środa, 17 lutego 2016

63. Plemię Dassanech



Styczeń, luty 2016


busz
    Na pograniczu Etiopii, tuż przy granicy z Kenią i Sudanem Południowym odwiedziliśmy plemię Dassanech. Żeby do nich dotrzeć musieliśmy zarejestrować swój pobyt w budynku, czegoś co można by nazwać posterunkiem straży granicznej. Spisano nasze dane z paszportów i byliśmy gotowi do przeprawy przez rzekę Omo.
    Zmieściliśmy się w dwóch charakterystycznych łodziach - dłubankach zygzakowato wygiętych. Łodzie choć chybotliwe, pozwoliły bez draki dostać się na drugi brzeg. Łodziami płynęło też kilka miejscowych kobiet, a chłopcy z plemienia ścigali się z łódkami, płynąc wpław. Odruchowo wypatrywałem krokodyli, których to w rzece żyje spora populacja. Na szczęście chłopcy wraz z nami bezpiecznie osiągnęli drugi brzeg.
gotowe do drogi


komitet powitalny na drugim brzegu



   

    Dotarliśmy do wioski, w której były w zasadzie same kobiety i dzieci. Mężczyźni byli na wypasie bydła i kóz, gdzieś, podobno daleko. Domostwa wyglądały niezmiernie ubogo. Po prostu, sklecone z gałęzi szkielety na które nakłada się blachy, szmaty, worki i co popadnie. W Afryce nic się nie marnuje.        
   Przewodnik wioskowy opowiadał nam trochę o zwyczajach plemienia Dassanech, Żyją z pasterstwa, uprawy sorgo, kukurydzy, dyni i fasoli. Teren jest niemal pustynny, więc trudno tu o dostatnie życie. Na szczęście mają w pobliżu rzekę, która pozwala urozmaicić ich dietę w ryby i … krokodyle. Kontrowersje wśród nas wzbudził temat obrzezania dziewczynek. Plemię Dassanech dzieli się na 8 klanów. Jak się dowiedzieliśmy, w dwóch z nich odstąpiono już od tego barbarzyńskiego zwyczaju. W tym klanie, niestety, obrzezanie stosuje się nadal. ,,Zabieg” wykonuje się u dziewczynek w wieku 10-12 lat. Gdyby odmówiła, zostałaby usunięta z plemienia, a tym samym skazana na śmierć głodową.


Panie były obojętne na moje ,,podrywy"




    Dwie rzeczy utkwiły mi w pamięci najbardziej z wizyty w wiosce. Pierwsza to wizyta w chacie. Dwie kobiety chwyciły mnie delikatnie za ramiona i zaprosiły do domostwa. Otwór wejściowy miał wysokość ok. 50cm. Na kolanach nie mogłem wejść, ponieważ aparat fotograficzny, zawieszony na szyi szorowałby po ziemi. W zasadzie, wpełzłem do chaty. Ubóstwo powaliło mnie z nóg, choć o staniu nie mogło być mowy. W najwyższym miejscu, na środku, chata miała może 1,70 m wysokości. Slumsy, które widziałem w Azji wydały mi się niemal pałacami. Kobiety były serdeczne i uśmiechały się szczerze, choć o dialogu z wiadomych przyczyn nie było mowy. Gdy wychodziłem serce mi ściskało i zostawiłem drobny datek. Trudno jest nie mierzyć ich życia naszą, europejską miarą, choć człowiek stara się bardzo, żeby tego nie robić.



Maskotka ozdobi od dziś ten dom:)

   
   Druga rzecz, która utkwiła mi w pamięci przedstawia taki oto obrazek. Szedłem ze wsi z powrotem w stronę rzeki, w oddaleniu od mojej grupy,  otoczony wiankiem dzieci. W pewnym momencie dwie kilkunastoletnie dziewczyny zagrodziły mi drogę i uklęknęły przede mną. Poczułem się nieswojo, poprosiłem gestem o powstanie. Chciały pewnie jakiś podarek, może pieniądze. Nie wiedziałem z zażenowania co zrobić, na szczęście dziewczyny grzecznie posłuchały mnie i wstały. Wtedy pouczyłem je, po polsku, żeby tego w życiu więcej nie robiły.

Ten krzyżyk to raczej ozdoba a nie symbol wiary.


Ozdobić  głowę można wszystkim.



    Nad rzeką posiedzieliśmy chwilę w cieniu wielkiego drzewa i wyruszyliśmy w kierunku terenów zamieszkiwanych przez plemię Hamerów.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz