14,15.05.2015
O 8.15 rano mam pociąg z Ułan Bator do Pekinu. Wstajemy więc dość
wcześnie rano, biorąc pod uwagę fakt, że rozmawiałem z Alanem do 3 w nocy. Szybka
kawa, jakieś śniadanie i moi przemili gospodarze odwożą mnie na dworzec kolejowy.
Dzień jest piękny, słoneczny, maj rozkwita nieśmiałym jeszcze kwieciem w
mongolskiej stolicy. Stoimy chwilę na peronie, żegnamy się. Trudno mi się z nimi
rozstać. Są to naprawdę wspaniali ludzie. Oddaję im z portfela resztę tugrików
jakie mam. Nie będą mi już potrzebne. Z kraju tugrików jadę do krainy juanów. Wsiadam
niespiesznie do wagonu numer 11 i zajmuję miejscówkę w swoim przedziale. Mam
miejsce numer 19. Okazuję się, że przedział będę dzielił do samego Pekinu z Mongołem.
Nie mówi on po angielsku, także zapowiada nam się raczej milcząca podróż. Może
to i dobrze. Nagadałem się za wszystkie czasy przez te kilkadziesiąt godzin w
Ułan Bator. Pociąg rusza a ja oglądam przez okno
ostatni raz miasto. Niektóre
bloki wyglądają tu okropnie. Odrapane, nieciekawe elewacje - to spuścizna po
Rosjanach. Ale niektóre budynki są piękne i nowoczesne. Wczoraj wieczorem
byliśmy w wielkim, sześciopiętrowym centrum handlowym. Trzeba powiedzieć, że w
tak ładnym centrum to jeszcze chyba nie byłem. Światowy poziom. Na najwyższej
kondygnacji był wielki sklep z pamiątkami, gdzie zakupiłem kilka drobiazgów.
Pierwszy raz w życiu widziałem w tym sklepie… futro ze skór wilków. Kosztowało
równowartość 2000 dolarów. Miałem mieszane uczucia, chyba jednak nie lubię
futer ze zwierząt. Później, na dole odwiedziliśmy wielki sklep spożywczy. Było
tam naprawdę sporo produktów z Polski. No, ale to już za mną. Teraz jadę Koleją
Transmongolską do Pekinu. Dystans do przejechania to ponad 1500
kilometrów.
Pociąg jest czysty, obsługa wagonu miła, ludzi podróżuje mało, powinna być miła
podróż. Jak pisałem wcześniej, bilet kosztował mnie 210 złotych. Nie jest
drogo, zważywszy na fakt, że mój przedział jest naprawdę dość komfortowy. Prowadnica
przynosi pościel i jakieś przekąski. Zapadam w drzemkę.
Gdy się budzę jesteśmy już na pustyni Gobi. Pierwszy mój kontakt z tą
pustynią miał miejsce prawie 40 lat temu... Mama kupiła mi wtedy cienką
książeczkę: ,,Bolek i Lolek w piaskach Gobi”. Pobudzały moją wyobraźnię szkielety
i jaja dinozaurów oraz skamieniałości po prastarych mieszkańcach globu. Dziś
oto widzę pustynię z okna mojego przedziału. Gobi jest drugą pod względem
wielkości pustynią na świecie. Jej długość to ponad 1600 km, natomiast
szerokość
wynosi 800 km. Panuje na niej klimat kontynentalny. Latem temperatura
przekracza 40 stopni, natomiast zimą spada poniżej 40 stopni Celsjusza. Jest,
jak łatwo się domyślić, bardzo sucho. To w zasadzie zespół stepów, pustyń i
półpustyń pokrytych głównie glebami żwirowo - kamienistymi. Widzę ciągnące się
po horyzont puste przestrzenie. Trochę przytłaczają swoim rozmiarem. Wzdłuż
trasy pociągu widzę płot oddalony kilkadziesiąt metrów od torowiska. To
najdłuższy płot w Mongolii. Zrobiony pewnie dla bezpieczeństwa zwierząt, które
leniwie mogłyby wylegiwać się na torach. Widok jest monotonny, sprzyja więc
rozmyślaniom. Siedzę z głową przy szybie, nieruchomo niczym płastuga na morskim
dnie… i rozmyślam. Złe przygody z Rosji zostają z tyłu za mną. Coraz rzadziej o
nich myślę. To dobrze. Rozpamiętywać trzeba dobre rzeczy, nie złe.
Gdy pociąg w końcu rusza niemal natychmiast zasypiam. Budzę się przed
Pekinem. Szkoda mi tylko, że nie zobaczyłem po drodze fragmentów chińskiego
muru, który mijaliśmy. Ale co się odwlecze to nie uciecze.
