czwartek, 31 marca 2016

69. W wiosce Hamerów



Styczeń, luty 2016

  
   Pewnego popołudnia dostaliśmy 2 propozycje do wyboru od naszego przewodnika. Albo pojedziemy do dużej wioski Hamerów, na specjalnie dla nas przygotowany tradycyjny taniec Hamerek, albo na pieszo odwiedzimy lokalną małą wioseczkę ukrytą pośród buszu. Część naszej ekipy była za pierwszą opcją, a część za drugą. Po kilku minutach sporu, wybraliśmy mniej komercyjną, drugą wersję. 

Dostaliśmy przewodnika o imieniu Ayke, mieszkańca tej wioski, który nieźle władał angielskim. Udaliśmy się więc na dość długą, pieszą wędrówkę. Początkowo szliśmy wyschniętym, szerokim korytem rzeki. Spotykaliśmy po drodze kozy, pawiany i mniejsze małpy. Nad nami krążyły afrykańskie orły. Szło się ciężko, jak po plaży, ponieważ stopy grzęzły w miałkim piasku. Prawdziwie afrykańska przygoda. Po jakimś czasie skręciliśmy w busz. Szło się dobrze, ponieważ grunt był już twardy, a ścieżka wyraźnie wydeptana, także uniknęliśmy ostrych kolców, które to potrafią w buszu dać się we znaki.
  



w drodze do wioski

wszędobylskie kozy

piasek w korycie rzeki był bardzo miałki

baboon

Hamerka w korycie rzeki

popularne drzewo tutaj, zwane różą pustyni...

...czyli adenium

  Dotarliśmy w końcu do wioseczki. Za wizytę w niej zapłaciliśmy po 100 birrów i mogliśmy w tej cenie robić tyle zdjęć ile dusza zapragnie. Wioska to zaledwie kilkanaście domostw. Większość mężczyzn była akurat w buszu, na wypasie, więc zastaliśmy głównie kobiety, starców i dzieci. Przez mamę Ayke zostaliśmy zaproszeni do chaty. Nad paleniskiem w garnku gotowała się  herbata. Upał był na zewnątrz i w chacie. Ayke opowiadał nam o swojej rodzinie i życiu Hamerów. Miło było posłuchać o zwyczajach przedmałżeńskich. Opowieść to była na czasie, ponieważ Ayke był świeżo po zaręczynach. Trzeba przyznać, że skomplikowane to ,,ceregiele”.
   
widok z wioski na busz

jest wieś, są i płoty

rodzinka

dzwoneczki na łokciach 

włosy wszystkie panie mają takie same

kobieta z dzieckiem na tle płotu

kobieta z tutejszą sałatą przyszła z buszu do wioski

z miejscową pięknością

chłopiec

familia na tle chaty.Wejście do niej jest bardzo niewygodne

nieładna?


 Herbata pita z dużych mis smakowała wyśmienicie. Trochę się obawiałem, bo widziałem wcześniej, że niektóre Hamerki, chroniąc się przed słońcem, noszą te naczynia na głowach, niczym hełmy, ale wypiłem chyba z litr gorącego płynu. Tak smacznej herbaty nie piłem dawno. Może nigdy. W końcu nadszedł czas opuszczenia chatki. Przez niewygodne drzwi (niewielki otwór, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią) trudno było się wydostać z pełnym brzuchem. Zostawiliśmy kilka podarków, w postaci notesów, długopisów, kredek, itp. i ruszyliśmy w drogę powrotną.
    
w chacie

po lewej gospodyni dzieli herbatą 


    Gdy doczłapaliśmy się z powrotem do obozowiska, byliśmy skonani. Nie przeszkodziło nam to jednak w wieczorno - nocnej uczcie, składającej się z konserw i piwa St.George.

powrót







Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.
Ryszard Kapuściński

1 komentarz: