poniedziałek, 10 sierpnia 2015

49. Knajpa, dworzec i hutongi

15,16.05.2015

   

   Po piwnej konkurencji kręcę się dalej po okolicy. Piwo było bardzo dobre, ale wydaje mi się, że słabe, ponieważ chodzę bez większych problemów, biorąc pod uwagę ilość wypitego napoju. 

   Zrobiło się już ciemno. Robię trochę zdjęć pięknie oświetlonych budynków. Wracam do domu, gdzie ucinam sobie drzemkę, czekając na Doris. Wieczorem idziemy na kolację we trójkę. Poznaję w końcu Reinera i Gabi. Są bardzo sympatycznymi Niemcami, co według niektórych nie zawsze idzie ze sobą w parze. Knajpa bardzo fajna, z dobrym jedzeniem. Co ja mówię dobrym...  rewelacyjnym. Dorota jest wegetarianką od wielu lat, więc próbuje i jej dania. Smakuje wybornie. Każdy ma swój talerzyk przed sobą, a na stole jest kilka półmisków z różnymi potrawami. Jest jak u cioci na imieninach. Plusem takiego rozwiązania jest to, że można popróbować różnych specjałów. Dziś piątkowy wieczór, ale ludzi nie ma zbyt wielu. Obok nas jest stolik przy którym siedzi pięciu chińskich wyrostków. Impreza polega na tym, że siedzą pijąc piwo, a każdy zapatrzony jest w ekran swojego iPada, czy innego gadżetu elektronicznego. No cóż, jeśli tak będą wyglądać imprezy przyszłości w Polsce to współczuję młodym ludziom. Kiedyś mówiło się, że świat kręci się z zachodu na wschód. Myślę, że powoli można mówić o odwrotnym kierunku. Świat zacznie się kręcić ze wschodu na zachód. Mam tu na myśli zmiany społeczne, gospodarcze, technologiczne. Jestem krótko w Pekinie, ale to co widzę napawa mnie zdziwieniem. Wszędzie wielkie dźwigi, rozwój, wzrost, ulepszanie. Reiner mówi, że w Pekinie mieszka już 28 milionów ludzi. Nikt tej liczby dokładnie nie zna, bo wciąż następuje napływ nowych. Plan miasta po trzech miesiącach traci ważność, bo wciąż następują zmiany, przebudowy a raczej rozbudowy. Od ludzi wschodu można się wiele dobrego nauczyć, ale znając życie, my zduplikujemy te mniej pozytywne zachowania czy zwyczaje. Tak jak przyjęliśmy pewne rzeczy z zachodu (niekoniecznie te najlepsze) gubiąc po drodze nasze, słowiańskie. Ale wróćmy do biesiady. 2 stoliki obok, jakiś Chińczyk co pił drinka nie wytrzymuje tempa i zwraca go pod stół. Koledzy próbują mu jakoś pomóc i w końcu wyprowadzają delikwenta na zewnątrz. 
Idę odwiedzić toaletę. O żesz, w mordę. Połamane drzwi do kibla pozostają wpółotwarte. Smród… aż w oczy szczypie. Ogólnie mówiąc, przykro patrzeć. To, że nie ma drzwi chińczykom za bardzo nie przeszkadza, oni raczej swoich czynności fizjologicznych się nie wstydzą. Wracam pospiesznie na miejsce. Atmosfera jest miła, rozmowy ciekawe, ale o północy wracamy taksówką do domu. Jeszcze tylko kieliszeczek whisky z Reinerem na rozchodnika, kąpiel i kładę się wypompowany na wielkie łóżko. Przydzielono mi osobny pokój, więc mam komfort. Próbuje jeszcze nadać wiadomość do najbliższych, że żyję, ale nie działa tu Facebook. Zresztą, YouTube, Google i wiele innych też. Skoro Facebook nie działa to skąd będę wiedział, że jest ,,piąteczek, weekendziku począteczek”? Zasypiam szybko.
    Rano jemy w czwórkę wspólne śniadanie. Słucham opowieści o Chinach i Pekinie, a w tle leci niemiecka muzyka. Mieszkanie jest obłędne. Spodziewałem się, że w Chinach wszędzie będzie ciasno, a tu jest tyle przestrzeni. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Układamy plan na dziś. Dorota, ku mojej radości ma dzisiaj wolny dzień i zgadza się być moim przewodnikiem po Pekinie. Reiner ma kilka rzeczy do załatwienia, ale w ciągu dnia dołączy do nas. Wieczorem dołączy Gabi i pójdziemy do jakiejś knajpki.
   
rozkład jazdy

   Pierwszą moją i Doroty destynacją jest Dworzec Północny. Jedziemy tam dwoma autobusami miejskimi. Sam przejazd nimi jest dla mnie bardzo ciekawy. Widzę zabawne pojazdy, jakich w Europie darmo wypatrywać. Jest sporo rowerów i do nich podobnych wehikułów. Jeżdżą tu również masowo, co pewnie nikogo nie zdziwi, wypasione fury. Rzuca się w oczy rozwarstwienie społeczne. W Chinach żyje 2,7 miliona milionerów (dolarowych, oczywiście) i kilkuset miliarderów, tymczasem, jak twierdzi ONZ, 13 procent Chińczyków żyje za mniej niż 1,25 dolara dziennie. Ten problem z rozpiętością zarobków poszczególnych grup wydaje się narastać, i to nie tylko w Chinach. Ciśnie mi się w tym miejscu na klawiaturę, takie oto sformułowanie (pewnie niefortunne), że gdyby gówno miało wartość, biedacy chodziliby bez dup. Bogacze zaś, mieliby po kilka.
    Docieramy do dworca kolejowego. Chcę tu kupić sobie bilet na południe Chin do miasta Nanning, leżącego niedaleko od granicy z Wietnamem. Przed budynkiem staję niemal jak wryty na widok posterunku ochrony dworca. Na podwyższeniu stoi trzech umundurowanych gliniarzy lub ludzi z innych służb. Każdy z nich jest odwrócony w inną stronę. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, ale mnie szokuje fakt, że trzymają oni w swoich rękach broń maszynową a palce funkcjonariusza skierowanego w moją stronę spoczywają na spuście. Robię im zdjęcie a oni natychmiast skierowali swe chłodne spojrzenia w moją stronę. Mam nadzieję, że nie przegiąłem pały z tą fotografią. Nie chciałbym dostać tu serii z jakiegoś kałacha. Macham im przyjaźnie z uśmiechem… a oni mi nie. Wchodzimy do budynku dworca i stajemy w kolejce do kasy. Po kilkunastu minutach dzierżę w ręku bilet do Nanning. Wyjazd za 2 dni.

spróbuj krzyknąć po chińsku: ,,precz z komuną"

   Teraz naszym celem są pekińskie hutongi, które bardzo chciałem zobaczyć w tym mieście. ,,Pojedziemy tam metrem”, wyrokuje Dorota. Po chwili schodzimy do podziemi. Pekińskie metro 
przewozi najwięcej ludzi na świecie, bo ponad 3 miliardy rocznie. Posiada ponad 420 stacji, 19 linii. Długość wszystkich tras to ponad 550 kilometrów! Wszystkie dane tracą tu jednak szybko ważność, bo wciąż kolej podziemna jest rozbudowywana i tworzone są nowe stacje i linie. Kilkanaście dni temu korzystałem z moskiewskiego metra i zrobiło ono na mnie spore wrażenie, ale to tutaj to zupełnie inna para kaloszy. Jest czysto, tłoczno i nowocześnie.  

  Docieramy na miejsce. Dorota jest miłośnikiem sztuki, więc przywiozła mnie do hutongu artystycznego. Jest tu bez liku galerii, sklepów dla malarzy z pędzlami, papirusami, stemplami i wieloma rzeczami, których przeznaczenia się nawet nie domyślam. Szczegółów jest tu tyle, że nawet nie wypytuję mojej sympatycznej przewodniczki do czego służą. Zabrakłoby czasu. Ale może powiem krótko co to są hutongi? Hutong to zespół piętowych budynków ułożonych na planie prostokąta. Uliczki w dzielnicach hutongów są wąskie i uniemożliwiają normalny ruch samochodów. Zabudowania te zaczęły powstawać w Pekinie w dwunastym wieku, ponieważ dawały możliwość ochrony przed najeźdźcami. Dziś hutongów w tym wielkim mieście jest coraz mniej, gdyż są one wypierane przez nowoczesne budynki. Szkoda, bo atmosfera i to co można zobaczyć na nich jest dość niepowtarzalne. Niewidzialny duch starego Pekinu krąży nad wąskimi lub bardzo wąskimi uliczkami. Jedna z uliczek ma szerokość zaledwie 0,7 metra. Ludzie żyjący w takich hutongach żyli i żyją w doskonałej symbiozie, niczym jedna wielka rodzina. Każdy tu zna się z każdym, wiedzą o sobie wszystko. Może nawet nie dlatego, że tego chcą, po prostu nie mają innego wyjścia. Domy te zazwyczaj nie mają kanalizacji czy centralnego ogrzewania. Wiele rzeczy robi się tu wspólnie, na 