Robię sobie kawę i patrzę na jedno z największych miast świata, Pekin. Jestem
już spakowany i gotowy do wyjścia a pociąg… jedzie i jedzie. Miasto jest faktycznie ogromne. W końcu wjeżdżamy na
dworzec główny, jeden z czterech… dworców głównych w Pekinie. Jest tu czysto,
schludnie i bardzo nowocześnie. No i ścisk. Wychodzę na ulice przed dworcem. O
żesz, motyla noga. Co tu się
odpowiedź na pytanie o taksówkę |
dzieje. Ruch jak… w Chinach. Pytam o taksówkę, ale
nikt nic nie kuma po angielsku. Wchodzę do jakiegoś eleganckiego hotelu.
Oczywiście nie zamierzam tu spać. 200 czy 300 dolarów to cena nie dla mnie.
Proszę o pomoc recepcjonistkę o wezwanie taksówki. Aaa, nie powiedziałem gdzie
zamierzam spać w Pekinie. Otóż, pierwszy raz w życiu skorzystam tu z
couchsurfingu. Co to takiego? Już objaśniam w kilku zdaniach. Couchsurfing to
dosłownie ,,surfowanie po kanapach”, czyli darmowe korzystanie z noclegu u osób
prywatnych. Trzeba się zalogować na odpowiedniej stronie i wyszukać hosta,
czyli gospodarza, który udostępni nam łóżko, czy kawałek podłogi. Ma to wiele
zalet, nie tylko ekonomicznych. Można lepiej poznać dane miejsce rozmawiając,
czy spędzając czas ze swoim gospodarzem. Można bliżej niż z perspektywy hotelu
przypatrzyć się życiu w danym mieście czy kraju. Ja zatrzymam się u Polki mieszkającej
od kilku lat w Pekinie. Ustaliłem z Nią to już wcześniej i mam spisany Jej
adres na karteczce. Problem w tym, że nie każdy taksówkarz potrafi odczytać
,,normalne” litery. Tu piszą, wszak krzaczkami. Recepcjonistka przepisuje adres
po chińsku i po kilku minutach oznajmia mi przybycie taksówkarza. To…
,,zadzieram kiecę i lecę”, jak mawiał mój ojciec.
Jedziemy przez miasto. Ogrom budynków i szerokość dróg powoduje, że czuję się maluczki.
Wszędzie widać wielkie dźwigi. Miasto się rozwija, rozbudowuje, ulepsza. Widać
rozwój gospodarczy. Podziwiam wiosnę, która tu rozkwitła w całej swojej
doskonałości. Jest pełno zieleńców, krzewów, róż i innych kwiatów. Nagle dostaję
głupawki, bo nie wiedzieć skąd przypomniał mi się kawał o tubylcach: Polak
pyta Chińczyka: ,,Ile zrobisz pompek
w minutę?”,,Dwie do roweru i jedną do piłki”.
Dojeżdżamy na miejsce. Nie mam juanów, więc Dorota (mój host), która
czeka w umówionym miejscu, płaci za kurs. Taksówki w Pekinie nie są drogie i
jest to wielki plus dla miasta. Idziemy do mieszkania w którym spędzę, dzięki
uprzejmości Doroty kilka dni. Wjeżdżamy na któreś tam piętro
w 30 piętrowym
bloku. Mieszkanie jest ogromne. Ma chyba ponad 300 metrów kwadratowych i jest
dwupoziomowe. Zajmował je kiedyś bogaty Chińczyk a teraz mieszka tu Dorota wraz
z Niemcem o imieniu Reiner, który jest szychą w jakiejś niemieckiej firmie
robiącej interesy w Chinach i Korei, oraz z Gabi, 60 - letnią Niemką, która tak
jak i Doris uczy tu języka niemieckiego. Rozmawiamy chwilę na balkonie, z
widokiem na wielkie, kilkudziesięciopiętrowe bloki, po czym jemy coś. Opowiadam
jej o sobie i swojej lądowej podróży a Ona opowiada mi o sobie. Mieszkała kiedyś
przez rok w Egipcie a teraz wykłada od pięciu lat w Państwie Środka. Opowiada
ciekawe historie i jest niezwykle inteligentną i ciepłą osobą. Wymienia mi 200
dolarów na juany, rozliczamy się za taksówkę i żegnamy się na kilka godzin. Ona
idzie na uczelnię, a ja idę zwiedzać Pekin. Doris radzi mi żebym pojechał
metrem nad jezioro, które zaznaczyła mi na mapie. Wychodzę nie wiedząc, że za chwilę
przeżyję jedną z najśmieszniejszych i najbardziej niezwykłych chwil w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz