalają na jako
takie życie. Cała jego energia skupia się na jego kochanych dzieciach. ,,Bóg
pozwolił mi żyć i teraz patrzy co ja robię z tym życiem”, tak mówi Blaise
Pascal, mocno wierzący katolik. Słuchamy tej historii z zapartym tchem, i mimo,
że jest ona wyciskaczem łez, to dzięki temu, że Pascal jest ciągle
uśmiechnięty, ba roześmiany, nie odczuwamy przygnębienia. Nasz gospodarz nie
żywi żalu do świata, nie żywi żalu do nikogo, wprost przeciwnie, odczuwa
wdzięczność.
Nazajutrz jedziemy do szkoły pod
auspicjami Strong Roots Foundation. Trzeba przyznać, że szkółka jest położona w
bardzo ubogiej dzielnicy. Ciężko znaleźć tu kawałek równego terenu, jest
pagórkowato. Gdy tylko przekraczamy próg metalowej bramy, przez którą żeby
przejść trzeba się pokłonić w pas, dzieci rzucają się w naszym kierunku.
Ponieważ wchodzę jako pierwszy, największy atak rozwrzeszczana gawiedź
przypuszcza na moje nogi. Niemal obalam się w błoto. Śmiechom, krzykom nie ma
końca. Kilkoro smyków mocno przywiera mi do nóg i za nic nie chce odpuścić. A
ja, jak to ja, podbródek wpada w rezonans, w krtani ściska, a do oczu napły…
kurdemole, nie teraz. Pascal wybawia mnie z kłopotu, jedno słowo wystarczy,
żeby dzieci odpuściły. Oglądamy szkołę, obejście, wygłupiamy się z dzieciakami.
Obsługa pokazuje nam dziennik klasowy, zupełnie nie podobny do znanych nam w
Europie. Każde dziecko ma swój dzienniczek, gdzie zapisuje się jego postępy.
Jest on kolorowy i okrągły. Rozdajemy dzieciom podarki, A. sporo ich
przywiozła z Polski. Dzieciarnia, nie rzuca się na nie, ale spokojnie, w ogonku,
każdy czeka na swoją kolej.
Pomimo widocznego ubóstwa, czuć unoszące się tu dobro. Spędzamy tu ponad
godzinę, wśród tych 62 dzieciaczków. Jak zwykle zostawiam tu kawałek swojego
serca. Niestety, miesiąc później, już w domu dowiem się, że jeden z chłopców
nie żyje. Bawili się, łobuzowali i jeden nieborak spadł z drzewa i się zabił.
Pascal powie: ,,Bóg widocznie tak chciał”. A ja powiem po ludzku: ,,Kurwa mać”.
Ostatnio natomiast Pascal powiadomił mnie o problemie
finansowym. To nic nowego dla niego, ciągle się z nimi zmaga. Teraz jednak chcą
jego a raczej dzieciaki wyrugować z wynajmowanego budynku. Nie ma chłop na
zapłacenie czynszu za szkołę. Nie lubię żebractwa internetowego, ale zapytam.
Może ktoś zechce wspomóc Strong Roots Foundation w Kigali? Oczywiście, liczy
się każda złotówka. A może ktoś chce pomóc i pojechać do nich na wolontariat? Może
uczyć angielskiego. Z białasem w środku władze miasta pewnie nie wyrzucą dzieci
na bruk.
Jeśli ktoś
zechce pomóc, może się skontaktować ze mną ( ar.mal@interia.pl) lub z
Pascalem : https://www.facebook.com/nkurikiyineza.blaisepascal?fref=ts
Króciutki film jaki nagrałem będąc tam:
09.02.2017 Z radością informuję, że szkołę na tę chwilę dało się uratować. Dziękuję kilku z Was za datki. Jesteście Wielcy:) Jeśli ktoś jeszcze ma chęć pomóc, proszę o kontakt. Potrzeba dzieciaczki zaszczepić na kilka chorób. Dziękuję jeszcze raz. Artur Malek
OdpowiedzUsuń