lalki cieniowe
przykład dzieli toalety. Ale o tym za chwilę. Wróćmy do naszej uliczki artystycznej. Nie jestem wielkim znawcą i miłośnikiem sztuki, ale nie należę też do tej grupy ludzi, którą interesuje najbardziej sztuka… mięsa na talerzu. Wyznam jednak gdy wszedłem do jednego z maluczkich sklepików z ręcznie robionymi ,,kukiełkami” i lalkami cieniowymi służącymi do odgrywania przedstawień w chińskim teatrze cieni, to ciężko mi było z niego wyjść. Niesamowite, co potrafią stworzyć ludzkie ręce. Kupuję tu małego tygrysa wykonanego ze skóry, a który nie jest jednolitą masą, lecz posiada takie połączenia, że może ruszać łapami, głową, tułowiem. Kosztuje 100 juanów (ok. 60 zł) i będzie znakomitym prezentem dla mojej córki, która ma artystyczną duszę. Byłem zdumiony gdy dowiedziałem się, że chiński teatr cieni powstał jeszcze przed naszą erą. Idziemy dalej uliczką. Nad niektórymi sklepami wiszą klatki z kolorowymi ptakami w środku. Ptaki śpiewają, skrzeczą i milczą, umilając czas mieszkańcom. Co kilkadziesiąt metrów widać taki oto obrazek. Na ulicy, przy ścianie jakiegoś domostwa stoi stolik. 
Przy nim siedzi dwóch jegomości na krzesełkach i gra w ni to szachy, ni warcaby. Potrafią tak całymi dniami. Często, gęsto obok nich tłoczy się grupka kibiców. Oczywiście mówimy tu z reguły o ludziach już wiekowych, młodzi pracują. Wchodzimy teraz do innych uliczek, nie artystycznych. Toczy się tu normalne, codzienne życie. Ktoś pierze na ulicy, ktoś handluje wiązkami warzyw, ktoś serwuje prosto z garnka gotowane jajeczka, wyglądające na przepiórcze. Siadamy na chwilkę na chodniku i zajadamy lody, bo i takiego sprzedawcę napotkaliśmy. Gdy ruszamy dalej postanawiam odwiedzić tutejszą, hutongową toaletę. Jak pisałem, są one wspólne, ponieważ w domostwach ich raczej nie uświadczysz. To, że się do niej zbliżamy zasygnalizował ,,zapach”. Wchodzę i widzę 5 dziur w podłodze. Dwie z nich są zajęte. Obok siebie w kucki załatwia swoje potrzeby dwóch Chińczyków. W rękach trzymają swoje komórki (co mnie już nie dziwi) i wygląda na to, że nigdzie im się nie spieszy. Żadnych ścianek działowych, żadnej krępacji. Na szczęście ja nie muszę korzystać z tych dziurek. Ja mam pochyłą rynienkę. Oto Chiny.
bracia mniejsi też mieszkają w hutongach







2 komentarze:

  1. Jest godzina 04:20 (tak - rano). Od 3 godzin nieustannie czytam Pana bloga. A chciałam tylko dowiedzieć się nieco o podróży koleją transyberyjską. No nie da się! Nie da! :) Przeżyłam z Panem podróż przez Rosję i Mongolię, by dotrzeć do Pekinu. Przyznam, że czytanie zakończyłam z lekkim smutkiem, bo zorientowałam się, że nie ma JESZCZE dalszej relacji.... :) Dodam, że wszystko czytałam na głos, bo mąż się tak zaciekawił, że również chciał dołączyć do wspólnej podróży :) Muszę koniecznie nadrobić zaległości z Pana poprzednich podróży - jak tylko się wyśpimy ;) Bardzo ciekawy blog, czyta się jednym tchem i podróżuje razem z autorem! Życzę kolejnych podróżniczych doświadczeń i z niecierpliwością czekam na dalsze relacje. Pozdrawiamy z UK :)

    Iwona

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Miło, że komuś podoba się moja pisanina. A podróż Transsibem polecam. Tyle, że bez wódki:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń